Niniejszy artykuł stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedniej pracy na temat obrzędowości dorocznej naszego regionu. Tym razem skupię się na omówieniu tradycji związanych z poszczególnymi etapami ludzkiego życia, jakimi są: narodziny, zaślubiny oraz śmierć. Podobnie jak miało to miejsce poprzednio, również i tutaj będę odwoływać się do przedchrześcijańskiej genezy poszczególnych zwyczajów i rytuałów, zaczerpniętej z kultury słowiańskiej. Poszczególne tradycje zostaną także przedstawione w oparciu o porównanie obyczajowości wiejskiej oraz ziemiańskiej. Zapraszam do lektury!

Chciałabym najpierw poświęcić nieco uwagi na przedstawienie zasad, na których opierały się obrzędy inicjacyjne w kulturze. Teoria ta okaże się przydatną w dalszej lekturze tejże pracy, pozwoli bowiem czytelnikom zrozumieć prawdziwe znaczenie omawianych w jej treści obrzędów.

Mircea Eliade zwracał uwagę na fakt, że wszystkie rytuały posiadały swój prawzór w mitach przekazywanych sobie z pokolenia na pokolenie w danej kulturze. Rzeczywistość, w której egzystujemy, w wymiarze religijnym stanowi trwanie świeckie, podczas gdy czas przebiegu rytuału uznawany jest za „czas święty”. Każda rytualna czynność stanowi symboliczne odtworzenie wydarzeń, jakie miały rozgrywać się w mitycznej przeszłości. Według badacza należy ją rozumieć jako „okno”, dzięki któremu możliwym staje się przenikanie między sobą obydwu tych rzeczywistości[1].

Joseph Campbell, analizując mity z całego świata, przyrównał istotę tego typu obrzędów do motywu drogi inicjacyjnej bohatera kulturowego. Podobnie jak ów bohater, tak i inicjowany poddawany jest w trakcie swego wtajemniczenia wielu próbom. W ich trakcie uobecniać się będzie także szereg postaci o charakterze archetypicznym (mędrzec, przechera, sobowtór, cień, tyran, kochanka). Opracowany przez niego schemat opiera się na następujących etapach:
– odejście;
– inicjacja;
– powrót[2].

Celem obrzędów przejścia jest wyłączenie neofity z grupy, do jakiej należał on przed swoją inicjacją, a następnie włączenie go w poczet członków grupy, wśród których powinien znaleźć swoje miejsce po zakończeniu rytuału. Stąd też obrzędy inicjacyjne nazywane są również obrzędami „przejścia”, etap pośredni pomiędzy nimi jest określany przez badaczy mianem stanu mediacji bądź „zawieszenia”. To właśnie w jego trakcie inicjowany jest szczególnie narażony na oddziaływanie wrogich mu sił, przed którymi należy go chronić. Wszystkie te trzy etapy rytuału Arnold van Gennep wyjaśniał w następujący sposób:

1) Obrzędy preliminalne, obrzędy wyłączenia. Są one związane z wyłączeniem jednostki z jej dotychczasowego statusu, jej separacji od tego, kim jest przed zmianą;
2) Obrzędy liminalne lub transliminalne dotyczą okresu przejściowego, kiedy jednostka już nie jest „tym”, a jeszcze nie jest „tamtym”. W tym okresie jednostka jest pozbawiona statusu;
3) Obrzędy postliminalne, obrzędy włączenia jednostki do nowej grupy, przysposobienie sobie przez nią nowego statusu[3].

Kupowanie kołyski, autor: Hermann Kretzschmer.
Źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/38/Der_Kinderwiege_-_Kretzschmer.jpg

W wielu kulturach dzieci były postrzegane jako przybysze z „innego świata”, często rozumianego jako szeroko pojmowany świat duchów. Znajduje to chociażby odzwierciedlenie w funkcjonującym współcześnie określeniu: „przyszedł na świat”, używanym zamiast sformułowania: „urodził się”. W związku ze wspomnianymi wierzeniami uważano dziecko za istotę, którą należy „oswoić”, tj. pomóc jej dostosować się do uporządkowanego świata kultury, który to z kolei znajdował się w opozycji do przepełnionego chaosem świata natury.

