Historię oraz muzykę należy postrzegać jako jeden trwały organizm. W połączeniu ze sobą stanowią nierozerwalny element kulturowej tożsamości. Niezwykle ważnym czynnikiem w tej materii są dudy, czyli jeden z najstarszych i najbardziej archaicznych instrumentów występujących na naszych ziemiach. Podczas niniejszej lektury wybierzemy się w muzyczną podróż do dawnej Polski. Poczynając od średniowiecza, a kończąc na połowie wieku XX – dogłębnie sprawdzimy, co w temacie dudziarskim pozostawiła nam historia.

Dudy to jeden z najważniejszych segmentów wielkopolskiej kultury. Czymże więc byłaby Polonia Maior bez rodowitej muzyki? Naszą dysputę zacznijmy od rodzimej poezji:

Ale nie masz nad nasze z krzywym rogiem dudy,
Bo to może mieć zawżdy y pachołek chudy,
A też nie tak napełnia ciche strony ucha,
Jako one, gdy puszczą ogromnego ducha.
Kasper Miaskowski herbu Leliwa (1549-1622) – wielkopolanin, szlachcic, poeta.

DUDY PRZESTRZENI WIEKÓW

Kultura staropolska plasuje dudy na szczególnej pozycji. Jako jeden z nielicznych instrumentów przejawiały swój udział we wszystkich stanach dawnej Rzeczypospolitej. Poczynając od chłopstwa i mieszczaństwa, kończąc na wojsku i dworze królewskim. Według źródeł historycznych stan tego rodzaju utrzymywał się od czasów renesansu aż do końca XVIII wieku, gdzie wraz z nadejściem rozbiorów oraz upadkiem państwa dudziarze stracili swą unikalną pozycję. Gwarantem dalszego ich bytu stała się wieś, w której do dziś w nielicznych regionach pełnią swą muzyczną posługę. Żywym tego przykładem prócz Beskidu Żywieckiego, Beskidu Śląskiego oraz Podhala jest Wielkopolska, w której do dziś zachowało się najwięcej odmian tego instrumentu w polskiej kulturze ludowej. Głębokie zakorzenienie dud w obrzędowości oraz życiu społeczności wiejskiej sprawia, że instrument ten jest jednym z najważniejszych symboli tożsamościowych regionu wielkopolskiego.

Kapela dudziarska z Kórnika (ok. 1845 r.) | Konstanty Wincenty Kielisiński (1808-1849)

Wyróżniamy pięć typów dud wielkopolskich:


DUDY BUKOWSKO-KOŚCIAŃSKIE

XIX-wieczne dudy wielkopolskie na wystawie 1973 r. | Narodowe Archiwum Cyfrowe

DUDY GOSTYŃSKO-RAWICKIE

Dudziarz Antoni Maleszka z Domachowa (1934-1939) | Narodowe Archiwum Cyfrowe

KOZIOŁ BIAŁY (WESELNY)

XX-wieczny kozioł biały na wystawie 1973 r. | Narodowe Archiwum Cyfrowe

KOZIOŁ CZARNY (ŚLUBNY)

XX-wieczny kozioł czarny (po prawej) na wystawie 1973 r. | Narodowe Archiwum Cyfrowe

SIERSZEŃKI

Poza dudami wielkopolskimi w polskiej kulturze ludowej znajdziemy jeszcze trzy odmiany tego instrumentu:

DUDY ŻYWIECKIE

Dudziarz Wincenty Pyrdoł z Zarzecza k. Łącka (1936 r.) | Narodowe Archiwum Cyfrowe

GAJDY ŚLĄSKIE

Dudziarz Istebniański (1925 r.) | Narodowe Archiwum Cyfrowe

DUDY PODHALAŃSKIE (KOZA)

Dudziarz podhalański Stanisław Budz-Lepsiok (1930) | Narodowe Archiwum Cyfrowe

Obecnie dudy spotkać możemy w ruchu folklorystycznym, środowisku rekonstrukcji historycznej, a także w dawnych polskich kościołach, gdzie niejednokrotnie instrument ten uwieczniano w ozdobnych malowidłach:

fragment tryptyku “Pokłon pasterzy” (1572 r.) | Kościół w Połajewie (pow. czarnkowsko-trzcianecki)

fragment polichromii “Hołd Trzech Króli” (1778 r.) | Kościół pod wezwaniem NMP w Wolsztynie

Era XXI wieku umożliwia nam obcowanie z dudami w jeszcze jednej, nowoczesnej formie – Internecie. Dzięki wytężonej pracy nielicznych miłośników i kontynuatorów sztuka dudziarska nadal rozbrzmiewa w różnych zakątkach kraju. Budząc echo minionych wieków, nieustannie przypomina o muzyce przodków, staropolskiej tradycji i dawnej Rzeczypospolitej.

Kapela dudziarska (1608 r.) | Izaak van den Blocke (1572-1626)
fragment polichromii Wielkiej Sali Rady Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku

Rys historyczny instrumentu

Dudy należą do kategorii najstarszych instrumentów na świecie. Pierwsze wzmianki o nich traktujące pochodzą z czasów starożytnych. Dudy znano w Grecji oraz w armii rzymskiej, natomiast sam cesarz Neron II wedle starożytnych wspomnień miał na nich przygrywać w wolnych chwilach dla przyjemności swojej oraz podwładnych. Według jednej z hipotez przyjmuje się, że instrument ten przywędrował do Europy z terenów dalekiej Azji, a rozprzestrzenił się na Starym Kontynencie w IX wieku. Najstarsze znalezisko archeologiczne w Europie, dotyczące tematyki dudziarskiej, pochodzi z pochówku znajdującego się na terenie dawnej Panonii, w skład której wchodziły dzisiejsze ziemie Węgier, Austrii, Chorwacji, Słowenii oraz Serbii. Znalezisko dotyczy piszczałki melodycznej dud o konstrukcji dwukanałowej, datuje się je na okres wczesnego średniowiecza.
Z uwagi na teren występowania jednym z najstarszych typów dud tradycyjnych mogą być instrumenty występujące na Węgrzech, Rumunii oraz południowej Słowacji:

Podobną konstrukcją przebierki, czyli piszczałki melodycznej charakteryzują się rodzime dudy podhalańskie, które tak jak w przypadku dud węgierskich należą do grupy instrumentów tradycyjnych pochodzenia karpackiego.

Najstarsze źródła dudziarskie w Polsce

Zważając na dostępne nam źródła historyczne, dudy to przynajmniej 600 lat nieprzerwanej tradycji muzycznej w naszym kraju. Za jeden z najstarszych tropów zwykło przyjmować się XIV-wieczną polichromię znajdującą się w gotyckim kościele św. Jakuba w Mieronicach (woj. świętokrzyskie).
Długosz podaje, że drewniany kościół z murowanym prezbiterium stał w Mieronicach »od niepamiętnych czasów« [1]

Urokliwy, obrosły legendami i historią kościółek pw. św. Jakuba w Mieronicach najpiękniej wygląda o zmroku: stare mury prezbiterium z 1360 r. wraz z całą harmonijną budowlą świątyni są podświetlone i odbijają się w stawach, rozciągających się u stóp kościelnego wzgórza. – Nie mamy się czego wstydzić – mówią mieroniccy parafianie. [1]

Gotyckie prezbiterium posiada wewnątrz bardzo ciekawą średniowieczną polichromię (ok. 1360 r.); z jej w części tylko czytelnych rysunków można wyróżnić m.in. pojmanie Chrystusa, panny mądre i głupie, sceny o charakterze apokryficznym, ukrzyżowanie, narodzenie, pokłon pasterzy… [1]

fot. Karolina Pawłowska

Fragment średniowiecznej polichromii o charakterze figuralnym przedstawia św. Małgorzatę walczącą ze smokiem. Postać świętej gra na dudach typu platerspiel (bladder pipe).

fot. Karolina Pawłowska

Są to dudy jednogłosowe – posiadają skórzany worek, ustnik do wprowadzania powietrza oraz piszczałkę melodyczną. Brakuje w nich charakterystycznej dla większości rodzajów dud piszczałki basowej tzw. burdonowej. Wielkopolskim odpowiednikiem gwarowym tej nazwy jest słowo bąk lub bas.

Rekonstrukcja dud typu platerspiel / bladder pipe (XX w.) | Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu

Przedstawienie tego typu dud jest niebagatelnie ważne w kwestii najstarszej dzielnicy Polskiego Państwa. Przyjmuje się, że wśród zachowanych do dziś w naszym kraju ośmiu odmian instrumentów dudowych, Wielkopolska posiada najbardziej archaiczny jego rodzaj – tzw. sierszeńki.

Sierszeńki (XX w.) | Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu

Wspomniane dudy charakteryzują się znacznym podobieństwem do instrumentu typu platerspiel bądź bladder pipe przedstawianego w omawianej wyżej polichromii. Stanowią one wręcz jego bezpośrednie rozwinięcie w sensie praktycznym. Instrument składa się z piszczałki melodycznej (przebierki), ustnika bądź ręcznego miecha służącego do wprowadzania powietrza oraz worka, który najczęściej wykonywano z krowich lub świńskich pęcherzy. Sierszeńki nie posiadają piszczałki basowej, która obecna jest we wszystkich pozostałych odmianach dud występujących do dziś w Polsce. Można zatem śmiało stwierdzić, że sierszeńki zachowały wiele archaicznych i pierwotnych cech, które prawdopodobnie spotkalibyśmy w instrumentach dudziarskich epoki średniowiecza.

Rekonstrukcja dud typu platerspiel / bladder pipe (XX w.) | Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu

Źródła historyczne pochodzenia zachodnioeuropejskiego także przedstawiają instrumenty tego typu w średniowiecznej ikonografii (XIII w.)

Średniowieczni dudziarze | Cantigas de Santa Maria, Hiszpania (XIII w.)

Związek dwóch regionów tj. Wielkopolski i Małopolski poza historią samego państwa nabiera także sensu stricte pod kątem dudziarskim. Region małopolski posiada historyczne źródło w postaci polichromii z wizerunkiem średniowiecznych dud, region wielkopolski natomiast jego praktyczne zastosowanie w tradycyjnej kulturze muzycznej, które przejawia się do czasów dzisiejszych.

Najstarsze źródła dudziarskie w Wielkopolsce

Najstarsze zachowane dudy z regionu wielkopolski pochodzą z XIX wieku, większość natomiast stanowią egzemplarze muzealne wykonane już w wieku XX.

XX-wieczne dudy na wystawie w 1973 r. | Narodowe Archiwum Cyfrowe

Stanowi to pewnego rodzaju historyczną ironię, gdy zdamy sobie sprawę, jak stary rodowód posiada ten instrument, nie tyle w Europie, co właśnie w naszym kraju. Przyczyn można doszukiwać się w tej kwestii wiele. Jedną z nich może być nietrwałość instrumentów oraz kwestie dziejowe, głównie rozbiorowe zawiłości naszego kraju. Faktem jest, że sztuka dudziarska w schyłkowym okresie Rzeczypospolitej Obojga Narodów zaczęła stopniowo tracić swą pozycję. Taki stan rzeczy utrzymywał się do końca XVIII wieku, gdzie wraz z ostatecznym III rozbiorem Polski dudy ostały się wyłącznie na wsiach, wśród społeczności chłopskiej. Pozostały swoistym elementem narodowej tożsamości, co jak można przypuszczać – nie było w smak ówczesnym zaborcom. Jedni z ostatnich autentycznych wielkopolskich dudziarzy jeszcze w okresie międzywojennym określali muzykę dudziarską mianem staropolskiej:

Słuchojcie! Kozioł to tak stary, jak Polska staro, my na niem po staropolsku grajemy. Łolendry (Niemcy) to go nie znajom.

Andrzej Rau – dudziarz (koźlarz) z Małej Wsi (pow. wolsztyński)

Fragment tekstu Jadwigi Sobieskiej (Pietrusińskiej) z 1934 roku w opracowaniu Alicji Brudło
źródło: dudziarze.pl

Wraz z nieuniknionym postępem dudy zaczęły być także stopniowo wypierane na rzecz bardziej uniwersalnych instrumentów. Tak oto z prawdopodobnie piętnastu odmian tego instrumentu przetrwało jedynie osiem, sprowadzając się do funkcjonowania w zaledwie czterech regionach Polski.
Co czynić w sytuacji, gdy instrumenty starej daty nie przetrwały do dziś? Pozostaje nam zagłębić się w szeroką przestrzeń kultury niematerialnej, której znamiona noszą brzemię przynajmniej kilkuset lat. Uzupełniając to światem sztuki, poezji oraz literatury jesteśmy w stanie zbudować wyjątkowy obraz dudziarskiego świata, który wraz z historią bezpowrotnie przeminął. Tak oto naszą wędrówkę zaczynamy w kolebce polskiej państwowości, legendarnym grodzie Piastów.

Najstarsze przykłady sztuki o tematyce dudziarskiej w Wielkopolsce znajdują się na Wzgórzu Lecha w słynnym mieście królewskim. Gniezno, bo o nim mowa, oprócz ponad tysiącletniej historii, legendarnej katedry oraz drzwi gnieźnieńskich posiada największy w Polsce oraz jeden z największych w Europie zbiór średniowiecznych kafli gotyckich. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku podczas prac archeologicznych prowadzonych w Gnieźnie oraz pobliskim Jankowie Dolnym odkryto niecodzienne i unikatowe znalezisko. Dzięki pracy archeologów gotyckie kafle piecowe datowane na XV wiek po raz drugi w historii ujrzały światło dzienne. Zdobiące je sceny rodzajowe o charakterze dworskim oraz sakralnym w wyszukany sposób prezentują typową dla ówczesnej Europy stylistykę gotycką. Biorąc pod uwagę fakt, iż w Gnieźnie istniał cech zajmujący się tego typu rzemiosłem, można przypuszczać, że wspomniane kafle są wytworem czysto lokalnym, a więc rodzimie wielkopolskim. Wśród licznych przedstawień omawianego znaleziska znajdują się kafle osobliwe, przedstawiające dudy, dudziarza oraz typową dla średniowiecza zwierzęcą symbolikę, która w późniejszych wiekach zarówno w literaturze, sztuce, jak i praktyce dudziarskiej niejednokrotnie odcisnęła swoje piętno.

Pierwszy ze wspomnianych kafli przedstawia błazna grającego na dudach:

Błazen grający na dudach (II. poł. XV w.) | Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie

Postać błazna-dudziarza gra na dwugłosowych dudach, czyli instrumencie posiadającym piszczałkę melodyczną oraz burdonową, czyli basową. Przedstawione dudy swoim wyglądem wskazują na styl epokowo uniwersalny, charakterystyczny dla średniowiecznej Europy, głównie krajów zachodu. Obecnie dudy o podobnym wyglądzie oraz konstrukcji spotkać możemy m.in. we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Niemczech, Litwie czy krajach niderlandzkich, gdzie do dziś występują one w regionalnych oraz tradycyjnych odmianach. Niewykluczone, że na takich dudach grano również na naszych ziemiach, które były swoistym łącznikiem kultury wschodu oraz zachodu.

Błazen grający na dudach (XVI w.) | Piotrków Trybunalski

Zarówno średniowieczne, jak i późniejsze źródła jasno wskazują, że rybałci i grajkowie Polscy, w tym także dudziarze, odwiedzali różne miejsca Europy np. Niemcy, Danię czy Włochy. Za sprawą historycznego znaleziska, tj. kafla z dudami, dowód na obecność tego typu instrumentu w lokalnej sztuce jest niezbity. Można się zatem pokusić o hipotezę, iż funkcjonował on także wśród mieszkańców średniowiecznego Gniezna, a więc społeczeństwa dawnej Wielkopolski. Być może w sposób praktyczny, być może w sposób teoretyczny. Niestety, w tej kwestii możemy snuć jedynie domysły i przypuszczenia, ponieważ siłą rzeczy – nie żyliśmy w tamtych czasach. Nie wszystko jednak stracone, szczególny renesans dud nazywanych średniowiecznymi narodził się bowiem w Europie II połowy wieku XX, gdzie instrument ten zaczęto skrupulatnie odtwarzać na podstawie zachowanych źródeł, dawnych ikonografii oraz instrumentów dudowych, które do dziś funkcjonują w wielu tradycyjnych regionach Europy. Do kategorii źródeł oraz przedstawień zaliczamy m.in. przedstawione powyżej kafle gotyckie.

Dziś zrekonstruowane instrumenty tego typu pojawiają się na wielu festiwalach historycznych w Europie, również w Wielkopolsce, gdzie zgodnie z zasadami odtwórstwa historycznego ukazują oraz popularyzują muzyczno-dudziarską historię Starego Kontynentu.

 

Drugi z kolekcji gnieźnieńskich kafli przedstawia niedźwiedzia grającego na dudach:

Niedźwiedź grający na dudach (II. poł. XV w.) | Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie

Forma, w której instrument jest przedstawiony, stanowi popularny w epoce średniowiecza motyw satyry, a także metafory. Podobne wyobrażenia zwierząt z dudami spotyka się w różnych zakątkach ówczesnej Europy, również w Polsce:

Średniowieczne wyobrażenia zwierząt grających na dudach (późne średniowiecze)

Dudy, które trzyma gnieźnieński niedźwiedź, można interpretować w sposób dwojaki, jednakże wszystko wskazuje na to, że są to dudy tzw. średniowieczne, które omówione zostały powyżej w opisie kafla z błaznem. Istnieje jednak cień podejrzenia, że są to dudy typu platerspiel (bladder pipe), a więc protoplasta wielkopolskich sierszenek. Tak zaistniałą sytuację komentuje czołowy znawca tematyki dudziarskiej, prof. Zbigniew Jerzy Przerembski:

Wprawdzie nie można wykluczyć całkowicie faktu, że piszczałka melodyczna jest niewidoczna, gdyż zasłania ją postać niedźwiedzia lub zbiornik powietrza, sądząc jednak na podstawie ułożenia instrumentu jest to mało prawdopodobne. Kształt worka (»jajowaty«) wskazuje, że prawdopodobnie wykonano go z pęcherza zwierzęcego. Być może więc ukazano tu instrument typu Platerspiel z piszczałką burdonową. Należy wszakże dopuścić i taką możliwość, iż mamy do czynienia z charakterystycznym dla piętnastowiecznej ikonografii ujęciem satyrycznym. [2]

W obliczu niedostatecznej liczby źródeł nie można podjąć jednoznacznego stanowiska w tej kwestii, jednakże dowód na obecność sztuki o tematyce dudziarskiej w naszym regionie jest niepodważalny. Dryfując dalej w sferze przypuszczeń i spekulacji, wysnuć możemy kilka realnych teorii, które mogą nas niejako przybliżyć do twierdzenia, że w średniowiecznej Wielkopolsce dudy były obecne nie tyle w życiu artystycznym, lecz także codziennym. Być może ważniejsze miasta regionu takie jak Poznań, Gniezno i Kalisz regularnie gościły zarówno lokalnych dudziarzy, jak i wędrownych tego rodzaju przybyszów, którzy dudziarską muzyką i grą zarabiali na życie.

Pozostając przy mieście św. Wojciecha należy przytoczyć kilka mało znanych, lecz ważnych odniesień historycznych. Gniezno w okresie kształtowania się polskiej państwowości stanowiło centrum życia kulturalnego i społecznego, natomiast w okresie późnego średniowiecza było drugim po Krakowie centrum kulturalno-muzycznym oraz stolicą apostolską ówczesnego Królestwa Polskiego.

Herb miasta Gniezna (XIV w.)

Pierwszym jarmarkiem na naszych ziemiach był najprawdopodobniej jarmark św. Wojciecha, który w epoce średniowiecza stanowił święto o charakterze nie tyle państwowym, co w dzisiejszym rozumieniu – festiwalowym. Wraz z upływem czasu jarmark rósł w siłę, goszcząc tym samym zarówno elity, mieszczaństwo, jak i plebs. Według jednej z dawnych legend gnieźnieńskich, biedacy i żebracy, licząc na hojną jałmużnę, zapełniali ulice miasta w liczbach wręcz niezliczonych. Renesansowe źródła natomiast, tzw. peregrynacje zalecają artystom, by do pracy wybrać się na jarmark Wojciecha do Gniezna.

Kult świętych, nader rozwinięty w epoce średniowiecza, powodował, że do katedry gnieźnieńskiej szlakiem św. Jakuba wędrowali pielgrzymi z przeróżnych zakątków ówczesnej Europy. Biorąc pod uwagę fakt, że dudy w omawianym czasie były instrumentem relatywnie popularnym, prawdopodobieństwo ich występowania oraz przybywania wraz z pielgrzymami do prężnej kulturowo i muzycznie Wielkopolski jest bardzo wysokie. Na koniec warto przytoczyć historię najstarszego w Polsce, odnotowanego w kronikach grajka ulicznego, który pochodził z niejednokrotnie wspomnianego już Gniezna. XIII-wieczny Igrzec Jurek był na tyle zamożnym człowiekiem, że w zamian za sprawowanie grzesznego, artystycznego zawodu musiał oddać kościołowi wieś.

Czy zatem dudy zawarte w gotyckich kaflach mogą być jedynie efektem modnej w tym czasie sztuki europejskiej? Pozostaje to kwestią sporną, ponieważ ślady muzyki dudziarskiej w okolicach Gniezna znajdziemy jeszcze w XIX-wiecznych opisach zwyczajów weselnych pochodzących z III tomu „Wielkiego Księstwa Poznańskiego” autorstwa Oskara Kolberga, wybitnego muzykologa oraz badacza polskiej kultury ludowej.

Przykład XIX-wiecznego obrzędu weselnego z okolic Gniezna (fragment)

“Po otrzymaniu świętego Sakramentu (małżeńskiego) wychodzą z kościoła, a grajki (skrzypek i duda) już na nich czekają, i albo siadają wszyscy na wozy, albo idą pieszo. W pierwszym razie zwykle młodziani z drużbą towarzyszą. Pan-młody ucieka a ci go gonią – grajki rżną od ucha. Panna-druchna siedzi (na wozie) między druchnami; kobiety na innym wozie, a druchny śpiewają pannie-młodéj:

Oj nasza, oj świeci się,
oj nasza, zieleni się.
Oj wiezą-ci ją, wiezą,
Oj i gdzie-ci ją złożą. [3]”

Faktem jest, że dzisiejsza Wielkopolska, dzięki rozmaitym instrumentom dudowym, posiada najbardziej archaiczną kulturę muzyczną w kraju. Ta z kolei w sposób bezpośredni wywodzi się od kulturowej spuścizny pozostawionej nam już od wieków średnich.

CZASY NOWOŻYTNE – RENESANS & BAROK

Wraz z nadejściem ery złotego wieku dla Rzeczypospolitej pojawia się coraz więcej wzmianek dotyczących tematyki dudziarskiej zarówno pisanych, jak i wizualnych.

Za szczytowy okres popularności dud w naszym kraju przyjmuje się okres renesansu oraz wczesnego baroku tj. od XVI do końca I połowy XVII wieku. Dudy oraz dudziarzy uwieczniano m.in. w dawnej poezji, obrazach, drzeworytach, wzmiankach kronikarskich, a także spisach poborowych. Wśród wspomnianych źródeł znajdziemy i te pochodzące z Wielkopolski.

Region Kozła – spadkobierca staropolskiej kultury koźlarskiej

Wzmianki historyczne epoki renesansu oraz baroku nader często stawiają słowo kozieł lub kozioł obok słowa dudy, dudki. Odnajdując rozmaite źródła w postaci obrazów, zapisów kronikarskich czy ówcześnie spisanych wspomnień, zdamy sobie sprawę, że dudy w postaci staropolskiego kozła używane były powszechnie w różnych zakątkach Rzeczypospolitej, a nawet za granicą w krajach takich jak Niemcy czy Dania. Dziś jedyne miejsce w Polsce, w którym z powodzeniem kultywuje się tradycję koźlarską, to tzw. Region Kozła mieszczący się na pograniczu wielkopolsko-lubuskim z miastem Zbąszyń na czele.

Kozioł stanowi pewnego rodzaju fenomen wśród dawnych instrumentów muzycznych naszego kraju. Koźlarze jako cech artystyczny z powodzeniem funkcjonowali w różnych aspektach życia muzycznego, począwszy od wsi i miast, kończąc na wojsku i dworze królewskim. Co na temat dud oraz kozłów pozostawiła nam historia? Zajrzyjmy na moment do świata poezji, dawnych malowideł i wspomnień minionych wieków.

Diabelski instrument

Stara para i śmierć z dudami (1612 r.) | Werner van den Valckert (1585-1635)

Bachus, zapustne tańce wymyślając i gry,
Na Kufie wina siedzi, pstre go ciągną tygry;
Skronie wkoło odziane z bluszczu kryje wiecha,
Dmie dudy, gdzie obróci, pełno wszędy echa [2]
Wacław Potocki herbu Szreniawa (1622-1696)

Kultura europejska nader często wiązała dudy z diabłem, rozpustą i bezbożną swawolą. Instrument taki jak kozioł idealnie współgrał z diabelskim wyobrażeniem świata, chociażby ze względu na aspekty wizualne i silną formę ludyczną. Efekty owych demonicznych wyobrażeń zauważymy w dawnych obrazach i malowidłach, które dudy przedstawiają jako symbol pychy, kusicielstwa i potępienia:

Mnich jako dudy diabła (1535) | Erhard Schoen (1491–1542)

Poezja, dokumenty oraz wzmianki kronikarskie w wielu przypadkach ukazują dudy jako instrument towarzyszący nieczystym rytuałom oraz frywolną swawolom. Jak to wyglądało na naszym podwórku? Zapoznajmy się z fragmentem XVII-wiecznej poezji, opisującej Mięsopust, czyli obchodzone po dziś dzień w Wielkopolsce tzw. Zapusty:

Ale poczet Bachusów mija, gdzie się sieką,
woląc skoczyć ku górze kapreolę leką
i galardę okrągłym wieść z panienką kołem,
a drudzy wywracają węgierskie za stołem,
bo wszyscy Bachusowej szkoły zwolennicy:
ten gładkiej, ów kurowej dzierży się śklenicy,
aż ten usnął, owego do domu prowadzą,
A ledwie mu stawiając nogi wszyscy radzą.
Temu kozieł za uchem z długim bąkiem wrzeszczy,
A on mu podrzeźniając, depresem swym trzeszczy;
Ten też kędyś wrócił część, dobrze że na stronie,
A piesek go chędoży, siedząc na ogonie. [2]

Mięsopust Polski (fragment) – Kasper Miaskowski herbu Leliwa (1549-1622)

Wymieniony powyżej kozieł to najprawdopodobniej dudy, które do dziś występują na pograniczu wielkopolsko-lubuskim tj. kozioł biały (weselny) oraz kozioł czarny (ślubny). Określenie depresem swym trzeszczy wskazuje na towarzyszący piszczałce melodycznej dźwięk burdonowy, wydobywający się z piszczałki basowej, czyli tzw. bąka.

kozioł czarny (XX w.) | Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu

Gwarowe nazewnictwo dud pochodzących z tego regionu zdaje się niepodważalnym argumentem, ponieważ na kozła mówiło się i mówi w niektórych kręgach Wielkopolski nie inaczej jak właśnie kozieł. Nazewnictwo tego typu występowało nie tylko w naszym regionie, o czym przekonać możemy się dzięki twórczości Wacława Potockiego, jednego z najsłynniejszych twórców polskiego baroku:

Koźieł tu : czytam : leży : o skorá ná dudy,
Iuż nie rychło : iuż dawno : oblázły z niey udy.
Inszym żal : ćieszy niedźwiedź: nieszczęśćiem się czyiem,
Ze nie będźie, po dudách : táńcował, pod kijem.
Káżdy człowiek tym kozłem ; każdy swe dudy ma,
Które Czárt fantázyą ; rozliczną nádyma.
Gráią, száleią ludźie ; poki stáie miechu,
A diabeł z kątá pátrząc ; ćieszy się do zdechu.
Nowe plęsy wymyśla ; ledwie pukną dudki,
Asz zá Kuránty threny ; zá wesele ; smutki.
Zágáśiełá śmierć świeczkę ; przespáć się nie wádźi,
Niech inszą Komedyą ; diabeł wyprowádźi [2]

„Kozieł” – Wacław Potocki (1622-1696)

Pozostając przy tematyce sił nieczystych, przenieśmy się na moment do roku pańskiego 1613, kiedy to we wsi Kucharki w Wielkopolsce miał miejsce sąd nad „czarownicami”. Według zapisów, relacjonujących przebieg wydarzenia, procesowi towarzyszyć mieli grajkowie przygrywający na skrzypcach, piszczałce oraz instrumencie zwanym dudami…

Proces czarownic

Wiara w demoniczne powiązania dudziarzy sprawiała, że pojawiali się oni także w rzeczywistości sądowej, w aktach procesów w sprawach praktyk magicznych. W Wielkopolsce w 1613 roku sądzono i skazano na spalenie na stosie „czarownice” z nieodległej od Pleszewa wsi Kucharki. W aktach procesu czytamy:

»Ona też tam dwie godzinie pobywszy, pod którym czasem trzej diabli tam grali, jeden na gajdach, drugi na skrzypicach, a trzeci na bębenku i tańcował z nią diabełek niewielki, wołali nań drudzy, Marcinku, tańcuj z nią, i tańcował z nią obracając ją wkoło z godzinę.« (Baranowski 1951: 45).

Diabelska kapela miała zmienny skład. Kiedy indziej bowiem: »Gdy tańcowała, grano im na skrzypicach, a drugi na dudkach, trzeci na piszczałce. Na dudkach grał Marcinek, na skrzypicach Kasper, na piszczałce nie może baczyć który; tańcowało ich trzy: ona, Dorota i młynarka« (Baranowski 1951: 51-52).

Jeszcze innym razem ukrywający się pod ludzkimi imionami diabli grali na piszczałce, skrzypicach i bębenku. Zdaniem Aleksandra i Danuty Pawlaków zeznania »czarownic« z Kucharek świadczą o rozpowszechnieniu dud w Wielkopolsce wśród ludności wiejskiej. (Pawlakowie 1967: 271). Kapele złożone z takich instrumentów, mające średniowieczny rodowód, utrzymywały się jeszcze w wiejskich karczmach siedemnastowiecznej Polski, nie tylko w nadwarciańskiej, ale i w innych dzielnicach kraju, zwłaszcza w Małopolsce.

Poświadcza to chociażby omawiany już drzeworyt ze Składu abo Skarbca Znakomitych Sekretow Oekonomiey Ziemianskiey Jakuba Haura. [2]

Staropolska kapela dudziarska (1694 r.) | Skład abo Skarbiec Znakomitych Sekretow Oekonomiey ZiemianskieyJakub Kazimierz Haur (1632-1709)

Szlachecka poezja
Kozieł wino, wynalazł biegając na góry,
Kozieł muzykę, czyniąc dudy z swojej skóry,
Toć kozła przyjacielem trzeba byśmy mieli,
Gdy nas dwa razy, pojąc i grając weseli [2]
„O koźle” – Wespazjan Hieronim Kochowski herbu Nieczuja (1633-1700)

Dudy, a przede wszystkim ich szlachetniejsza odmiana, czyli kozioł zyskały szczególne uznanie w kręgu szlacheckiej poezji, głównie pochodzenia XVI oraz XVII-wiecznego. Uznanie to należy jednak traktować dwubiegunowo, z pewną dozą obiektywności. Z jednej strony dudy postrzegane są jako naturalny element polskiej obrzędowości, z drugiej zaś traktowane są przez niektórych poetów jako zaściankowe i niezbyt wysublimowane pod względem panujących ówcześnie obyczajów.

Oto kilka epokowych przykładów przedstawiających kozła zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym świetle:

„Co tańcować nie umiał” – Mikołaj Rej herbu Oksza (1505-1569)
Ziemianin sie ożenił, nasz prostak u dwora,
I nie umiał tańcować bez dudy potwora.
Pannę mu wywiedziono, pięć piszczków zagrało,
Chłopisko jako wyryte pośrzód izby stało.
»By mi jechać do domu, ja nie pójdę tego!
A co ja wiem, jako z nich mam słuchać którego?«
Aż mu potym gdzieś chłopa z dudami nabyli,
Ledwo pana naszego w tanek wyprawili [2]

Mikołaj Rej herbu Oksza (1505-1569)

„O bekwarku” (fraszka) | Jan Kochanowski herbu Korwin (1530-1584)
By lutnia mówić umiała,
Tak by nam w głos powiedziała:
»Wszyscy inszy w dudy grajcie,
Mnie Bekwarkowi niechajcie« [2]

Jan Kochanowski herbu Korwin (1530-1584)

Melchior Pudłowski herbu Kościesza (1539-1588)
Gdy kufel pełny w ręku / á w nim z potrzéb grzanek:
Dopiwszy go / zágrayże / móy dudaszku / w tanek [2]

„Z okazjej niedźwiedzia” (fragment) – Wacław Potocki (1622-1696)
Owo zgoła, każdy ma instrument, każdy ma
Swe dudy, póki płuca serce mu odyma.
Umarł człowiek? Niedźwiedź zdechł, czy tłusty, czy chudy:
Ciało prochem do ziemie, na wiatr pójdą dudy.
Niedźwiedź nie wstanie, dusze nie mając rozumnej;
Człek musi wstać na trąbę archanielską z trumny.
Kto w kozła dął mutety świeckie, będąc w ciele,
Pójdzie pewnie do tegoż magistra w kapele;
Kto grał niebieską cytrą barankowe pieśni,
W chór anielski, gdzie ludzie nie wnidą cieleśni [2]

Wacław Potocki herbu Szreniawa (1622-1696)

„Za muzami do skrupulatów” – Wespazjan Hieronim Kochowski herbu Nieczuja (1633-1700)
Dobreż choć staroświeckie Polaków zwyczaje,
Przy posiedzeniu słyszeć skrzypce, szałamaje.
Lub domowy zaśpiewał, kto umiał przy dudzie,
A miejsca nie bywało fałszom i obłudzie [2]

Wespazjan Hieronim Kochowski herbu Nieczuja (1633-1700)

Na szczególną uwagę w kwestii szlacheckiej poezji zasługuje Kasper Miaskowski herbu Leliwa – wielkopolanin, szlachcic oraz poeta żyjący w latach 1549-1622. Ziemianin większość swojego życia spędził w rodzinnej wsi Smogorzewo (pow. gostyński).

Mikroregion, jakim jest ziemia Krobska, to jeden z najlepiej zachowanych fragmentów rdzennej Wielkopolski, gdzie do dziś z powodzeniem kontynuuje się wielowiekowe tradycje dudziarskie.

Pamiątka ślubu na Biskupiźnie (1926 r.) | biskupizna.pl

Zdaje się, że od najdawniejszych czasów dudy były w Polsce ulubione i więcej cenione niż obecnie, Gdy po cecorskiéj bitwie, którą wspomina najpiękniejszy nasz śpiew historyczny (Niemcewicza), prowadził Turek swych jeńców, jeden między nimi pocieszał ich w smutku i uspakajał tęsknotę i ból serca koił, przygrywając rodakom na kobzie; tak nawet z nimi do Stambułu wkroczył; był to bitny Samuel książę Korecki. Niedziw więc, że i poetów narodowych natchnął z czasem miły dźwięk kobzy, a szanowny nasz Kasper Miaskowski w Krobskiéj ziemi zamieszkały, takim wierszem opiewał swą wiejską muzykę:

Nie masz nad nasze z krzywym rogiem dudy,
bo téż może zawżdy i pachołek chudy;
a téż nie tak napełnią ciche strony ucha,
jako one, gdy puszczą ogromnego ducha.
(Kaspra Miaskowskiego Mięsopust Polski, w zbiorze rytmów roku 1622)
Kasper Miaskowski herbu Leliwa (1553-1622) był rodowitym Wielkopolaninem.