Na przykład tego typu przekonań natrafić można w kulturze słowiańskiej z terenów Bałkan. W tamtejszym folklorze istniały pewne praktyki, które posiadały zastosowanie w sytuacjach, gdy w danej rodzinie chorowały i umierały kolejne dzieci. W celu ochronienia kolejnego potomka (także on mógł okazać się chorowity), nadawano mu imię odwołujące się do postaci wilka (Vukoslav, Vukovoj, Doborvuk) – czyli istoty związanej ze sferą natury, magii i chaosu. W tym samym celu w Bułgarii wkładano dziecku pod poduszkę czaszkę psa lub wilka. Symboliczne „braterstwo” miało chronić daną osobę przed urokami oraz oddziaływaniem wszelakich złych mocy. Wszak istoty związane ze sferą magii i zaświatów, nie mogły wyrządzić krzywdy osobie z nimi powiązanej[4]. Był to relikt pochodzący jeszcze z pogańskich czasów, gdy żywa była wiara w boga podziemi oraz magii – Welesa, który także utożsamiany miał być z postacią wilka.

Odpowiednie rytuały agregacyjne, podkreślające przynależność dziecka do danej wspólnoty ludzi, zrywały więzi łączące je ze wszystkim tym, co nadprzyrodzone[5]. Mawiano, że nieochrzczone dzieci mają zdolność postrzegania rzeczy i zjawisk nadprzyrodzonych, mogły też stawać się celem ataku zagrażających im mrocznych sił. Dziecko poronione, zmarłe zaraz po porodzie bądź tuż przed chrztem, miało posiadać największe predyspozycje do przeistoczenia się w upiora.

Potomków starano się chronić nawet wówczas, gdy znajdowały się one jeszcze w łonach swoich matek. Z tego właśnie względu błogosławiony stan, w którym znajdowała się kobieta, był przed długi czas ukrywany przed opinią publiczną. Osoby z jej najbliższego otoczenia wspominając o jej stanie, czyniły to w sposób zawoalowany, np. mówiąc, że: „u Tomaszowej i jej męża zawalił się komin”. Zabieg ten miał na celu chronić zarówno matkę, jak i jej nienarodzone dziecko przed wpływem osób, które mogłyby chcieć im zaszkodzić.

Do innych magicznych praktyk ochronnych stosowanych w trakcie trwania ciąży w pierwszej kolejności należy zaliczyć noszenie przy sobie np. czerwonej wstążeczki. Kolor czerwony w swej symbolice nawiązuje do żywiołu ognia, który z kolei w wielu kulturach posiada moc oczyszczania, niszczenia wpływów uroków. Przyszłej matce zalecano także nosić przy sobie coś kłującego, np. agrafkę, szpilkę lub igłę. Wierzono bowiem, że tego typu elementy bronią przed przystępem złowrogich sił. Aby zapobiec utracie dziecka, ciężarna powinna unikać opuszczania domu przez okres przynajmniej pierwszego trymestru ciąży, jak i siadania na progu domostwa[6]. Jest to bowiem miejsce wyznaczające „granicę” pomiędzy przestrzenią „wewnętrzną” (orbis interior), „swojską” ściśle związaną z domowym ogniskiem, a „tym, co na zewnątrz” (orbis exterior). Często żywiono przekonanie, wywodzące się jeszcze z przedchrześcijańskich czasów, mówiące o tym, że próg jest zamieszkały przez duchy opiekuńcze domostwa. Wyczuwając zatem dziecko, należące do ich świata, mogłyby chcieć je „odebrać”, nie pozwolić przyjść na świat doczesny.

Podobnie jak kobiety znajdujące się zarówno w okresie menstruacji, jak i połogu, tak i ciężarne uważane były za swego rodzaju „nieczyste”. Z jednej strony żywiono przekonanie, że ciężarnej nie należy niczego odmawiać, znajduje się bowiem w stanie błogosławionym. Z drugiej jednak strony, osoba taka może negatywnie oddziaływać na otaczającą ją rzeczywistość. Unikano zatem proszenia ciężarnej do orszaku panny młodej i nie wybierano jej na matkę chrzestną. W drugim przypadku istniało przeświadczenie mówiące, że gdyby złamano tę zasadę, to któreś z dzieci mogłoby w niedługim czasie umrzeć[7].