Urodzony i wychowany w Smogorzewie pod Gostyniem całe niemal życie spędził w rodzinnej wsi, gospodarując na ojcowskim majątku. Czteroletni pobyt na Mazowszu i siedmioletni w wielkopolskim Osieku pod Kościanem, to wszystkie podróże naszego ziemianina-poety. [3]

W obliczu istnienia tak wielu poszlak nie ulega wątpliwości, iż dudy w XVI oraz XVII wieku były stałym elementem polskiego, w tym również wielkopolskiego obyczaju. Abstrahując od różnego ich postrzegania w świetle poezji, mamy do czynienia z bezpośrednim przekazem, który w literalny sposób ukazuje nam rozmaite przypadki obcowania z dudami wśród dawnej ludności Rzeczypospolitej.

Wielkopolscy dudziarze widniejący w XVI-wiecznych spisach poborowych

Co wiemy o dudziarzach ery złotego wieku? Niestety niewiele, choć i z tego okresu zachowało się kilka interesujących wzmianek. Zapoznajmy się ze szczątkowymi danymi pochodzącymi ze spisów poborowych wielkopolskiej ludności:

Rejestr poborowy z województwa kaliskiego odnotował w 1578 roku jednego dudziarza w powiecie pyzdrskim (Dzielicze, parafia Roztarzewo).

W województwie poznańskim w 1579 roku podatkiem obciążono dudziarzy z miasta Wschowy i z powiatu wschowskiego (Lgin), w roku 1581 – jednego w powiecie kościańskim (Gorsko, parafia Przement).

W województwie inowrocławskim w 1583 roku podatek zapłacił dudziarz ze Służewa (Slużewo).

Rejestr poborowy z 1590 roku odnotował dudziarza tylko w miejscowości Wijewo, położonej w pobliżu Włoszakowic. [2]

Jak zatem wyglądali renesansowi dudziarze w XVI-wiecznej Polsce? Za przykład może posłużyć wizerunek dudziarza pochodzący z fryzu gdańskiego Dworu Artusa:

Dudziarz (1585 r.) – fragmentu fryzu z Dworu Artusa, Gdańsk | Lukas Ewert (przed 1574-1603)

Dzięki przedwojennym badaniom etnomuzykologicznym oraz źródłom historycznym wiemy, że kozioł polski odnosił sukcesy również poza granicami Rzeczypospolitej:

Że polskie dudy żywe wśród obcych budziły zainteresowanie, widzimy z licznych notatek, kreślonych przez muzyków czy też przygodnych obserwatorów. Podajemy jedną z najwcześniejszych takich notatek, obrazujących widowisko na dworze Chrystjana IV (1586-1648) w Danji.

»Dann kamen die magdeburgischen Trompeter und Musikanten… die holsteinischen als 4 polnische Spielleute… sie spielten auf grossen polnischen Sackpfeifen aus einem ganzem Bocksfell verfertigt…«

Idzie więc tu niewątpliwie o polskiego, nie wiadomo czy wielkopolskiego kozła. [4]

Polska muzyka dudziarska stanowiła inspirację dla wielu europejskich kompozytorów epoki baroku takich jak Georg Philipp Telemann czy Johann Heinrich Schmelzer. W przypadku tego drugiego warto przytoczyć utwór o nazwie Polnische Sackpfeifen. Artysta musiał inspirować się dźwiękami polskich dud, zapewne staropolskiego kozła.

Ówczesna moda polska (XVI/XVII w.) postrzegana była przez naszych zachodnich sąsiadów jako niebywale atrakcyjna oraz egzotyczna. Jednym z jej silnych przejawów były instrumenty muzyczne. Na dworach niemieckich oraz francuskich wyprawiano bale oraz maskarady, podczas których ubierano się w stroje polskie, a także wynajmowano muzyków bądź pozyskiwano instrumenty, odpowiadającym tradycyjnym składom muzycznym Rzeczypospolitej. Łatwo się domyślić, iż najpopularniejszym instrumentem takiego zestawienia były oczywiście dudy.

Wraz z panowaniem w Polsce elektorów saskich, kozioł polski zwany jako polnischer bock zyskał szczególne uznanie na dworze Saksonii, rozprzestrzeniając się tym samym w XVIII-wiecznym Królestwie Prus. Do dziś w jednym z muzeów w Hamburgu spotkać możemy eksponat w postaci piszczałki melodycznej polskiego kozła z królewskimi inicjałami.

Polnischer Bock (1720 r.) | Johann Christoph Weigel (1661-1726)

Jednakże upodobanie przez Niemców polskich dud było obecne już w wieku XVI. Taki stan rzeczy zapoczątkował proces mieszania się dudziarskich kultur wschodu i zachodu, czego bezpośrednim efektem było powstanie polsko-niemieckiej hybrydy zwanej jako Großer Bock, czyli Kozioł Wielki.
Instrument ten uwiecznił Michael Praetorius w XVII-wiecznym dziele zatytułowanym jako Syntagma Musicum: Theatrum Instrumentorum:

Großer Bock (Kozioł Wielki) – Syntagma Musicum, Theatrum Instrumentorum (1612-1620) | Michael Praetorius (1571-1621)

Kozioł Wielki posiadał zarówno polskie, jak i niemieckie cechy budowy. Do tych rodzimych zaliczamy przede wszystkim czary głosowe wykonane z rogu oraz piszczałkę melodyczną tj. przebierkę w formie konicznej, typową dla polskich dud, szczególnie kozłów.

Za cechy zachodnioeuropejskie należy uznać formę worka (kozły polskie posiadały worek z całej i niekrojonej koziej skóry) oraz częściowo piszczałkę basową tj. burdon.

Dudziarz (koźlarz) w gwardii miejskiej Kazimierza (1605 r.) | Rolka Sztokholmska, anonim

Dzięki Rolce Sztokholmskiej (1605 r.) oraz kilku innych źródłom wiemy, iż w ówczesnym wojsku Rzeczypospolitej (XVI/XVII w.) grywały kozły, dudy oraz szałamaje.

Regiment piechoty Rzeczypospolitej (1605 r.) | Rolka Sztokholmska, anonim

Polskie źródła historyczne przełamują powszechnie znany mit, iż jedynie Szkocja posiada wojskowe orkiestry dudziarskie. Polska armia dobry renesansu używała m.in. dud typu platerspiel/ bladder pipe, czyli przodka wielkopolskich sierszenek – najbardziej archaicznych dud w polskiej kulturze ludowej. Należy w tym miejscu nadmienić, iż instrument ten używany jest do dzisiaj wyłącznie w regionie wielkopolskim.

Muzycy polskiej piechoty (1577 r.) | Abraham de Bruyn (1539-1587)

Wzmianki mówiące o zestawieniu instrumentalnym dud oraz szałamaji znajdziemy w uroczystych przemowach, tzw. oracyach weselnych, które jeszcze w II poł. XIX wieku występowały w różnych regionach Wielkopolski:

Fragment „oracyi weselnej” z poł. XIX-wieku z okolic Gniezna:
Nie będzie nikomu jak jednemu drużbie,
pójdzie do kuchni, pieczeni se urznie,
do komory się wtłoczy,
piwa se utoczy,
chleba se ukraje,
bo mu nikt nie nałaje.
Każemy se grać szałamaje i dudy,
Będą się trzęsły starym i młodym j-udy;
Będzie ta i bas,
Kto się najé i napije, pójdzie do domu wczas;
Będzie ta i gularz, gula
Kto przyjdzie zdrów na wesele, to pójdzie zdrowy kulas. [liczba]

Fragment „oracyi weselnej” z poł. XIX-wieku z okolic Kostrzyna:
Do tego wszystkiego będziemy mieć muzykę;
nazywa się psia mać,
ma nam dobrze grać;
ma nam grać w szałamaje, dudy,
Ażeby się starem i młodem trzęsły j-udy
A zatém tego, prosiemy was szanowni panu-ojcowie.
I was młodzianki, i też was panienki,
Ażebyście wiele waszéj możności pięknie się ubrali i zachowali. [liczba]

Określenia podobne do ma nam grać w szałamaje, dudy, ażeby się starem i młodem trzęsły j-udy spotykamy już w XVII-wiecznej twórczości polskiej.

Jak zatem wyglądał kozioł w renesansowej i barokowej Wielkopolsce?

Wyobrażenie kozła (XVII w.)

Czy instrumenty w przedstawionych powyżej formach występowały także w naszym regionie? Nie ma na to jednoznacznych dowodów, a więc w tej kwestii możemy znów snuć jedynie przypuszczenia. Niemniej jednak wydają się one mocno uzasadnione. Ileż pozostawiła nam historia w przypadku burzliwej zawieruchy, która wielokrotnie dotknęła nasz kraj? Z powodu licznych wojen, klęsk oraz rozbiorów odkrywamy jedynie kulturalny skrawek ówczesnego mocarstwa, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów. W tym wypadku powinniśmy na sprawę spojrzeć racjonalnie. Jeżeli przyjmiemy koncepcję tego rodzaju, wniosek jest jednoznaczny – Region Kozła w dzisiejszych czasach jest „ostatnim bastionem” staropolskiej kultury koźlarskiej.

Dzięki źródłom wiemy, jak mógł wygląda
przodek dzisiejszych kozłów. Jednakże prócz aspektów wizualnych, równie mocno powinny nas interesować aspekty dźwiękowe.

W tym miejscu należy wymienić czołowych prekursorów odtwórstwa historycznego dawnej muzyki koźlarskiej: Pawła Iwaszkiewicza oraz śp. Macieja Kazińskiego. Dzięki tym ludziom w Polsce znów zabrzmiały potężne kozły, wielowiekowy symbol polskiego dudziarstwa. Rekonstrukcji instrumentów dokonał uznany w środowisku dudziarskim budowniczy dud ze Słowacji – Juro Dufek.

Dudziarze Paweł Iwaszkiewicz & ś.p. Maciej Kaziński | fot. M. Zakrzewski

Niedawne wydarzenia pokazują, że w sprawie dawnego kozła nie próżnuje także i polskie środowisko budowniczych dud. Rok 2020 wydał na świat pierwszego Kozła Wielkiego z polskiego warsztatu. Próby zrekonstruowania podjął się Piotr Szutka, budowniczy dud z Małopolski. Być może przyszłe lata spowodują renesans dawnej muzyki koźlarskiej w Polsce?

Dudziarz Mikołaj Woźniak | fot. Dominik Wilczyński

Wróćmy jednak do prekursorów wykonawstwa muzycznego. Na pomoc w poszukiwaniu staropolskich koźlarskich dźwięków rusza nam Orkiestra Czasów Zarazy. Zespół doświadczonych instrumentalistów pod kierownictwem Pawła Iwaszkiewicza skrupulatnie odtworzył tańce polskie I połowy XVIII wieku (1717-1722) spisane przez Georga Philippa Telemanna, jednego z wybitniejszych kompozytorów barokowej Europy. Wspomniany kompozytor, podróżując z dworem Augusta II, elekcyjnego króla Rzeczypospolitej, niejednokrotnie wpadał w zachwyt nad muzyką polskiej karczmy, o której w swoich notatkach wypowiadał się w sposób następujący:

To co raduje serce, wychwalać przystoi:
słysząc polską nutę w miejscu nikt nie ustoi,
o takie stwierdzenie tu się więc pokuszę:
muzyka polska – nie z drewna – ma duszę!

Trudno wprost uwierzyć jak cudowne pomysły mają tacy dudziarze czy skrzypkowie, kiedy podczas przerwy w tańcach zaczną fantazjować. Słuchając ich, uważny człowiek w osiem dni mógłby zaopatrzyć się w zapas pomysłów wystarczający na całe życie.

Kiedy dwór po pół roku przeniósł się do górnośląskiej Pszczyny […] poznałem tam, jak i w Krakowie muzykę polską […] w jej prawdziwym, barbarzyńskim pięknie. W pospolitych karczmach grywały ją kapele złożone z przytwierdzonych do ciała skrzypiec strojonych o tercję wyżej niż zwykle, które potrafią przekrzyczeć pół tuzina innych; polskiego kozła, puzonu kwintowego i regału. W znaczniejszych miejscowościach regał idzie jednak precz a dwa pierwsze instrumenty zostają wzmocnione. Pewnego razu widziałem grających razem 36 dudziarzy i 18 skrzypków.

Świadomy autonomicznej wartości poznanej muzyki, Telemann wyodrębnia cztery style muzyczne stosowane ówcześnie w Europie. Obok powszechnie uznawanych i naśladowanych stylów: włoskiego, francuskiego i niemieckiego, lokuje na równych prawach styl polski. Jego spostrzeżenia i opisy stanowią dla nas dziś, próbujących odtwarzać brzmienie tamtej epoki, bezcenne wskazówki.

Fragmenty tekstu „Telemann a sprawa polska” autorstwa śp. Macieja Kazińskiego.
źródło: Telemann’s Poland – Orkiestra Czasów Zarazy

Cytowane wyżej wspomnienia mają istotne znaczenie dla poszukiwań koźlarskiej historii wielkopolskiego regionu. Telemann w swoich zapisach wskazuje, że w znaczniejszych miejscowościach występuje charakterystyczny skład instrumentalny tj. dudy i skrzypce, który od czasów nowożytnych do dziś funkcjonuje w tradycyjnej kulturze Wielkopolski.

Tradycyjny skład kapeli koźlarskiej z Regionu Kozła (XX w.)

Oryginalna synteza muzyki dawnej i tradycyjnej stworzona przez Orkiestrę Czasów Zarazy w sposób wyszukany oddała spojrzenie na niezwykle bogatą muzykę burzliwych dla Rzeczypospolitej czasów. Szczególną uwagę należy zwrócić na utwór o tytule Dance Polonoise TWV 45 : 29, który na płycie Telemann’s Poland oznaczony jest jako nr 5. Sam Paweł Iwaszkiewicz podczas koncertu w Poznaniu wspominał, iż wspomniany utwór to nic innego jak taniec typu wiwat, który spisano podczas pobytu w Wielkopolsce. Dokument wzmiankujący utwór nazywa taniec po francusku, wedle ówczesnej mody. Kolejną poszlaką może okazać się utwór 79 Polonoise nach Blitz, 43 Polonoise, 45 Polonoise Tantz z drugiej płyty zatytułowanej jako Stil Polonaise – Orkiestra Czasów Zarazy.

Orkiesta Czasów Zarazy w składzie:
Paweł Iwaszkiewicz – dudy, kier. artystyczne
Olena Yeremienko – skrzypce, nyckelharpa
Witold Broda – skrzypce ludowe
Piotr Wawreniuk – puzon
ś.p. Maciej Kaziński – violone
Mirosław Feldgebel – regał

Nim przejdziemy do późniejszych rozdziałów naszej historii, wyjaśnijmy sobie pewną nurtującą kwestię dotyczącą nazewnictwa instrumentów dudowych, która znacząco wpłynęła na świadomość dzisiejszych Polaków. Poniżej krótkie wyjaśnienie, dlaczego dudy powszechnie nazywa się kobzą.

Dudy, nie kobza!

Fragment z monografii „Dudy wielkopolskie” (1936 r.) autorstwa Jadwigi Sobieskiej:

Literatura wieku XIX nadała, jak widzieliśmy, najróżniejsze nazwy dudom: duda, dudy, kobza, koza, nawet bandurka ; dudziarz, duda (w znaczeniu grającego na dudach), kobziarz, koźbiarz itd.

Błędność terminologii wieku XIX i jej przyczyny wyjaśnił gruntownie prof. Chybiński. Oto wykazał, że dudy nazywano też kozą, prócz kozy istniał instrument strunowy, nie mający nic wspólnego z dudami, zwany kobzą. Pokrewieństwo fonetyczne obu wyrazów doprowadziło do błędnego narzucenia dudom nazwy »kobza«. Zaszło to w literaturze pięknej wieku XIX, a przejęte zostało przez ogół naszej inteligencji, w której ustach do dziś ten błąd pokutuje.

Dorzucić tu jedynie pragniemy, że dzisiejsze ludowe słownictwo wielkopolskie w zupełności potwierdza cenne wywody prof. Chybińskiego. Dudziarze nasi nazywają strój instrument »dudami«, rubasznie »dudziskami«, lud »dudkami«. Termin »kobza« zupełnie nie zachodzi. Siebie zwą dudziarzami, dudzistami, dudami, acz najpowszechniejsza nazwa dla dudziarzy i innych instrumentalistów to gracz, w gwarze – »grocz«. Termin »koza«, chociaż wśród wielkopolskich dudziarzy znany, niechętnie jest używany i słyszany. O nazwie »kobza« słyszeli (najpewniej okólną drogą, przez inteligencję i pismo) i doszli do wniosku, że »na austryjackie dudy to mówiom kobza«. Sami jednakże nazwy tej nie przejmują, i powiadają, że »u nas się mówi dudy, można mówić koza«. Na kozła wielkopolskiego mówią powszechnie kozioł lub kozieł, grających nań zwą koźlarzami. Nomenklatura ta istnieje więc najpewniej od czasów Miaskowskiego, t.j. od XVI wieku. [4]

Porównanie dud z kobzą można traktować w takim sam sposób jak porównanie samochodu z samolotem. Dlaczego? Mimo że zarówno samochód, jak i samolot są środkami transportu, to działają one na zupełnie innych zasadach. Analogiczna sytuacja występuje w przypadku dud i kobzy. Owszem, są to instrumenty muzyczne, jednakże pochodzą one z kompletnie różnych od siebie grup. Dudy zaliczamy do kategorii instrumentów dętych, czyli dmuchanych. Kobzę natomiast należy umieścić w kategorii instrumentów strunowych, czyli szarpanych.

Kobza

Przejdźmy zatem do dalszych etapów naszej historii, czyli do okresu, który w jawnie inteligentny sposób odpowiada za pomyłkę dud z kobzą.

Dudy wielkopolskie w świetle XIX i XX wieku

Kozioł wielkopolski (XIX w.) | Teodor Mielcarzewicz

Wraz z końcem wieku XVIII, a tym samym upadkiem Rzeczypospolitej, naród zmuszony był zejść do podziemia. Dotyczyło to w bezpośredni sposób także dudziarzy, którzy w efekcie owych zdarzeń funkcjonowali już tylko w społeczności chłopskiej. Jak na ironię, czas rewolucji i gwałtownych przemian zaburza międzyklasowy wymiar dudziarskiej kultury. Zasięg występowania instrumentu stopniowo się kurczy, za co odpowiedzialny jest m.in. upływ lat, a także stopniowa dominacja coraz bardziej zaawansowanych instrumentów, którym towarzyszą nowocześniejsze formy muzyczne. Przytaczane zdarzenia powodują, iż dudy funkcjonują już tylko w nielicznych regionach kraju, głównie w Wielkopolsce, Krakowskiem oraz wśród górali. We wspomnianych krainach dudziarze mimo przeciwności losu nadal stanowią silną grupę tożsamościową.

W tym trudnym dla dudziarskiego folkloru czasie bezcenną pracę na rzecz kultury tradycyjnej wsi odegrali ówcześni etnografowie i etnomuzykolodzy. Nie sposób pominąć wybitnych w swojej dziedzinie osobistości, jakimi są Oskar Kolberg (1814-1890) czy działająca nieco później Jadwiga Sobieska-Pietruszyńska (1909-1995).

Jadwiga i Marian Sobiescy podczas badań terenowych (poł. XX w.)

Zapoznajmy się z opisem świata, który w momencie jego uwieczniania powoli odchodził w zapomnienie. Ta bogata refleksja wieku XIX w sposób bezprecedensowy przyczyniła się do utrwalenia potężnej, wielowiekowej tradycji naszego kraju. Przetrwała ona dzięki ludziom jasno określonej idei. W tym czasie bowiem zdawano sobie sprawę z brutalnej prawdy – niebawem może być już za późno…

Zgromadzenie i bliższe rozpatrzenie skąpych zapisków literatury wieku XIX przyprowadza nas do przekonania, że w Wielkopolsce dudy istniały nie tylko w XIX ale i w XVIII wieku. Zygmunt Gloger mówi o naszem instrumencie, »iż w wieku XVIII znano go już tylko niektórych okolicach Wielkopolski«, podczas gdy w innych dzielnicach Polski dudy już wyszły wówczas z użycia.

O ile za istnieniem dudów wielkopolskich w wieku XVIII przemawiają z pośród znanych nam źródeł jedynie przytoczone tu słowa Glogera, o tyle istnienie dudów wielkopolskich w wieku XIX dokumentują liczne stwierdzenia wielu pisarzy. I tak Woycicki (Wójcicki) w r. 1830 głosi, że »dudy jest to instrument upowszechniony między ludem naszym w wielu prowincyach a szczególniéy w Wielkiéy Polszcze«. W rok później Gołębiowski wspomina: »U Górali i Wielkopolanów dudy ze skrzypeczkami instrumentem są zwyczajnym«. Tę »zwyczajność dudów« podkreśla znowu Wójcicki w r. 1836. Podaje on mianowicie następującą piosenkę, jako charakteryzującą Wielkopolan:

Chociażeś ty Krakowianka, ja Wielkopolan,
Nie będę ja czapką kłaniał u twych kolan.
Chociaż rzeźwo Krakowiaki podkówkami krzeszą,
I nasi chłopca niczego przy dudzie się cieszą.

Dołącza przetem wyjaśnienie:
Duda, instrument muzyczny, właściwy Krakowiakom i Wielkopolanom. Ostatni są szczególniej do niego zamiłowani, niema bowiem tam muzyki wedle ich zdania, gdzie niema dudy.
Tenże sam autor w swych »Starych gawędach i obrazach« dodaje, że »w Wielkopolsce nie ma do dzisiaj muzyki u pospólstwa, gdzie dudy nie ma«.
Najbogatszy jednak materiał, ilustrujący stan rozpowszechnienia dudów w Wielkopolsce dał nam Kolberg w swem »Wielkiem Księstwem Poznańskiem«.

Niemal przy każdym opisie wesela zaznacza Kolberg rolę dudziarza. [4]

Przenieśmy się na chwilę do realiów XIX-wiecznych wsi, jakże pięknych i bogatych w swojej obrzędowości. Zaznajmy dawnego pisma, specyficznej gwary, sposobów jej wymowy. Poczujmy bogactwo niematerialnej kultury, doskonale opisanej przez Oskara Kolberga w dziele zatytułowanym jako „Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce”.

Oto zbiór barwnych opisów wielkopolskiej kultury dudziarskiej, obrazujący jej rolę, ugruntowaną pozycję oraz zasady funkcjonowania w życiu wiejskiej społeczności wieku XIX.

Na sam początek zwróćmy uwagę na szczególne znaczenie muzyki dudziarskiej wśród ludu:

Mnóstwo pospolitych naówczas instrumentów tamże wyliczonych, widzimy teraz, jedne w téj, drugie w innéj części Polski rozrzucone, np. skrzypce i basetla w krakowskiém, cymbały na Litwie, bandurki w Ukrainie, skrzypce i dudy w Wielko-Polsce. Pomijam skrzypce, ponieważ ich dzieje tak są związane z historyą muzyki w kraju; lecz dudy należąc do rzadszych tu i owdzie tylko rozsianych fenomenów muzycznych, na szczególną uwagę zasługują.

Rózne być mogły powody, dla czego dudy nie we wszystkich częściach Polski równie polubiono. Krakowiacy np. już tyle rozmaitości tonów mają w swych piosenkach, że obejść się mogli bez rozmajtości, towarzyszących śpiewowi instrumentów. Wielkopolskim zaś jednostajnym śpiewkom, konieczną była pomoc dętego instrumentu, aby im dodać rozmaitości, któréj zbywa kompozycyi muzykalnéj (!) Dla tego téż dudy po naszych wioskach nad wszystko przenoszą. Głos ich zwykle gruby, lecz dowolnie i piskliwemi się stają, naśladując poniekąd głosy tych zwierząt, pomiędzy którémi wieśniak życie swe spędza. Najniższe tony dalekiemu rykowi bydląt podobne, w cieńsze przechodzą, beczenie kóz i owiec naśladując. Uważaj, jakie niedzielną lub świąteczną dobą odzywają się tony wśród wioski; tu maleńki chłopczyk rzępoli na niecnych skrzypcach na jarmarku kupionych, lecz niesósownemi strunami naciągniętych; ówdzie wygrywa inny piosnki na piszczałce z kory wierzbowej. Spytaj się dzieci wiejskich o ich imiona: owego ci skrzypaszkiem, a tego małym swym dudką nazwą; oto już dla obu zawód przepisany; niechaj się ćwiczą przy paszeniu bydła w nadobnéj swéj sztuce, niech różne piosnki tak, miłe dla ucha wiejskiéj zgraji, wygrywają ochoczo, a kiedy ich zaproszą na wesele, aby starych i podpiłych wyręczyć grajków; panna-młoda im się kłaniać, pan-młody do nich przypijać będzie: każden tanecznik coś grzecznego im powié, każden ich chętnie nazajutrz pozdrowi. O! kto widział, jak tych grajków wszystkie szanują dziewki, ich matki i wszystkie chłopaki, kumy i kumoszki; jaka to żałoba w całéj wsi nastąpi, kiedy który z nich zachoruje; jak skrzętnie im w karczmie gospodyni stołka na siedzienia, i ławę po nogi przystawia; jak ich gospodarz uprzejmie wita i uracza; tenby przyznał zaiste, że w żadnym stanie towarzyskim muzyka tyle czci nie doznaje, ani jéj zwolennicy tyle nie mają przyjaciół. Wyraził to ów natchniony chłopek, co po ochoczym obertasie, gdy dumał podchmielony o téj swéj szczeréj ucisze, zdało mu się na chwilę, że się niebo roztwiera nad skocznemi parami taneczników, i że z wysokości obłoków przygrywają jim ochocze grajki: a wtenczas powstał chwiejącym krokiem i zanucił namiętnie te słowa, co zawsze świadczyć mają o chłopków miłości muzyki, o potędze wiejskich grajków:

Graj skrzypasiu, będziesz w niebie,
a dudaszek koło ciebie. [3]

Obrzędy z udziałem dud

Dudy, będąc nieodzownym elementem wiejskiej kultury, towarzyszyły szeroko pojętej obrzędowości. Dudziarzy najczęściej spotykano na zabawach, w tym oczywiście na weselach. Muzykanci nie przygrywali jednak tylko i wyłącznie do tańca. Muzyka dudziarska była elementem doskonale złożonego procesu weselnego, na który składało się wiele elementów. Pieśni rytualne wykonywane były w dużej mierze przy akompaniamencie dud oraz skrzypiec. Droga do kościoła oraz na wesele również wiązała się z charakterystycznymi dla regionu dudowymi dźwiękami. Grajkowie, zwani „groczami”, brali czynny udział w cyklu wiejskiego życia, które w głównej mierze naznaczone było naturą, pracą oraz głęboką wiarą.

Opis XIX-wiecznego wesela z okolic Poznania (fragment)

Tu zastawszy zebranych gości, udaje się wprost do komory, i z niéj wyprowadza państwo-młode, obsypując ich pochwałami, pomiędzy którémi nieraz gorzki, lecz zawsze prawdziwy znajduje się przycinek. Po tém przedstawieniu powstaje jeden z starszych gospodarzy, i ma do nowożeńców przemowę, która pochodząc z głębi serca, w prostych ułożona wyrazach, zwykle rzęsiste łzy wyciska. Podczas mowy téj, trzyma drużba nowożeńców za ręce, potém prowadzi ich do rodziców, aby rzuciwszy się im do nóg, podziękowali za troskliwe wychowanie. Powtarzają czuli rodzice udzielone już błogosławieństwo swoje, i duda ze skrzypkiem zaczynają grać smutny śpiew, któremu głosem parobcy z dziéwkami towarzyszą:

Wyjeżdżamy matulenko z domu twojego,
Kasia leje łzy ostatnie z serca prawego,
Daj-że jéj błogosławieństwo,
i nad pokusą zwycięstwo,
matusiu nasza!

Dziękuję ci Kasia twoja za wychowanie,
tatusiowi téż to samo za ukaranie.
Nie karał on bez przyczyny,
ten jéj tatuś, jéj jedyny,
matusiu nasza!

 

Śpiew ten powtarza się aż do przybycia przed dom weselny. Wrota, prowadzące na podwórze domu państwa-młodych, znajdują goście zamknięte. Drużba prosi, śpiewając stósowną piosenkę, aby mu otworzono i pozwolono szukać gołębicy białéj, która tu uszła; lecz odbiéra niepomyślną odpowiedź. Prosi potem, aby gości weselnych przyjęto na popas, lecz i na to nie otwiérają bramy. Wtedy parobków kilku zakrada się i odmykają zapory. Drużbowie zasadzają gości; starszy bierze państwo-młode i wprowadza wśród śpiewu do izby. Tu aż do obiadu zaczynają się tańce wśród zwyczajnych pieśni: drużba przodkuje z panną-młodą, z parobków bierze każdy swoją, duda ze skrzypkiem grają to, co drużbą piosnką wywoła.

Objad zastawiony przerywa taniec; tu drużba każdego na miejsce przeznaczone prowadzi; gospodarze z żonami, mając wśród siebie państwo-młode, zajmują pierwszy stół, parobcy z dziewicami siadają przy drugim. Drużba sam usługuje, przynosi potrawy, stawia na stół napoje, zachęcając do pożywania wszystkiego dowcipnym wierszykiem, umyślnie na to zrobionym. Po uczcie, gdy każdy prawie jest podchmielony, zaczyna znowu młodzież tańce. Do obiadu płaci dudzie i skrzypkowi państwo-młode; po biesiadzie rzucają muzyce pieniądze parobcy. [3]

Opis XIX-wiecznego obrzędu weselnego z Gościeszyna k. Rakoniewic (fragment)

Po skończonym obrzędzie ślubnym, obchodzi całe weselne grono zwyczajem kościelnym wielki ołtarz, składając przy całowaniu krzyża ofiarę dla kościoła. Potém drużba wychodzi pierwszy z kościoła, zwołuje dudziarza („dudę”) i skrzypków, wychodzących wita na cmentarzu, życzy szczęścia nowożeńcom, a po za murem i obwodem cmentarza zaczyna śpiewać, przy wtórowaniu muzyki i swachów, dopóki pan-młody nie wróci od księdza, do którego winien iść, celem zapisania aktu ślubu i zapłacenia należytości. Gdy już drużba wsadził wszystkich porządkiem na wozy, wśród muzyki, krzyków i śpiewek, jadą stępo przez wieś. Jeżeli jest karczma we wsi, zatrzymują się w niéj wszyscy; tam drużba idzie najprzód, w taniec z młodą, potem nowożeńcy przetańczą trzy tańce, a pan-młody do trzech wiwatów obowiązany jest dać po kwarcie wódki.

Za wsią jeźdźcy ścigają się do jéj granicy. Tu się zatrzymują i drużba łamie biczysko pierwszego woźnicy, które druchna zapłacić musi. Państwo-młodzi schodzą z woza, drużba daje cepy panu-młodemu, aby złożył próbę młocki na zdjętym kłosinku z woza, potem daje pannie-młodéj kądziel pakuł i wrzecionko, aby okazała próbę zręczności w przędzeniu; poczém, gdy znów wsiedli na wozy, muzyka zaczyna grać stósowne melodye, a wszyscy śpiewają weselne i to niekoniecznie skromne pieśni np:

Już ją wiozą gdzie ją złożą,
Oj ta dana, oj ta da. [3]

Opis XIX-wiecznego obrzędu weselnego z Konojadu (pow. grodziski)

Muzyka przez drogę grająca, składa się z dudy czyli kobzy, i szałamajów, czyli skrzypiec. Młody-pan w środku między drużbą i jednym młodzianem, jadą konno przed lub przy licznych wozach z weselnikami; na przodzie jedzie muzyka i panna-młoda w pośród swachen. Opodal kościoła muzyka grać ustaje. Po mszy św. w niedzielę bywa ślub (a często w poniedziałek); do ołtarza prowadzi młodą parę drużba, panna młoda klęka na rogu ugiętym kamzeli pana-młodego, na znak, że tenże ją bierze pod swoją opiekę. Przy ślubie, osobliwie, przy wiązaniu rąk, usiłuje on i ona mieć swą rękę na wierzchu, aby na potem w domu być zawsze górą, lubo to im się nie udaje, bo dla uniknienia skutków zobobonu, na bok (bokiem) im się ręce wiążą. Ślub tu biorą przy zamianie pierścionków (nie zaś wianuszków jak miejscami w Krobskiem). Po ślubie drużba odprowadza ich od ołtarza, w czém mu przeszkadzają swachny i chcą młodą pannę porwać na to, aby im się młody-pan wykupił. Gdy wyjdą z kościoła muzyka stojąca opodal dosiada wozu i brzmi znów przez całą drogę skoczne melodyje i wiwaty. [3]

Opis XIX-wiecznego obrzędu weselnego ze wsi Sokołowo (pow. wrzesiński)

W czasie powrotu z kościoła do domu, podają pannie-młodéj chléb i sól, ona zaś zszedłszy z woza, bierze snop słomy, na którym siedziała, i podścieła nim krowie. Teraz rozpoczynają się tańce i pohulanka, które nigdy mniéj niż dwa, a czasem pięć dni trwają bez wypoczynku. [3]

Muzyka składa się z dud i skrzypców.

W czasie zabaw otaczają młodą mężatkę druchny i inne młode dziewki skacząc i wyśpiewując koło niéj. Dnia ostatniego, w chwili kiedy rozejść i rozjechać się weselnicy mają, odbywają się zwykle w późnej jesieni, w listopadzie, około św. Marcina. [3]

Opis XIX-wiecznego obrzędu weselnego z powiatu Bukowskiego:

Zwróćmy szczególną uwagę na emocjonalność przemowy, za którą odpowiedzialny był drużba, jakże istotna postać w dawnej wiejskiej społeczności:

W tém miejscu muzyka zagra, a gdy przestanie, dalej mówi drużba:

Przepraszam cały akt weselny. Panowie i ojcowie i panie matki, bracia, siostry i was państwo młode, postawię was w kościele na celu Bożym, aby wam początki i końce świątobliwymi były; lecza macie obelgi przebaczyć, dziękować rodzicom za tak piękne wychowanie i trudy koło was podjęte, także i ty panie młody, podziękuj rodzicom swym, występując z rąk ich, jakotéż i ty panno młoda wychodzisz z rąk rodzicielskich. Zatem państwo młode rzućcie się pod nogi rodzicielskie, proście ich o błogosławieństwo święte. Teraz żegnajcie się z rodzicami swemi, oraz występujcie ze stanu młodzieństwa; panno młoda żegnaj się ze siostrami swemi, które ci się służyć w ostatnij chwili zobowiązały; także i ty panie młody podziękuj swym braciom, którzy ci się dziś na tym akcie weselnym przyozdobili. Dziękujcie panom ojcom i matkom, którzy pozostaną świadkami do śmierci. Przepraszam cały akt weselny. Teraz się zabierzymy do świątyni Pańskiéj i tam upadnijmy na twarzach naszych przed obliczem Bożém, ażeby ich Bóg natchnął Duchem świętym i ta Matka Boska ażeby ich z opieki swéj nie wypuściła, aby zrozumieli tę przysięgę, którą kapłan nad nimi wymawiać będzie w imie Jezusa Chrystusa, co daj Boże! Amen. – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – Na wieki wieków, Amen.