Z okresem ciąży była związana spora część ludowych zabiegów pseudokoncepcyjnych, których domniemanym celem było wpłynięcie na kształtowanie się młodego życia. Przestrzeganie niektórych z nich miało przyczyniać się do posiadania przez przyszłego noworodka określonej płci lub cech charakteru czy też wyglądu. Na przykład kobieta chcąca posiadać urodziwe dzieci, powinna przebywać w otoczeniu rzeczy przyjemnych i miłych oczom (przesąd ten pokutował także pośród ziemiaństwa). Zalecano, by ciężarne unikały wpatrywania się w ogień bądź poparzenia się jego płomieniami, ponieważ w przyszłości dziecko mogło urodzi
się z czerwonym znamieniem na ciele (tzw. ogniopiór).

Co więcej, uważano, że bacznie obserwując zachowanie przyszłej matki oraz zmiany zachodzące w jej ciele, można przewidzieć potencjalną płeć spodziewanego dziecka. Uważano, że:

Jeśli ciężarna ma »twarz gładką i rumianą« oraz »brzuch spiczasty«, a nadto skłonność do spożywania potraw kwaśnych – urodzi syna[8]. Na Ziemi Wieluńskiej sądzono, że jeśli kobieta chętnie je potrawy słodkie, to urodzi się dziewczynka, gdy zaś smakują jej potrawy ostre i słone, na świat przyjdzie syn[9].

Podobnie jak w teraźniejszości, tak i w przeszłości narodziny dziecka nie zawsze stawały się okazją do radości. Kultura ludowa znała sposoby na pozbywanie się niechcianych ciąż, po które sięgały nie tylko „panny z przychówkiem”, ale i kobiety posiadające już na utrzymaniu liczną gromadkę dzieci. Zbytnia wielodzietność bywała niekiedy napiętnowana przez społeczność wiejską. W odniesieniu do rodzin posiadających liczne potomstwo, a spodziewających się kolejnej pociechy, mawiano pogardliwie: „co rok to prorok” lub „jeszcze jej mało” (w odniesieniu bezpośrednio do matki).

Do często stosowanych metod, pozwalających pozbyć się niechcianego potomstwa, zaliczano m.in.: picie wywarów ziół powodujących poronienie, przekłuwanie znajdującego się w brzuchu dziecka drutem, zmuszanie się przez ciężarną do niewskazanego wysiłku.

W polskiej kulturze ludowej posiadanie nieślubnego potomstwa z reguły było postrzegane jako powód do wstydu. Na obszarze Wielkopolski kobiety zachodzące w pozamałżeńskie ciąże często były pejoratywnie określane (np. „wytrzykąt”, „ladaco”), podobnie zresztą, jak i ich potomstwo (m.in. „bękart”, „znajdek”, „bachor”, „pokrzywiak”). Co jednak ciekawe, jeśli matka nieślubnego dziecka zdecydowała się opuścić okolice, a następnie znaleźć gdzieś męża, ułożyć sobie z nim życie i w ostateczności powrócić w rodzime strony – była przyjmowana tam z życzliwością. Zupełnie jakby sytuacja, która sprawiła, że w danej społeczności była wcześniej traktowana pogardliwe, nigdy nie zaistniała[10].

Podobnie rzecz się miała w przypadku „znajdek” oraz „znajdków”. Z jednej strony dokuczano im z powodu ich pochodzenia, ale z drugiej strony wierzono, że przynoszą one szczęście. Z tego powodu niezamężne panny chętnie godziły się zostawać matkami chrzestnych takich dzieci, gdyż żywiły przekonanie, że pozwoli im to szczęśliwe wyjść za mąż. Szczęście w miłości i powodzenie w dorosłym życiu miały być ostatecznie nagrodą także dla nieślubnych dzieci. Wierzono, że w ten sposób los chciał im wynagrodzić wszelkie upokorzenia, jakich doświadczać miały we wczesnych latach dzieciństwa oraz młodości[11].