Wychodząc z domu po odebraném błogosławieństwie rodzicielskiem, siada panna-młoda zaraz z swachnami na wóz czterokonny (konie czasami przystrojone u grzywy tasiemką lub kwiatkami), a na jego przodek skrzypek i duda; pan-młody i swacia na koniach po bokach, a drużba w koło objeżdża za nimi postępujących gości weselnych, i tak z muzyką i śpiewami jadą do kościoła. [3]

Opis wesela ze wsi Chwalibogowo (pow. wrzesiński)

Przy ślubach asystują: drużba, młodzianie i swachny (druchny). Gdy do ślubu jadą, poprzedzają wozy konno 6 młodzianów w sukniach przy bukietach, siwych czapkach lub kapeluszach z piórkami i rozmarynem; koszula związana pod szyją wstążeczką czerwoną, a w ręku biała chusta i rózga. Za nimi pan-młody podobnież ubrany przy nim drużba w pasie z ręcznikiem w różne przerobionym gzygzaki i kolory, przewieszonym przez ramię; w ręku nahajka. Za nim wóź czterokonny z panną-młodą i szwachnami, potém wóz lub wozy z gośćmi. Na pierwszym wozie skrzypek, basista, a czasem i dudarz. [3]

Opis wesela ze wsi Sikorzyn (pow. gostyński)

Od chwili zaręczyn chodzi młody-pan ustawicznie z rozmarynem zieloną wstążką na kapeluszu przypiętym. Młoda-panna, osobliwie w Niedzielę, ma na białéj czapeczce głowę w rozmaryn przybraną aż do czasu ślubu. Wesele ciągnie się blisko tydzień, przy muzyce zwykle skrzypków i dud. [3]

Jak brzmiała weselna muzyka dudziarska? Zapoznajmy się z zapisem nutowym melodii regionu Kościańskiego:

Opis XIX-wiecznego obrzędu weselnego ze wsi Morownica (pow. Kościański)

Po ślubie, w tym samym znowu jak weszli porządku, wychodzą z kościoła tj. jeden po drugim, najprzód drużba, potém młody itd. W podobny téż sposób jak przyjechali, wracają do weselnego domu, lubo wtedy gospodyni włazi już na wóz młodéj lub téż oboje młodych posadzą koło siebie.

Skrzypek z dudą w drodze przygrywają między innemi następującego siedzonego:

Po mowie téj, oboje młodzi obchodzą wszystkich kolejną, zaczynając od rodziców, i dziękując, kłaniają się do nóg: »Bóg wam zapłać!« – Gospodyni domu lub kucharka weźmie wody święconéj na talérz, i pokropi nią wszystkich, gdy wychodzą i siadają na wozy i na koń. Rodzice młodéj zostają w domu. Wozy zaprzężone są w 4 konie; na jednym wozie siedzi panna-młoda ze szwaszkami i skrzypkiem wygrywającym raźno w czasie jazdy, na drugim i na następnych furach siedzą gospodarze, gospodynie i inni goście. Pan-młody, drużba i parobcy-młodzieńcy dosiadają koni i wyprzedzają wozy; narzeczony cwałuje wśród dwóch młodzieńców. Drużba częstokroć nawraca w czasie jazdy (co śtuk drogi ujedzie, to nawróci), podbiega pod wozy i woła do gospodarzy: »Pozdrawia pan-młody i panna młoda i prosi, żebyście się pospieszali do Bożego domu!« – (gdy zaś jadą z powrotem, to znów woła: »Pozdrawia i prosi, żebyście się pospieszali do domu weselnego«). Konie przy uszach, grzywie i ogonie mają niekiedy wpięte różowe tasiemki. [3]

Skrzypek w towarzystwie dudy czyli koźlarza gra między innemi marsza weselnego:

Muzyka dudziarska w obrzędowości wiejskiej była również symbolem podziękowania za plony i urodzaje:

Przykład zwyczaju ze wsi Michorzewo pow. Nowotomyski (1860 r.)

Gdy już wszystko z pola w domu zebrane, w oznaczoną Niedzielę, przychodzą przednik i przedniczka z wieńcami na głowie i muzyką tj. skrzypkiem i dudą, w towarzystwie żniwiarzy przed dwór pana, a składając mu do nóg wieńce, śpiewają: Plon niesiem itd. Odebrawszy datek, uraczeni piwem i wódką, tańczą przede dworem, gdy pan rozpoczął taniec z przedniczką, a pani z przednikiem. [3]

Przykład zwyczaju ze wsi Morownica pow. Kościański

I tu przodownik i przodownica przynoszą do dworu wieńce dość wysokie, które podają na talerzu dziedzicowi. Zwykle wieniec duży (na łokieć prawie wysoki, mający u spodu pół łokcie średnicy, więc nieco mniejszy od krakowskiego) z owsa i pszenicy niesie chłop na głowie, a drugi znacznie mniejszy, trzyma dziewka w ręku na półmisku. Prócz tego towarzysze ich niosą przy wieńcu po kilka lub kilkanaście talerzy, na których leżą wianyszki z darów, tj. korony (z dwóch zakrzywionych na karzyż pałączków przytwierdzonych do obrączki pozioméj) plecionych z łabuzia lub z łyczka, w których wplatane rzędami są orzechy laskowe, a każdy orzech na krzyż łabuziem owinięty; na innych znów koronach są między orzechami umieszczone jabłka czerwone i żółte, i zawieszone pierniki z lukrem w kształcie serc. Przygrywają do tego dudy, czasami ze skrzypcami. [3]

Kapela dudziarska Sokoły z Kościana | fot. Piotr Baczewski

Instrumenty towarzyszące dudom

W staropolskiej oraz XIX-wiecznej tradycji dudziarzom towarzyszyli z reguły skrzypkowie bądź instrumentaliści grający na instrumentach smyczkowych. Przed, a także w I poł. XIX wieku wielkopolskie kapele dudziarskie używały tzw. mazanek – małego trzystrunowego instrumentu smyczkowego, który przygrywał niegdyś dudom, będąc jednym z przodków dzisiejszych skrzypiec:

Zwyczaj wodzenia niedźwiedzia

„Wodzenie niedźwiedzia” to zwyczaj od wieków powszechnie znany w Polsce. Przyjmuje się, że niedźwiedzie zwyczaje mają korzenie przedchrześcijańskie. Co najważniejsze – kultywowane są na wielkopolskich wsiach do dzisiaj. Dzieje się to w czasie zapustów przed Popielcem, a także podczas pierwszego, drugiego i trzeciego Święta Wielkanocnego. Zwyczaj nazywany jest również jako siwki (zachodnia wielkopolska), podkoziołek (północno-wschodnia wielkopolska) oraz miśki (wschodnia wielkopolska).

Pozostałość po dawnej Rzeczypospolitej

Zwyczaj wodzenia niedźwiedzia do czasów dzisiejszych ostał się w dwóch regionach naszego kraju – Wielkopolsce oraz na Górnym Śląsku. Historyczne źródła pochodzące z XVI, XVII i XVIII-wieku wskazują na duże prawdopodobieństwo wschodniego pochodzenia tej niecodziennej, wędrownej sztuki. Wzmianki nt. niedźwiedników występujących z dudami świadczą o dawnej Polsce, Litwie, Białorusi, Rosji, Węgrzech, a także wschodnich granicach Niemiec. Przypuszczalnie, tradycja wodzenia niedźwiedzia stanowi kontynuację tradycji sprzed przynajmniej kilku wieków.

Spośród licznych wędrownych grup zawodowych, do których dołączali dudziarze, szczególnie charakterystyczni byli niedźwiednicy. Od wieków przemierzali rozległe ziemie Rzeczypospolitej, docierali do zachodniej Europy. Występowali ze swymi zwierzętami na miejskich placach i w wiejskich karczmach, także na szlacheckich i magnackich dworach.

Bohdan Baranowski pisze:

W XVII i XVIII w. często na gościńcu można było spotkać ludzi prowadzących na łańcuchu oswojonego niedźwiedzia. Za każdym razem przybycie niedźwiedników do wsi lub małego miasteczka stawało się pewnego rodzaju sensacją, a mieszkańcy wszystkich niemal domów gorąco namawiali ich, aby wraz ze zwierzęciem zechcieli ich odwiedzić. Wiązało się to z prastarymi wierzeniami, że niedźwiedź, wchodząc do jakiegoś domu, przynosi szczęście. Nic więc dziwnego, że nie szczędzono darów w gotówce i wiktuałach, aby tylko niedźwiednicy zgodzili się wprowadzić zwierzę do izby […] Niekiedy wytresowany niedźwiedź umiał wykonywać różne sztuki. Znane na przykład były tańce niedźwiedzi. Oto, gdy niedźwiednik uderzał w bęben albo grał na jakimś instrumencie, niedźwiedź rytmicznie podnosił nogi do góry. Szczególnie na jarmarkach i odpustach popisywali się niedźwiednicy ze sztukami swych zwierząt, za co otrzymywali znaczne datki od widzów. Niedźwiednikami najczęściej byli Cyganie albo białoruscy chłopi z terenu Wielkiego Księstwa Litewskiego, stąd też zwani Litwinami. Zdarzało się jednak, że zawodem tym trudnili się również i rodowici Polacy. Przeważnie wędrowali oni po gościńcu od wczesnej wiosny aż do późnej jesieni, zimy zaś spędzali w rodzinnych domach. Zarobki niedźwiedników były podobno bardzo wysokie. [2]

Pamiętajmy, że jedno z dwóch najstarszych źródeł historycznych w Wielkopolsce (II. poł. XV wieku) o tematyce dudziarskiej przedstawia niedźwiedzia grającego na dudach (sic!)

Niedźwiedź grający na dudach (II. poł. XV w.) | Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie

Jak wyglądał zwyczaj wodzenia niedźwiedzia w XIX-wiecznej Wielkopolsce?

Przykład zwyczaju ze wsi Ujazd (pow. kościański)

W trzecie Święto Wielkanocne oprowadzają na sznurku po wsi niedźwiedzia, tj. chłopaka owiniętego słomą, każą mu tańczyć i zbierają do woreczka dane im pieniążki. [3]

Przykład zwyczaju zapustów we wsi Morownica pow. Kościański (1870 r.)

W zapusty (od Niedzieli wieczorem do Wtorku) chodzą po wsi z Rożnem. Ubiorą parobcy chłopaka za niedźwiedzia, obwiną całkiego w grochowinę i tę poobwiązują; zaś uwiążą dwa powrozy u niego. I każdy z dwóch, co go prowadzą, trzyma za swój powróz. I każą mu tańczyć, mruczyć i różne figle wystwarzać. Tak idą od chałupy do chałupy, z muzyką (z dudami i skrzypcami). Wten czas otrzymują od gospodarzy okrasę, mąkę, jagły albo groch, co chtó (kto) chce; chleb téż, jaja itd. a dziewczyny dawają piéniądze. Jeden z nich niesie ten Rożen żelazny z tą okrasą (którą na niego nawtykają); drugi niesie koszyk na masło, sér. Jaja itd. ; trzeci niesie miech (worek) do zboża, grochu i jagieł; czwarty odbiera piéniądze. Zasie, jak już po wszystkiemu, jak już obéjndą, idą do gościńca.

Wtenczas każą sobie gotować groch, jagły, mięso, kluski itd.. I jedzą z tego kolacyją; a resztę, co nie zjedzą, to sprzedadzą gościnnemu (karczmarzowi) i zaś temi piéniędzmi się podzielą. Po tym podzieleniu, każdy musi z każdą dziewczyną odtańcować do przodku po trzy sztuki (razy). Graczów ogólnie zgodzonych opłacają za całki czas w Poniedziałek i Wtorek (za trzy dni dają im 2-3 talary). Piérwszy tancerz staje z dziewczyną przed graczami, bierze ją prawicą w pas, i óna jego prawą ręką pod pachy, a lewą ma na jego ramieniu, i z nią trzy razy na jednéj nodze (tj. podniósłszy lewą nogę do góry) okręca się w miejscu przed graczem, potem obchodzi z nią (gdy ona opuści jedną rękę, a drugą się go trzyma) po izbie, i zaprasza drugich: za mną, czyja wola! Wtenczas druga para idzie tak samo do przodku, okręci się trzy razy, sunie za nim. Potem trzecia, czwarta para itd. aż wszyscy pójdą. Ten, co do przodku tańcuje, śpiéwa czasami przed graczami albo w tańcu. [3]

Przykład zwyczaju „Wodzenia niedźwiedzia” ze wsi Góra k. Jarocina (1956-57 r.)

Według wspomnień Zdzisława Jankowskiego (rocznik 1950)

Tradycyjny skład grupy składał się z dziada i baby, grajka (w okresie przedwojennym m.in. dudziarza), niedźwiedzia lub dwóch niedźwiedzi, dwóch poganiaczy oraz dwóch kominiarzy. W innych miejscowościach w miarę upływu czasu tradycyjny skład rozbudowywano m.in. o policjanta i pielęgniarkę. W zwyczaju tym brali udział tylko mężczyźni, niektórzy przebierali się za kobiety.

Kim był ów niedźwiedź? Człowiekiem ubranym w słomę. Zarówno „niedźwiedzia”, jaki i poganiaczy maczano w smole, która miała istotne znaczenie. Podczas przemarszu przez wieś skutecznie goniono panny i smarowano je sadzą po twarzy. Nagrodą za odwiedziny takowej grupy były np. jajka, które dostawali od gospodarzy w liczbie pięciu, dziesięciu, a nawet kopy. Nieodłącznym elementem swawolnej przechadzki był oczywiście alkohol:

„Idą od domu do domu, od rodziny do rodziny. Zanim cokolwiek dostaną tj. napitek” – mówi Zdzisław Jankowski.

Zabawie towarzyszyły rozmaite psikusy np. kładziono się na środek drogi, blokując przejazd.

Strój niedźwiedzia do czasów dzisiejszych najmniej się zmienił. Podstawą przebrania jest dzwonek umieszczony na ogonie oraz wystające z czubka głowy różki niczym u diabełka-psotnika.

Zwyczaj kultywowany jest cyklicznie w m.in. Górze k. Jarocina, Zalesiu k. Góry, Cielczy k. Jarocina, Noskowie k. Wrześni, Cielczy k. Jarocina, a także okolicach Wolsztyna i Mosiny.

Niedźwiedzie wielkanocne z Kruczyna, 1930 r. (pow. średzki)

Dudy wielkopolskie w świetle dwudziestolecia międzywojennego

Dudziarz (1934 r.) | Narodowe Repozytorium Cyfrowe

Pierwsza połowa wieku dwudziestego sprowadziła dudy do funkcjonowania jedynie w mikroregionach ziemi wielkopolskiej. Wraz z odzyskaniem niepodległości działalność naukowo-uniwersytecka zaczęła wytyczać nowe kierunki, w tym muzykologiczne. W wyniku tego szczęśliwie dla folkloru zaczęto podejmować próby szczegółowego zbadania tematyki dudziarskiej w Wielkopolsce.

Dudziarz Franciszek Błochowiak z Jutrosina k. Rawicza (1934)
fot. Jadwiga Sobieska, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zapoznajmy się z wybranymi fragmentami monografii pt. „Dudy wielkopolskie” (1936) autorstwa Jadwigi Sobieskiej (Pietruszyńskiej), która w 1934 roku zbadała łącznie 235 dudziarzy i koźlarzy.

Ignacy Szymański (skrzypek) i Piotr Krzykała (dudziarz) z Czempinia (1934)
fot. Jadwiga Sobieska, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dogłębna analiza dudziarskiej kultury stanowi bezcenne źródło informacji, które ukazuje ostatni autentyczny okres muzyczny naszego kraju, który po II wojnie światowej pogrążył się w nieodwracalnych stratach. Skutki owych strat względem muzyki tradycyjnej odczuwamy do dzisiaj.

Zasięg występowania instrumentu (1950 r.)

System naczyń połączonych

Dudy oraz Wielkopolan pojmować można jako system naczyń połączonych. Ludność, zamieszkująca dany region, odzwierciedlała takie czynniki jak sposób gry, tempo czy maniery wykonawcze.

Ochoczej, wybuchowej i pełnej temperamentu ludności powiatów południowo-wschodnich naszej Wielkopolski odpowiadają małe, zwinne i piskliwe dudy; powolna i spokojna ludność powiatów północo-zachodnich upodobała sobie dudy większe, o stroju niskim, które wreszcie w kręgu Zbąsko-Wolsztyńskim przeradzają się w powolnego niskiego i elegijnego kozła. To obniżanie wewnętrznego dynamizmu naszego ludu wielkopolskiego zauważył już Kolberg, który podkreśliwszy powolność mieszkańców północno-zachodnich powiatów Wielkopolski, zaznacza iż »cokolwiek żywsze usposobienie (lubo i jego ruchliwym nazwać nie można) ukazuje lud powiatów południowych; weselsza tu mina, większa nieco pochopność do tańca i muzyki, barwy strojów (zwłaszcza kobiecych) jaśniejsze«. Dzisiaj tę odmienność usposobienia naszego ludu jeszcze wyraziściej odzwierciedlają nam dudy i kozioł. [4]

Mikroregionalizm powodował, że strój muzyczny dud był niejednorodny:

Podając stroje dudów w tej konkretnej formie zaznaczamy, że w każdym poszczególnym regionie napotyka się na znaczne wahania stroju, zależne od indywidualności gracza, nawet od przypadku. Wyciągnęliśmy średnią owych wahań. Cóż jednak o wysokościach stroju mówią sami dudziarze? Otóż rozróżniają oni trzy zasadnicze stroje:

wysoki od Gostynia, średni – od Kościana i Buku oraz niski – od Wolsztyna.

Pojęcie stroju »średniego« jest dla naszych dudziarzy równoważne z pojęciem stroju najlepszego, »najwdzięczniejszego«. Dlatego też każdy region najchętniej uznaje swój właśnie strój za średni, czyli za ten najlepszy. Rawickie np. uważa, że posiada strój średni, bo o »jeden stopień niższy« od gostyńskiego. Dopiero po dłuższej rozmowie przyznają, że »ci od Kościana to mają po prawdzie średni strój«.

Własne pomiary i obserwacje, poparte zdaniem naszych dudziarzy, doprowadziły nas do przekonania, że najbardziej zdecydowany i stały strój posiadają trzy zasadnicze regjony:

wolsztyński-szamotulski, bukosko-kościański i gostyński.

Piskliwe dudy gostyńskie, stanowiące kulminacyjny punkt wysokości strojów, posiadają jednocześnie najmniejsze spośród dudów wielkopolskich wymiary.

W miarę przesuwania się ku granicy północno-zachodniej strój dudów obniża się, a z nim wzrastają wymiary instrumentu, staje się on większy, cięższy, aż wreszcie w okolicach Zbąszynia i Wolsztyna dudy przeradzają się w wielkiego kozła o stroju bardzo niskim, dochodzącym do Es, a nawet do D. [4]

Jak w poszczególnych regionach grano na dudach? Zapoznajmy się z krótkim opisem technik oraz manier wykonawczych:

Bardzo żwawe, o maksymalnem napięciu, żywiołowe tempo gry Gostyniaków, już w Kościańskiem znacznie opada i stopniowo powolnieje, aż przeszedłszy na dostojnego kozła, staje się zupełnie spokojne, pohamowane i poważne. [4]
Sposób gry jest zasadniczo w całej Wielkopolsce jednaki, dyktują go bowiem warunki, wypływające z samego instrumentu. Stały i niezmienny prąd powietrza w dudach narzuca konieczność gry legatowej. Staccato na dudach nie istnieje. Gostyńskie jednak i sąsiednie Rawickie posiadają specyficzną manierę w grze, która dąży do przełamania koniecznego legata. Jest to maniera tzw. wypukiwania melodji (termin dudziarski!). Polega ona na bardzo silnem przyciskaniu palców do dziurek i ich gwałtownem ich przy grze odrywaniu, podczas jednoczesnego wprowadzania do piszczałki bardzo silnego strumienia powietrza. Dźwięki wówczas z siłą i jędrnością wyskakują spod palców. Nie otrzymuje się wprawdzie tym sposobem staccata, lecz właśnie owo energiczne »wypukiwanie«, które porównać można ze skrzypcowym martéle. Maniera ta istnieje jeszcze w Kościańskiem u poszczególnych graczy, ku zachodowi jednak rozpływa się w powolnem legato, które w koźle dochodzi wreszcie do elegijnej ciągłości. [4]

Wpływ instrumentu na śpiew

Dudy miały szczególny wpływ na śpiew rdzennej, wielkopolskiej ludności. Ograniczona skala muzyczna oraz charakterystyczna, dudziarska maniera wykonawcza z czasem wykształciła unikalny śpiewaczy styl, którego przejawy słyszano jeszcze w II połowie XX wieku:

Ignacy Michalski – śpiewak zamiłowany i typowy dla południowej wielkopolski, śpiewa w szybkim tempie przez nos, głosem wibrującym na dłuższych nutach, co jest wynikiem techniki wykonawczej dud. [5]

Tomasz Ratajczak – jest śpiewakiem i skrzypkiem, w przeszłości grywał również wespół z dudziarzem Tomaszem Krügerem z Masłowa k. Rawicza. Jest to emocjonalny typ muzyka zarówno w grze, jak i śpiewie. Akcentuje mocno niektóre dźwięki, śpiewa w wysokiej pozycji głosowej, będącej odpowiednikiem wysokiego stroju dud rawickich. [5]

Dudy oprócz wpływu na technikę samego śpiewu miały także swój udział w tekstach rozmaitych pieśni:

Przykład pieśni z połowy XX wieku (powiat rawicki)

Był tu duda, był, mioł on dudy mioł,
ale te dudy – nie teguo dudy,
a buo tyn duda, uod tegó dudy
Te dudy kupiuł, te dudy kupiuł [5]
Agnieszka Czajka, ur. 1884
Sowy (powiat rawicki, gmina Pakosław)
Spisano 12 grudnia 1953 roku.

Przykład pieśni z połowy XIX wieku (powiat średzki)

Lud otwarty, zamożny i gościnny; ale biada obcemu, gdy zechce nieproszony między nim rej wodzić. Totéż często daje się słyszeć piosnka dumnego Mędrzanina:
Niema w Polsce jak Mędrzanie z mądremi głowami,
parobczaki zawżdy zuchy, biją podkówkami.
A dziewoje takie hoże, że aż spojrzeć miło,
o pożal się, mocny Boże, kajżby lepiej było.
Hejże dudka, graj od ucha, kiedy z Kasią hulam,
i jak cacko malowane do siebie przytulam.
Krew mi w żyłach wre do tańca, nogi nie dostoją –
obertasa od sieb, k sobie, utnę z Kasią swoją.
Oj da dana, oj da dana! Kasiu ukochana,
skrzypki, dudki grać nam będą, do samego rana.

Mieszkańcy wsi Mądre, Mędrzanie, uchodzili tedy za najmędrszych w całej okolicy. Tu kojarzono małżeństwa miejscowe i okoliczne, godzono sprawy powaśnionych, leczono ustrzały, wypędzano czartów. [5]

Dudy w gwarze wielkopolskiej

Dudziarska gwara wielkopolska posiada stałe nazwy dla poszczególnych części dudów, czyli dla »porzundku« (sprzętu) dudziarskiego. I tak: ręczny mieszek mechaniczny zwie się »dymką«, »dymaką« lub »dymaczką« ; górna część mieszka – »karkiem«, wentyl – »łapaczem«, otwór w przedniej desce to »wietrznik« albo »serce«, kotwica, służąca do zaczepu paska, zwie się »hakiem«; jabłko mieszka nie posiada stałej nazwy, mówi się nań czasem »kolano« albo »główka«. Wór elastyczny zwany jest zawsze »miechem«, albo wprost – »worem«, fryzówka rzemienna, wystająca z wora jako ozdoba – to »grzybka«. Piszczałka melodyczna ma stałą i jedyną nazwę: »przebierka«, bo po jej otworach przebierają palce gracza; dziurki stroikowe – to »folgi« (folgują dętemu powietrzu), rezonator – to »przedni róg«, komora powietrzna zwana jest »koziołkiem«, a uszki przy koziołku »capikami«. Piszczałka bordunowa zwie się powszechnie »zadnim rogiem« lub »basem«, rzadziej zaś »bąkiem«.. Zestaw rur bordunowych – to »skłodka«, »skręta«, w Gostyńskiem zaś »krzyżele«; przeowdy metalowe zwane są wszędzie »skoblami«. Powszechną nazwą na stroik jest »trestka« (treść!) niekiedy też »strojek«.

Rozmaite przypadki dudziarzy, czyli klasyfikacja „groczów”

Istnieją bowiem w Wielkopolsce trzy kategorje dudziarzy i koźlarzy: niezawodowi, którzy grają dla siebie, »guli uciechy«, oraz sporadycznie na wesołach i zabawach; zawodowi, obsługujący wesoła, zabawy i wieńce swego regjonu; wreszcie zawodowi, którzy poza obsługiwaniem swych okolic, w czasie »niesezonowym« wychodzą z dudami na »na podróże« i w ciągu parotygodniowej włóczęgi obchodzą okolice, w których dudy są nieznane.

Grając tak po wsiach, miasteczkach i miastach, zbierają poważne zarobki.

Wędrowni zawodowcy posiadają książeczki rejestracyjne, w których za pewną opłatą, magistraty miejskie i wójtostwa stawiają pieczęcie, zezwalające na granie w obrębie danego miasta, czy wsi.

Niejednokrotnie widziałam takie pieczęcie Torunia, Bydgoszczy, Konina, Kalisza. W większych zamierzeniach podróżniczych dominuje Częstochowa, ostatnio zaś Pomorze, a zwłaszcza nasze kąpieliska nadmorskie, odwiedzane oczywiście w czasie sezonowym. [4]

Zarobki dudziarzy

Dudziarze, dzieląc się na zawodowych oraz niezawodowych, różnili się od siebie nie tylko w kwestii umiejętności czy hierarchii społecznej, ale także pod kątem zarobków finansowych. Dobry dudziarz, trzymający fach w garści, potrafił utrzymać dom oraz rodzinę wyłącznie z uprawiania sztuki dudziarskiej. Dotyczyło to rzecz jasna najlepszych w swojej dziedzinie. Z dawnych dokumentów wiemy, iż w pewnym okresie dudziarze zobowiązani byli do odprowadzania jednego z większych podatków wśród całej społeczności.

Pomimo schyłku kultury dudziarskiej w wieku XX, korzyści materialne niezmiennie zapewniało kilka czynników. Jednym z najważniejszych był region, w którym dudziarz, wedle wielowiekowej tradycji stanowił nieodzowny element tamtejszej kultury:

Gostyńskie i Rawickie bezrobotnych dudziarzy nie posiadają, każdy z nich znajdzie zarobek na wesołach i dożynkach. To też wzrasta już w tych okolicach silne pokolenie młodych dudziarzy (od 12-letnich począwszy!), którzy mają za sobą szereg »odrobionych« wesół, starzy zaś zawodowcy nie wychodzą »na podróże«, mając dość zarobku u siebie. Rawickie i Gostyńskie znane też są przez dudziarzy wszystkich innych powiatów jako okolice, w których »okrutnie na dudach grają«. [4]

Koźlarze nietylko twierdzą, że kozieł i skrzypce to u nas jedyno muzyka, ale też nie mają najmniejszych obaw, żeby muzyka ta kiedykolwiek mogła u nich zaginąć. Znanych utyskiwań, że »dawniej było lepiej«, nigdy wprawdzie nie braknie, ale jednak fach koźlarza musi popłacać, skoro tylu jest młodych, 22-25-cioletnich koźlarzy, którzy swój fach traktują zawodowo. [4]

Świetną okazją do zarobku, prócz wypełniania lokalnych, muzycznych potrzeb, były wędrówki z instrumentem, który w drugiej połowie dwudziestolecia międzywojennego stanowił niemałą atrakcję, a nawet wręcz egzotykę. Dotyczy to w głównej mierze szlachetnej i przyjemnej dla ucha muzyki koźlarskiej:

Niska płaca, jaką za zabawy i wesoła koźlarze nasi otrzymują, zmusza ich do »chodzenia na podróże«. Wychodźnictwo to jest tu zjawiskiem znacznie powszechniejszem niż u dudziarzy. Nic też dziwnego: kozioł, ze względu na swe wspaniałe walory zewnętrzne, oglądany i wysłuchiwany wszędzie z ciekawością, zapewnia graczowi doskonałe zarobi (do 20 złotych dziennie). [4]

koźlarzem zawsze na podróż zabiera się skrzypek, a nierzadko i cała kapela: kozioł, skrzypce, trąbka i klarnet. Taką kapelę tworzy np. rodzina Domagałów ze Zbąszynia. Pomorze, a zwłaszcza nasze kąpieliska nadmorskie, jest zawsze najpewniejszym celem takich podróży. [4]

Jak wyglądała natomiast sytuacja zarobkowa budowniczych dud?

Jest nawet stały rynek cen:
przebierka (piszczałka melodyczna) kosztuje 12-15 zł, trestki (stroiki) po 2-3 zł, kompletne zaś dudy od 70 do 100 zł.
Uznani mistrze nie oddadzą instrumentu swojej roboty poniżej 100 zł. [4]

Lata dwudzieste, lata trzydzieste – pogłębiający się konflikt pokoleniowy

Dudziarz Michał Kulawiak (ok. 1910-1939) | Narodowe Archiwum Cyfrowe

Postęp cywilizacyjny w swym przebiegu bywa bezlitosny i kontrowersyjny.

Tak oto nadszedł czas schyłku dla kultury dudziarskiej. Grocze starej daty poczuli, że grunt pod nogami staje się nieco grząski, jakby inny. Starodawne kawołki, muzyka ich przodków niechybnie traci na znaczeniu, a wszystko, rok po roku, dzieje się na ich oczach – ludzi niebagatelnie mądrych w swojej prostocie. Kultura wsi, dotąd hermetyczna i naturalna, miesza się coraz bardziej z kulturą miejską. Wymieszał się ubiór, wymieszała się muzyka. W karczmie nie grają już tylko dudy i skrzypce. Jak wyglądała próba zrozumienia tak gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości?

Pewnego dnia „Państwo z miasta” przyjeżdżają z magicznym urządzeniem, które żywo zagrane dźwięki powtarza z taką samą dokładnością jak owy gracz, który przed chwilą zagrał na dudach jeden ze starodawnych „kawołków”. Po wyjaśnieniach „Państwa” co niektórzy rozumieją – ratuje się to, co niebawem może odejść w niepamięć.

Jak zatem do tego doszło, czy świat oszalał?

Chociaż dudziarze wielkopolscy na całym terenie swego zasięgu cieszą się niezłą praktyką muzyczną, to jednak stopień żywotności ich praktyki różny jest w różnych regjonach.

Drugim co do żywotności ogniskiem, lecz o sile znacznie mniejszej, jest teren między Bukiem, Opalenicą, Grodziskiem a Modrzem (choć posiada on gęstsze rozsiedlenie dudziarzy niż krąg rawicko-gostyński). Największą praktykę w tych okolicach mają ci dudziarze, którzy jednocześnie umieją grać na trąbce czy klarnecie. Zapraszani są na wesoła jako klarneciści, ale z zastrzeżeniem, aby zabrali też dudy. Dobywają ich zwykle koło północy, jak się weselnicy dobrze rozbawią. To też w tej bukowsko-grodziskiej wysepce zajęci są przeważnie młodsi dudziarze; starzy bowiem, szanujący się gracze na klarnetach i trąbkach nie grają, a sami są słusznego zdania, że »na dudach nowomodnych kawołków wygroć nie idzie«. To też ich nie grają. Powstały zatem szeregi dudziarzy bezrobotnych, którzy tylko od czasu do czasu na znaczniejszych występują wesołach, a którzy przez młodszych graczy uznani są za półbogów w zakresie dudlenia. Jest to zresztą jedyny wyjątek w ogólnej wzajemnej opinji wśród dudziarzy. Pośród rówieśników bowiem, każdy siebie uważa za mistrza.

Wprawdzie każdy dudziarz utyskuje, że »dawniej było lepiej«, ale też każdy samorzutnie wyraża zdanie, że od trzech czy czterech lat »dudy wracają do mody«. Wracają one nie tylko dlatego, że »trumby już się naprzykrzyli«, ale i dlatego, że dudy i skrzypce, to najtańsza obecnie muzyka weselna. Modna orkiestra bowiem zatrudnia zwykle czterech graczy, gdy tu ma się do opłacenia i ugoszczenia tylko dwu. Konstruktorzy dudów również wyrzekają, że niema dla kogo dudów robić. Pufna jednak rozmowa oraz opinja okolicznych dudziarzy zdradza, że zamówienia się sypią, zwłaszcza na »trestki« i »przebierki«, a i całe dudy nierzadko bywają zamawiane. [4]

Sobieska w obliczu omawianego zjawiska wysnuwa pewną refleksję:

Możliwe, że przyczyniła się do tego rozwinięta żywo w tym czasie akcja Regionalnego Archiwum Fonograficznego przy Zakładzie Muzykologii Uniwersytetu Poznańskiego.

Inteligentniejsi dudziarze i nas w czasie naszego objazdu zapewniali, że:

to dużo znaczy jak tak państwo za dudami jiżdżo, ludzie zaro inaczyj bendom na dudziarzy patrzyć, a grocze bendom wiedzić, że te dudy coś przedstawiają. [4]

Skrzypek Walenty Majewski i Dudziarz Stanisław Skrzypalik podczas “Wieczornicy Ludowej” w Poznaniu (1942 r.)
Cyfrowe Archiwum im. Józefa Burszty

Ojciec umarł, Syn pozostoł – dziedziczenie dudziarskiego fachu

Fach dudziarza jest w Wielkopolsce dziedziczny. Wśród zawodowych dudziarzy, którzy są jednocześnie najwybitniejszymi na okolicę muzykusami, fach dudziarza przechodzi z ojca na syna. Tą drogą przekazywane są indywidualności gry, jej tajniki techniczne i swoisty repertuar.

Wielkopolska posiada takie zasiedziałe rody muzykanckie o wiekowej tradycji, i ciekawe, że grupują się one w tych okolicach, w których dziś żywotność praktyki dudziarskiej jest nieduża.

I tak: w Leszczyńskiem osiedli Kurzawscy, w Krotoszyńskiem Kaczyńscy, w Kościańskiem Bartkowiaki, w okolicach Buku Rutkowscy i Wawrzyniaki.

Okolice Buku wydają się nam tym terenem, na którym ongiś kultura dudowa była specjalnie silna. Świadczą o tem nie tylko osiedlone tam rody muzykanckie, ale i fakt, że J. Karłowicz podając szereg wiadomości o Wielkopolsce, zamieszcza podobiznę dudziarzy właśnie z Buku. Stare egzemplarze dudów, jakie posiada Muzeum Wielkopolskie w Poznaniu w Dziale Ludoznawczym, pochodzą również z Buku. Z tych też okolic wywodzi się wiekowa blisko tradycja w budownictwie dudów. [4]

Tradycyjna kapela dudziarska z Buku

Wybrani mistrzowie wielkopolskich tradycji dudziarskich

Dudy wyrabiane są przez naszych dudziarzy samodzielnie. Każdy niemal gracz sam umie dokonać drobnych napraw w swoim instrumencie, zrobić łatwiejsze jego części, lecz sztuką wyrobu zajmują się budowniczowie – specjaliści, którzy posiadają odpowiednie narzędzia, a zawód swój traktują dochodowo. Razem z nimi istnieją w Wielkopolsce latami przekazane tradycje budownicze. Trudno do nich dojść, każdy bowiem konstruktor wyrzeka się jakoby miał przejść szkołę innego i z niej wynieść swoją umiejętność, każdy twierdzi, że sam »od małego był na to ciekaw i własną głową do tego doszedł«.

Najciekawszą bodaj nić tradycji udało nam się rozplątać w stosunku do sztuki Walentego Kubali, lat 74, z Wolkowa pow. Kościan.

Dudziarz Walenty Kubala z Wolkowa (1934 r.) | fot. Jadwiga Sobieska, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kubala jest wyłącznie panującym mistrzem na pow. Poznański, nowo-tomyski, śremski i kościański. Sztuka Kubali wywodzi się od nieznanego bliżej owczarza, mistrza budowniczego z przed 100 blisko lat. U owczarza tego uczył się śp. Niemyt. Temuż Niemytowi zawdzięcza swą sztukę Kubala. Egzemplarze Kubali odznaczają się świetnie zrobionemi przebierkami i ponoć najlepszymi stroikami.

W pow. Gostyńskim panuje niepodzielnie mistrz Antoni Maleszka, lat 64, z Domachowa. Wpływ jego sięga na pow. Rawicki i krotoszyński.

Jeden Maleszka obchodzi się bez schematów; sprawdzianem dla niego są jego własne palce. Długość przebierki i rozmieszczenie dziurek cechuje bowiem Maleszka li tylko na podstawie własnego wyczucia palcowego. Palce jego jako, wytrawnego gracza, najlepiej wiedzą, jakiej długości winna być przebierka i jakie winno być rozmieszczenie dziurek. [4]

Dudziarz Antoni Maleszka z Domachowa (1934) | fot. Jadwiga Sobieska, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Omawiając zacne grono dudziarzy, nie sposób ominąć mistrzów sztuki koźlarskiej:

Jak w dudziarskim, tak i w koźlarskim fachu istnieją stare muzykanckie rody. Najstarszy z nich to Tomiaki z Perzyn (pow. Nowy Tomyśl), młodszy nieco jest ród Rybickich ze Stefanowa (pow. Nowy Tomyśl), obecnie zaś rośnie pokolenie Śliwów (również z Perzyn), które zdobyło sobie bardzo wysoką w całym regjonie pozycję. [4]

DUDKI ZBĄSKIE, KTÓRE „WYGINĘŁY”

Przed niespełna 10-laty wymarła w Wielkopolsce jeszcze jedna, nienotowana dotąd odmiana dudów, zwana przez lud »dudkami«. Grupowała się ona na dzisiejszym obszarze kozła tj. w okolicach Zbąszynia i Wolsztyna. Informacje o owych dudkach zebraliśmy od koźlarzy, którzy sami jeszcze na nich grywali i sami je konstruowali. Podaję charakterystykę dudków w tej formie, w jakiej słyszeliśmy o nich od koźlarzy.

Tomasz Śliwa z Chrośnicy, pow. Nowy-Tomyśl (dn. 18. XVIII.34) powiada:

Dawnij jak jechali do ślubu, to mieli takie małe dudki, ale nie takie jak oni (dudziarze) majom. Zadni róg był długi na meter i prosty, a przebierka tako sama jak u kozła, tako na długość jak u dudów. Strój mieli f.

Stanisław Feliś z Grójca Małego, pow. Wolsztyn (dnia 28.VIII.34) zaznacza, że:

przebierka miała 8 dziurek… grali na tych dudkach przy wyjeździe z kościoła.

Nepomucen Żok z Kaszczora, pow. Wolsztyn (dn. 29.VIII.34) stwierdza, że:

te małe dudki były bardzo wysokie. (Mowa o stroju).

Wyciągnąwszy wnioski z tych, oraz szeregu dalszych orzeczeń, dojdziemy do przekonania, że dudki były instrumentem czysto obrzędowym, używanym przy wyjeździe młoder pary z chaty weselnej do kościoła oraz podczas drogi do kościoła.

Jeden tylko Żok upierał się, że dudki te używane też były przy kolacji weselnej. Dudkom towarzyszyły mazanki; ten sam bowiem Żok stwierdza, że z dudkami grały »małe skrzypki, takie na dużość jak pół naszych i bardzo wysokie« (o wysokim stroju). Dudki były typu mieszkowego; wyglądem zewnętrznym zbliżone były do dudów dzisiejszych (ze względu na małe wymiary), posiadały jednakże prosty, taki jak u kozła bordun (zgodna opinia wszystkich koźlarzy). Ponieważ dudki miały przebierkę taką, jak u kozła, więc ośmio-dziurkową, przeto skala ich była ośmiotonowa z dodanym tonem dziewiątym, płynącym z całkowitej długości przebierki. Przypuszczalnie więc i technika gry była analogiczna do dzisiejszej techniki kozłowej. Potwierdza to przypuszczenie fakt, że na dudkach tych grywali koźlarze. [4]

Instrument, którzy rzekomo wyginął udało się po latach przywrócić do świata żywych. Tym samym przenosimy się do czasów nam współczesnych, zbliżając się nieuchronnie ku końcu naszej historyczno-dudziarskiej dysputy.

CZASY WSPÓŁCZESNE

Omawiając skrótowo drugą połowę wieku XX, należy zwrócić uwagę na chronologiczny bieg zdarzeń w ówczesnym środowisku dudziarskim. Historia zaczyna się od badań muzykologicznych i gromadzenia resztek folkloru wśród powojennej pożogi. Konflikt, jakim była II wojna światowa, powoduje drastyczny przestój w popularnonaukowym toku działań, pierwsze konkursy muzyczne, w których uczestniczą muzycy ludowi, mają miejsce już przed wojną, w latach trzydziestych. Masowe przesiedlenia, straty ludności oraz całkowity upadek gospodarki rujnuje na pewien czas wszelkie dziedziny życia, w tym również sferę artystyczną. Jednakże tradycyjne składy muzyczne w postaci dudziarza i skrzypka nadal ogrywają zabawy i wesela w niektórych regionach Wielkopolski. Taki stan rzeczy trwa do lat 60., po czym coraz częściej dawni grajkowie ustępują miejsca nowocześniejszym składom muzycznym. W wielu regionach jednak muzyka dudziarska pozostaje, chociażby w wymiarze symbolicznym. Wraz z upływem czasu pojawiają się konkursy, nagrania oraz festiwale, w których biorą udział rozmaite kapele dudziarskie oraz zespoły folklorystyczne. Niektóre z tych inicjatyw działają do dzisiaj. Jest to m.in. Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, Turniej Dudziarzy Wielkopolskich w Kościanie, Ogólnopolskie Konfrontacje Dudziarskie w Poznaniu, Biesiada Koźlarska w Zbąszyniu, Konkurs Kapel Dudziarskich im. Floriana i Piotra Ratajczaków w Bukówcu Górnym, czy posiadający jeszcze tradycje przedwojenne – Konkurs Muzyki Ludowej w Kopanicy. W Regionie Kozła natomiast od roku 1950 funkcjonuje klasa instrumentów ludowych Państwowej Szkoły Muzycznej w Zbąszyniu, gdzie uczy się grać na wielkopolskich kozłach. Do dzisiaj jest to ewenement na skalę ogólnopolską. Mistrzowie wielkopolskiego dudziarstwa nieustannie rozpowszechniają i przekazują tradycję z pokolenia na pokolenie, budując młodemu pokoleniu furtkę do folkloru.

Dziś to dawni uczniowie są mistrzami, którzy kształcą kolejne pokolenie w duchu lokalnego patriotyzmu i tradycji przodków. Osoby te od lat umożliwiają ludziom różnego pokroju wiekowego zgłębianie tajników dudziarskich. Przekazywane w charakterystycznej, tradycyjnej formule stanowią o ciągłości archaicznej i rdzennej kultury regionu.

Aby w pełni zrozumieć dzisiejszych dudziarzy musimy zasięgnąć bezpośrednio do źródła. Zrozumieć, co czują, gdy grają, jak postrzegają otaczający ich świat czy w końcu – wysłuchać bezcennych wspomnień o dawnych „groczach”.

Wspomnienia starej daty – grocze, zwyczaje, opowieści.

Tomasz Kiciński (Bukówiec Górny, pow. leszczyński)

dudziarz, skrzypek ludowy, mistrz wielkopolskiej muzyki dudziarskiej, budowniczy instrumentów dudowych, renowator instrumentów skrzypcowych, nauczyciel wielkopolskiej muzyki tradycyjnej, założyciel kapeli dudziarskiej »Manugi« z Bukówca Górnego

fot. Dominik Wilczyński

Tomasz Kiciński jest wieloletnim nauczycielem gry na dudach wielkopolskich i skrzypcach.

Swoją wiedzę przekazywał w Lesznie, Kościanie, Nietążkowie oraz rodzimym Bukówcu Górnym. Współpracuje artystycznie na wielu płaszczyznach związanych z muzyką tradycyjną oraz folkową.

Występował w Niemczech, Francji, Włoszech, Bułgarii, Rosji, Ukrainie, Białorusi, Czechach, Słowacji, Chorwacji, Węgrzech, Brukseli (Parlament Europejski), Krajach Beneluksu oraz Austrii (Filharmonia Wiedeńska).

W 2018 roku zagrał w „Zimnej Wojnie” – polskim filmie dramatycznym nominowanym do Oscara oraz nagrodzonym licznymi europejskimi nagrodami filmowymi.

W 2019 roku Telewizja Polska zrealizowała dokument pt. „Szlakiem Kolberga” z udziałem Tomasza Kicińskiego oraz Kapeli Dudziarskiej Manugi.

Z wywiadem gościł w Programie Pierwszym Polskiego Radia.

W budowie dud jest samoukiem, a zmusiło go do tego życie. Mając wielu uczniów, dostrzegł marnujący się talent oraz unikalną szansę na wykorzystanie artystycznego potencjału. Po zakończeniu edukacji nie każdego było stać na zakup instrumentu. Wpadł na niekonwencjonalny pomysł, aby uczniowie w czasie edukacji zbierali pieniądze i przekazywali je na fundusz przeznaczony na kupno materiałów niezbędnych do budowy instrumentów. Uczniowie niejednokrotnie byli świadkami ich budowy.

Słoneczne popołudnie pewnego lipcowego dnia, dwóch dudziarzy prowadzi gawędę. Wszystko odbywa się w XIX-wiecznej karczmie, niemym świadku muzycznej historii.

fot. Dominik Wilczyński

T.K. Grocze zawsze sobie bajdurzyli, zwłaszcza po występach na noclegu. My, młodzi zawsze żeśmy patrzyli, żeby gdzieś hycnąć, a oni sobie wtedy opowiadali różne dowcipy i anegdoty zaciągnięte z innych imprez, gdzie też grywali. Skąd się biorą przyśpiewki? Taka prawda! Niektóre są bardziej wulgarne, niektóre mniej – to zawsze było ze sobą połączone.

Czasem grocze się nie lubili. O tych, co odeszli źle się nie mówi, ale Ignyś, mój mistrz, też trochę sprzętu w nerwach połamał na scenie, taka prawda. Czasem też się mądrował:

„Ja mam swoich uczniów, a wy macie?!” To było takie wiesz, dobitka!

Jak zaczynaliśmy jako młodzi, to nas przekupiali, żebyśmy my ich chwalili, takie przebłyski były. Nie tylko w mojej praktyce, bo wiadomo za kulisami podpatrzyło się trochę innych i było podobnie.

M. W. Opowiedz proszę o Florianie i Piotrze Ratajczakach, ostatniej kapeli dudziarskiej, co zawodowo grywała dla ludzi w twojej okolicy.

T.K. Pamiętam, że zawsze ich chwalili. Floriana to pamiętam z czasów, gdy miałem raptem kilka lat. Kiedy otworzyli u nas salę wiejską, to towarzysz Edward Gierek miał wizytę, żeśmy goździkami go witali. Nie pamiętam dokładnie, czy to było na tej imprezie, czy innej, w każdym razie były to te lata. Wtedy dudy utkwiły mi w podświadomości. Florian później zmarł, ja grałem dopiero rok czasu, zrobili konkurs im. Floriana Ratajczaka. Zaprosili na ten konkurs Piotra, jego brata, skrzypka. To było fajne, bo on nie mieszkał w Bukówcu tylko w Śmiglu. Oni obydwoje nie pochodzili z Bukówca, tylko z sąsiedniego Charbielina. Tu mi się spodobała pewna fajna zagrywka z utworu „Czy ta bala oszalała”. On miał na skrzypcach inną zagrywkę, najpierw spowalniał melodię, a potem mnie doganiał. Byłem wtedy trochę przerażony… (śmiech).

M.W. Robił cię w konia?

T.K. Myślę, że miał taki nawyk (śmiech). Człowiek wedle tego doświadczenia robi takie kaprysy, przede wszystkim tancerzom! Czemu utwór ma być tak samo? Jak są wytrawni tancerze na potańcówkach, gdzie wiara wie o co chodzi, to się momentami leje ze sceny! (śmiech)

M.W. Dziś tancerze są przygotowani na taką ewentualność, kiedyś zapewne było to normalne.

T.K. Myślę, że tak. Dziś wszystko jest przygotowane według pewnego scenariusza, a dawniej to życie scenariusz pisało. Automatycznie nikt nikogo nie kontrolował, a bo to jest etyczne, a to nieetyczne.

M.W. Jakie historie związane z dudziarzami i groczami zapadły ci szczególnie w pamięć?

T.K. Oni mieli swoje fanaberie, których nikt nie zdradzał do końca.

M.W. Chodzi o techniki, manierę wykonawczą?

T.K. Nieraz technikę, nieraz manierę. Czasem za plecami jeden drugiego przeszydzał, trochę tak to było. Wiadomo, jak to jest, faceci, jak się pokłócą, to dadzą sobie po twarzy, wypiją i jest spokój. Z kobitami jest trochę inaczej. (śmiech) Trochę im się nie dziwię, bo mój mistrz, śp. Ignyś dużo w życiu przeszedł. Lepiej jak sprzęt połamał niż dał komuś po papie. Nas jako uczniów też nie traktował tak jak na przykład w szkole. Pamiętam, jak dostałem z linijki za karę po łapach. Pod tym względem Ignyś próbował nas pod innym kątem ukarać, a nie w sposób fizyczny. Kiedyś byliśmy go odwiedzić, to było po roku grania. Pokazywał nam swoje trofea, byliśmy w szoku. Byliśmy zdziwieni, miał pięć par dud zbudowanych już dla kogoś, a na nas robiło to ogromne wrażenie. Wiesz, jak człowiek był wzrokowcem, to wszystko kodował. Pamiętam, jak mi opowiadał i pokazywał mi zdjęcia. Pierwsze zdjęcia kolorowe jakie miał były z wesela z mojego Bukówca, gdzie grały dwie kapele. Jedna tradycyjna – dudziarska, a druga jak na tamte czasy – nowoczesna. Grał tam między innymi saksofon. Na zmianę ogrywali wesele przez dwa dni! To było w okolicach 1975 roku. Chodzi też o to, że było tę rodzinę na to stać, żeby wynająć dwie kapele.
Pamiętam też jak opowiadali o różnych zwyczajach. My to potem praktykowaliśmy swoją drogą. Dudziarz musiał dostać za zagranie utworu. Ten, co zamawiał, musiał ten utwór zaśpiewać, a kapela musiała zagrać. Co prawda, nie każda kapela umiała wszystko zagrać. Byli lepsi, byli gorsi. Ci, co byli dobrzy, umieli się cenić. Zresztą nikt ich nie zamawiał wcześniej, oni siedzieli w karczmie i co kto zamówił, to grali.

M.W. Ile mogły kosztować poszczególne utwory?

T.K. Jak ktoś chciał się pokazać, to pierwszy zamawiał. Był to ktoś zamożny, więc więcej płacił. Zresztą od tego powstały wszystkie wiwaty, przodki i inne tego typu tańce. Potem, jak już ten ktoś się wytańczył, to z wielką łaską prosił za sobą – reszta hołoty też może sobie potańczyć…

M.W. Hierarchia…

T.K. Nie każdy stawał, bo potem musiał być rewanż. Musiał się zrewanżować i też wrzucić! Jak się kapela na kogoś uwzięła, to mógł być nawet najbardziej wytrawnym tancerzem, a tak mu zagrali, że nie wytańczył. Oni umieli kombinować muzycznie, oj umieli…

M.W. Jak było z wystrojonymi jak choinka dudziarzami?

T.K. Dudy były i są kapryśnym instrumentem i przez to są dziś tak postrzegane, są bardzo zdobione. Było takie powiedzenie – „Jak ktoś nie umie grać, to musi dowyglądąć”. Większość tak mówiła!

M.W. Od kogo to usłyszałeś?

T.K. Jedni na drugich mówili: „Patrz, ten mo dudy wyświecone jak kopuła z cerkwi” lub coś w tym stylu. Taki dudziarz zwykle grał średnio. Idąc historycznie – najpierw powstały pokrowce na skórzany worek, żeby skóra przepuszczała wszystkie łoje. Z czasem jeden dołożył frędzelki, drugi coś od kogoś podpatrzył, koraliki doszył i tak dalej. Nikt nie czyścił skóry, wystarczył popiół zwykły i szmatka.

Pamiętam, też fajny psikus. Pewnemu skrzypkowi kalafonię smalcem wysmarowali. Ten smaruje smyczek i skrzypce nie grają! (śmiech)

M.W. Może coś związanego z obrzędem weselnym?

T.K. Jak były oczepiny to czasem porywali pannę młodą lub coś w ten deseń. Opowiadał mi tę historię ktoś z Biskupizny. Była noc poślubna, już po oczepinach. Porwali pannę młodą, chodziło o to, żeby pan młody ją wykupił. On nic nie wiedział, szedł tam, gdzie miała być noc poślubna, a pod pierzynę wsadzili mu wtedy dudy. On był pewny, że panna młoda jest na wyrku i chciał się na nią legnąć. Dudy były nadmuchane i zakorkowane. Jak się rzucił na łoże to dudy zrobiły: Bach! Eh, kupa śmiechu…

MARTYNA ŻUREK & ADAM KAISER, czyli nowa fala polskiego dudziarstwa

Zbąszyń/ Przyprostynia

ot. Dominik Wilczyński

Mikołaj: Co czujesz, gdy grasz z dudami?

Martyna: Co czuję? Ja się cieszę.

Cieszę się, jak gram i zastanawiam się nad tym: Jak usłyszeliby nas starzy muzycy, to co oni na to?

Wiesz, każdy wnosi coś swojego do tej gry. Możesz mieć melodię i tak dalej, ale to już ty całym sobą dodajesz jednak coś od siebie, co jest pomiędzy tymi wszystkimi rzeczami. Właśnie to jest fajne, że czasem po prostu grasz i odnajdujesz nowe rzeczy w tej melodii, bawisz się nią. Nie odklepujesz jej, tylko cały czas masz pewien wątek i dookoła tego osnuwasz jakąś swoją historię. Jak gram, to nie jest tak, że ja coś muszę… jesteśmy jednak zespołem. Nie mnie ma być tylko słychać, nie samych skrzypiec, bo tak na dobrą sprawę, to filarem jest ten kozioł i to jego ma być, moim zdaniem, słychać. To ja muszę dodawać i nie mogę mu przeszkadzać. Chcę, żeby moja gra na skrzypcach podbijała to i żeby brzmienie było urozmaicone, nie żeby skrzypce przykrywały i dominowały. Po prostu uważam, że kozioł jest tutaj tym instrumentem głównym, prowadzącym. Skrzypce mogą dodać dynamiki od siebie, bo mogą zagrać raz ciszej, raz głośniej. Kozioł nie zagra ani ciszej, ani głośniej. To musi być taka fuzja i myślę, że jak gramy, to się przeplatamy tymi swoimi historiami. Jesteśmy czujni jeden na drugiego, fajne jest to, że nie trzeba na siebie patrzeć, tylko po prostu słyszysz tę melodię i płyniesz.

M. Jak myślisz, czy są to przemyślenia współczesnej skrzypaczki tradycyjnej, czy może jest w tym ukryte drugie dno? Czy kilka pokoleń wstecz muzycy myśleli tak jak ty i tak samo mówili o muzyce, którą zasłyszeli od swoich mistrzów?

M. Myślę, że to było różnie, bo w świecie muzycznym są różne typy osobowości i różni ludzie, ilu było muzyków, tyle też było pomysłów na grę. Gdyby się wsłuchać w te stare nagrania, to skrzypce dodają takiego smaczku, kolorytu. Nie mówię, że kozioł nie ma sam w sobie tego kolorytu, ale jednak bardzo cenię sobie te pamiątki, te smaczki, które mamy po naszych przodkach – graczach, gdy skrzypce ubijają i uwydatniają brzmienie. Wracając do pytania, co oni myśleli? Ciężko powiedzieć, bo to byli bardzo różni ludzie. Jeżeli tutaj tak silnie ta tradycja się zachowała i ten kozioł tyle lat przetrwał, to myślę, że koźlarz był koźlarz. Co też ważne – ci dobrzy koźlarze, to nie chcieli, tak z byle kim zagrać. Kiedyś było znacznie ciężej nauczyć się grać na tych instrumentach. Nie było sytuacji z łapanki: „ej chodźcie, chodźcie – ja was tu nauczę grać, ty będziesz grać na koźle, ty na skrzypcach”.

Wydaje mi się, że to było zarezerwowane dla niektórych, bo ten człowiek musiał coś w sobie mieć. Oni sobie sami robili instrumenty, także ten człowiek musiał mieć pod kopułką trochę, żeby sobie taki instrument zrobić, żeby go przygotować, żeby cały czas grał. Jak rozmawiamy z ludźmi, to słyszymy, że jak była kapela kijowa, to nie brali takich kapel. Muzycy to musiał być byt samowystarczalny, taki duet, tandem czy już później trio (kozioł, skrzypce, klarnet Es). Jeżeli chodzi o duet kozioł – skrzypce to musiało być tak, że oni faktycznie byli w stanie dać z siebie tyle, żeby tych ludzi zadowolić. To nie jest tak, że ci ludzie mieli jakieś tam minimalne wymagania co do tego, jak ma to brzmieć. Wydaje mi się, że kiedyś ludzie słyszeli dużo więcej i dużo lepiej niż my teraz słyszymy. Byli bardziej wyczuleni na dźwięki i związani z tą fonosferą, bo tak na dobrą sprawę, to w pewnym momencie kozioł kształtował tę fonosferę i to jest ciekawe, jak strój kozła się zmieniał. Ciekawe jest przysłuchać się tym nagraniom, jak ci ludzie śpiewają i tak dalej…

To była muzyka, która ich otaczała, to była ich skala, która nie była tak temperowana jak dzisiaj. Inaczej to wszystko stroiło, kiedyś ten kozioł strój miał troszeczkę inny i to była fonosfera tych ludzi. To jest ciekawe, jak oni przykładowo śpiewają, jak trafiają w te dźwięki i to nie jest żaden fałsz tylko to jest właśnie ta ich fonosfera, w której zostali wychowani, w której się urodzili, w której naturalnie egzystowali. To mnie bardzo ciekawi, jak oni byli bardzo wyczuleni na tę muzykę, jak ta muzyka kształtowała ich i jak oni kształtowali tę muzykę.

M. To w głównej mierze stanowi dla ciebie inspirację.

M. Oczywiście, że tak. To nie są proste melodie, oczywiście można je zagrać prosto i nie mówię, że gram je bardzo skomplikowanie. Chodzi o to, że te utwory tworzyli też ludzie. One nie spadły tutaj z nieba, tylko po prostu ludzie tworzyli tu muzykę. Ważna jest warstwa tekstowa, to są przemyślenia prostych ludzi, a tak na dobrą sprawę zawierają one więcej niż tysiąc słów. Tam są ich wszystkie uczucia, obawy, oswajanie świata. Kozioł za czasów pogańskich wiadomo, z czym był związany. To oswajanie tej natury, szacunek dla niej. Ten instrument jest zbudowany z naturalnych rzeczy. Ci ludzie musieli najpierw to zwierzę wyhodować, musiało to drzewo urosnąć. Wszystko miało swoje miejsce i swój czas.

M. Czysty rytuał.

M. Tak, w tym zawiera się cały rok i to, w jaki sposób oni później o to dbali i pielęgnowali. Być może oni nie potrafiliby powiedzieć tego tak, jak my o tym dzisiaj rozmawiamy, bo oni to pojmowali zupełnie inaczej. Dla nich zima była czasem niepewności, oby tylko do tej wiosny. To mnie fascynuje, jak właśnie w tych pieśniach wybrzmiewa to, że jest wiosna, że przyroda się odradza. Gronka czerwone, listki zielone, tu leszczyna szumi, tam brzezina… wszystko jest związane z tym, gdzie oni żyli, co robili i do czego mieli szacunek. Te pieśni przekazują wartości.

M. „Ile było muzyków – tyle osobowości”.
Jesteś naturalną, samowystarczalną skrzypaczką?

M. Nie jestem naturalną, samowystarczalną skrzypaczką, bo bez Adama (koźlarza) nic bym nie zrobiła (śmiech) i mogłabym sobie co najwyżej rzempolić na tych skrzypcach.
Wydaje mi się, że dzięki Adamowi patrzę na tę muzykę w ten sposób. Jak on by grał inaczej, to ja też bym grała inaczej. To jest takie wspólne napędzanie się, on coś tak odbiera, tak czuje, ja też i robi się taka fuzja. Myślę, że my się tak nakręcamy – jeden drugiego.

M. Tak jak instrumenty stanowicie jedność w tej całej muzycznej historii.

M. Tak, zdecydowanie.

M. Dziękuję za refleksję. Bierzemy Adama na szpicę!

fot. Dominik Wilczyński

Adam: To co, gramy?

M. Najpierw gaducha! Jaki był twój pierwszy kontakt z dudami?

A. Pierwszy kontakt? Chyba na Cymprze nie?

M. Czyli podczas obrzędów? Korzenny przypadek…
Kiedy pojawiła się pierwsza myśl, by grać na koźle?

A. U nas mamy szkołę muzyczną, gdzie jest obowiązek chodzenia do klasy instrumentów ludowych.

M. Oprócz docelowo wybranego instrumentu musisz zaliczyć dodatkowo instrument ludowy.

A. Tak, musisz się z tym zapoznać i wyszło mi to na dobre. Dobrze mi się grało, a przede wszystkim, wydaje mi się, że trafiłem też na moment, gdy było dużo ludzi, którzy się wtedy tym pasjonowali. Mieliśmy znajomych, z którymi jeździliśmy i graliśmy. To przełożyło się na to, że nie musieliśmy jechać na granie, tylko gdzieś się po prostu spotkaliśmy i razem graliśmy. To miało bardzo duży wpływ.

M. Czyli żywa praktyka.

A. Tak! spotykaliśmy się dla przyjemności w tym gronie, w którym się poznaliśmy.

M. Niewymuszone i niesceniczne, prawdziwe granie.

A. Z jednej strony to było wymuszone, bo instrument był obowiązkowy.

M. Niezły paradoks.

A. Mnie się to podobało, dobrze mi się grało na tym instrumencie. Miałem fajnych mistrzów, z którymi naprawdę się współpracowało.

M. Kto był twoim głównym mistrzem?

A. Henryk Skotarczyk.
To był nauczyciel, który wyszkolił najwięcej koźlarzy, którzy dalej grają. Potrafił w człowieku zaszczepić cząstkę, to coś. Wiesz, możesz uczyć kogoś, ale jak nie masz do niego podejścia, to się kończy tak, że nie będzie chciał iść w tym kierunku. Miał takie podejście, był bardzo wyrozumiały, ale też wymagający. Chyba z pół roku grałem każdy dźwięk pojedynczo, po kolei. Sprawdzał, czy trzymam ciśnienie, przykładał do tego dużą wagę, ale potem to wychodziło muzykom na dobre. Ci koźlarze nie mieli problemu z utrzymaniem ciśnienia czy z tzw. pływaniem dźwięku. Henryk Skotarczyk to był mój pierwszy mistrz, potem kontynuował to Leonard Śliwa.

Pan Leonard miał to do siebie, że on przyjechał do ciebie, był otwarty. Jeżeli miałeś jakiś problem – zawsze mogłeś powiedzieć. Zawsze pomógł, nie tyle w muzyce co życiowo.

M. Dobra dusza.

A. Tak, był opiekuńczy. On się wszystkimi opiekował i to było dobre. Jeżeli komuś coś nie szło, to do niego pojechał i ćwiczyli. Z kim byś nie rozmawiał, to każdy ma z nim inne wspomnienia, ale pozytywne. Oglądałem wywiady z moimi znajomymi, jak się o nim opowiadali, jak oni to widzieli z ich perspektywy. Też mówili, że do nich przyjeżdżał i zdarzało się, że siedział po nocy – tak było. Ile razy tak było, że gdzieś się jechało i dzwonił: „Słuchaj Adam, trzeba zagrać”. Mógł na nas liczyć.

M. W dwie strony to działało.

A. Dbał o tych młodych ludzi i to jest jedyna droga.

M. To nadzieja, zawsze o tym mówił. Jak przyjechał do Zbąszynia i przejeżdżał obok czyjejś chaty, to nie odpuścił. Tak było zarówno wtedy, jak oni byli w szkole muzycznej (ja nie byłam) jak i później. Gdy oni skończyli szkołę muzyczną, był niezinstytucjonalizowaną instytucją… To była instytucja o nazwie Leonard, gdzie on za punkt honoru postawił sobie to, żeby absolwenci tej szkoły nadal grali. On doskonale wiedział, że jak w pewnym momencie po prostu nie stworzy im możliwości do tego grania, to część z nich będzie miała instrumenty, a część nie. Oni się rozejdą, każdy pójdzie w swoją stronę i zapomni. Dał im możliwość grania nie tylko w sezonie, wpadł na pomysł: „Pastuszkowi grocze spod Zbąszynia”, „Pastuszkowi grocze z Dąbrówki Wielkopolskiej”, „Nasza pasja – widowisko obrzędowe pasyjne” z rozważaniami, które sam napisał. To działało! Wydaje mi się, że dzięki niemu kozioł czarny doszedł do głosu. Czarny kozioł nie ma wielu możliwości, nie zagrasz na nim na potańcówce. On ma swoje miejsce i tyle. Leonard w tej naszej pasji dał do głosu też dojść czarnemu kozłowi, mazankom i skrzypcom solo.

M. Jestem skłonny twierdzić, że nadałby się doskonale. Jest bardziej nośny od Kozła Białego (weselnego) i stroi wyżej. Taki fikuśny, sprawdziłby się w tańcu. Do melodii rodowodowych natomiast bardziej pasuje Kozioł Biały, moim zdaniem oczywiście. Wróćmy do wnętrza … jakie emocje ci towarzyszą, gdy grasz na koźle?

A. Czuję przyjemność, robię to, co lubię – po prostu. Nie wiem, jak to inaczej można nazwać, można powiedzieć, że te kilka słów wyrażają wszystko, naprawdę.

M. To wystarczy, jesteś autentyczny.

A. Wiesz, taka jest prawda. Robisz to, co lubisz i czujesz, że to jest to.

M. Powiedzcie mi proszę – jak się czujecie jako kontynuatorzy dudziarskiej tradycji?
To sprawa bardzo niszowa, ludzi jest niewielu.

A. Dla mnie to przyjemny obowiązek, ale nie jest to obowiązek nacechowany, że muszę to robić. Czerpię przyjemność z tego, że to robię i cieszę się, że mogę tą grą trochę budzić tych, co już śpią. Oni nam to zostawili i liczyli na to, że ktoś dalej będzie to robił. Po to zostawili swoje nagrania, dali się nagrać różnym badaczom, etnografom, muzykologom, żeby przyszłe pokolenia mogły ich słuchać. Dzięki tym nagraniom oni są w jakiś sposób dla mnie nieśmiertelni. Jak oni grają czy śpiewają, to serce się raduje i szkoda, że tak mało ludzi ma okazję dostąpić tego zaszczytu, żeby ich posłuchać i z nimi trochę poobcować, bo to jest cudowna sprawa. Pomijając już kwestię wiary czy religii – myślę, że oni gdzieś tam się cieszą, bo nic w przyrodzie nie ginie. Myślę, że po to nam to zostawili. Fajnie jest kontynuować to, co ktoś tak wiele lat temu zaczął. Otoczenie się zmienia, a na przykład wyjdziesz i zagrasz sobie w tej czy innej wsi taką piosenkę, co kiedyś tu grali. To jest ciekawe, że pewne rzeczy się zmieniają, a inne zostają takie same.

M. Jak ludzie reagują na waszą muzykę?

A. Różnie, naprawdę różnie. Jedni odchodzą, odwracają się, a drudzy śpiewają, bo na przykład znają.

M. Na przykład płaczą… Przypomina im się jak dziadek grał, jak mąż grał.

M. Ze skrajności w skrajność.

M. Tak, jest w tym cały wachlarz emocji. Nie powiem, że są to skrajnie negatywne przypadki na przykład, że ktoś nas wytyka.

A. Pomidorami nas nie obrzucali! (śmiech)

M. Słyszałem o takich historiach, lata osiemdziesiąte…

M. Być może ten czas minął, gdzie rówieśnicy wyśmiewają się z dzieci, które grają, bo mamy mnóstwo młodzieży i dzieci grających, którymi zajmuje się Pan Jasiu (mistrz Jan Prządka). To też jest taka zagwozdka dla mistrza w tych czasach przyciągnąć te dzieci.

Mistrz Jan Prządka z uczniami – V Festiwal Dud Polskich, Zbąszyń 2019 r.

A. Nie wiem, czy społeczeństwo dzisiaj nie jest bardziej otwarte niż za czasów, gdy zaczynaliśmy.

M. Z nas się śmiali. Gdy byłam w gimnazjum, grałam w kapeli w Kościanie. Grałyśmy z koleżanką na zakończenie roku czy coś takiego. Miałam ksywkę „Siwy dym”. Wiesz, ja się bardzo cieszę, bo to szanuję i poważam, a oni myśleli, że mi zrobią na złość. To były czasy, gdzie leciały „Dwa światy”, czyli reality show i był tam Piotrek Majerczyk, miał tam piosenkę do czołówki. Przezywając mnie, myśleli, że zrobią mi przykrość, a tu: „Ale fajnie, Siwy dym! Może kiedyś poznam tego człowieka?”

To było śmieszne w tym wszystkim – oni mnie wyzywali i myśleli, że zrobią mi przykrość, a ja myślę: „Siwy Dym? Cacy! Takiej ksywki to bym sama nie wymyśliła”.

A. Dzisiaj to się chyba zmieniło, chociaż nie jestem już w szkole… (śmiech)

Jak będzie wyglądać przyszłość dudziarskich tradycji w Wielkopolsce?

Wszystko w rękach miłośników, kontynuatorów oraz mistrzów, którzy tak jak ich poprzednicy przekażą swój warsztat przyszłym adeptom sztuki dudziarskiej. Zważając na powszechną komercjalizację oraz coraz większą dominację kultury masowej, jedyną szansą dla dudziarstwa jest kształtowanie świadomości wśród młodego pokolenia, które musi pojąć, że coś „co jest tylko i wyłącznie nasze”, trzeba nieustannie pielęgnować i czuć z tego powodu wielką dumę. Sposobów by to czynić jest wiele, o czym widać i słychać dzięki wspaniałym ludziom, którzy, połączeni za sprawą idei, wykonują bezcenną pracę, by zachować kulturę przodków. Do grupy dzisiejszych „ideowców” zaliczamy mistrzów, dudziarzy, uczniów, naukowców, popularyzatorów, archiwizatorów, a przede wszystkim miłośników i sympatyków sztuki dudziarskiej. To oni są nośnikami ponadczasowej energii, to oni mówią głosem przodków.

Lecz co na to nasi przodkowie?

Autor:
Mikołaj Woźniak

Źródła:
1) www.mieronice.pl – Parafia św. Jakuba w Mieronicach
2) Dudy: dzieje instrumentu w kulturze staropolskiej – Zbigniew Jerzy Przerembski
Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk (wyd. 2006 r.)
3) Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce
Wielkie Księstwo Poznańskie – Oskar Kolberg | Kraków (wyd. 1857–1890)
4) “Dudy wielkopolskie” – Jadwiga Sobieska (Pietruszyńska)
Instytut Zachodnio-Słowiański Poznań (wyd. 1936 r.)
5) Pieśni Ludowe południowo-zachodniej Wielkopolski – Jarosław Lisakowski | Leszno (wyd. 1989 r.)
6) Narodowe Archiwum Cyfrowe
7) www.polona.pl – Biblioteka Narodowa
8) Ubiór i Krajobraz Kulturowy Polski i Ukrainy Zachodniej w ikonorafii J. Głogowskiego i K.W. Kielisińskiego
Aleksander Błachowski | Muzeum Etnograficzne im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu (wyd. 2011)
9) YPERLINK “http://www.dudziarze.pl/”www.dudziarze.pl – strona o polskich dudziarzach
10) Narodowe Repozytorium Cyfrowe
11) Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu
12) Cyfrowe Archiwum im. Józefa Burszty
13) www.biskupizna.pl

Skip to content