Osobą pomagającą przyjść na świat dziecku w wiejskiej społeczności była „babka”, czyli akuszerka. Czuwała ona nad prawidłowym przebiegiem porodu, do niej też należał przywilej przeprowadzenia pierwszej kąpieli dziecka. To ona jako pierwsza obwieszczała przyjście na świat dziecka słowami: „mocie syna”, „mocie dziywcze” (Czeszewo), „no już jest nosz/nosza” (powszechne), „baranyszek przyszedł”, „owieczka przyszła” (szamotulskie). Ojciec z kolei przekazując tę wiadomość dalej, zazwyczaj wyrażał się, mówiąc: „już przyszła /przyszedł” [12].

Do obowiązków „babki” należało pozbycie się wszelkich pozostałych po porodzie „nieczystości” tj.: łożyska, pępowiny, etc. Wynosiła je w tajemnicy, zazwyczaj pod osłoną nocy poza obręb gospodarstwa i zakopywała w sobie wiadomym miejscu. Czynności te miały na celu zapewnienie bezpieczeństwa nowonarodzonemu dziecku.

W sytuacjach, gdy okazywało się, że dziecko zmarło w trakcie porodu, „babka” oznajmiała ten fakt na głos, wspominając przy tym jego płeć,

Następnie kapała je i – nie podając nikomu do pocałowania – chrzciła „prostą wodą” (nieświęconą), nadając imię Adama lub Ewy[13]. Niekiedy martwe dzieci chowano bezimiennie, sądzono bowiem, że imię nadaje się tylko dzieciom żywym ((Koszanowo)[14]. Potem babka ubierała martwe ciało w koszulkę i tzw. kitelek tj. jakby sukienkę z białego płótna rozciętą z przodu, i pozostawiała w spokoju do pogrzebu[15].

Wierzono, że jeśli w trakcie porodu umrze matka, to podczas trwania okresu przypadającego na czas połogu, będzie ona (jako duch) przychodzić do swego dziecka i opiekować się nim (Siemianice pow. kępiński, Trzemeszno pow. Krotoszyński)[16].

W rodzinach ziemiańskich narodziny stawały się okazją do radosnego świętowania.

W wielkopolskiej Wrześni w 1933 roku, gdy narodził się potomek rodu Mycielskich, fornale pod oknami siedziby strzelali z batów, aż do czasu wyniesienia przez służbę stołów z poczęstunkiem. Jednocześnie w tamtejszym pałacu wydawano przyjęcie dla służby i oficjalistów. Bohater tego dnia, Roman Mycielski, relacjonował później: »Ojciec mój musiał potem chodzić pomiędzy przyjęciami, zapraszając do jedzenia i picia oraz przepijając liczne toasty, i jak potem często wspominał, upił się z tej wyjątkowej jednak okazji jak nigdy w życiu«. Z kolei w okresie jeszcze przed I wojną światową nieurodzenie męskiego potomka mogło rzutować negatywnie na pozycję kobiety w rodzinie męża. Z okazji narodzin córki w majątku robiono beczkę wina z własnych winogron, którą oznaczano imieniem dziewczynki i rokiem urodzenia. Beczka taka miała czekać przez lata, aż do dnia jej ślubu”[17].

W przypadku narodzin dziedzica rodu jego matka otrzymywała od swego teścia rodową biżuterię[18].

Szkice anatomiczne nienarodzonego dziecka, Leonardo da Vinci
Źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/78/Views_of_a_Foetus_in_the_Womb.jpg

Akt nadania dziecku imienia był niezwykle istotny w wielu kulturach. U dawnych Słowian otrzymywało ono swoje pierwsze imię niedługo po przyjściu na świat i posługiwało się nim aż do momentu postrzyżyn (chłopcy) bądź wiankowin/zaplecin (dziewczynki). Chłopcom po raz pierwszy od dnia narodzin przycinano wówczas włosy, a dziewczynkom zaplatano warkocze, nakładano na głowy wianki. Granica wieku inicjowanych dzieci wynosiła od 7 do 12 lat, sam rytuał miał na celu wyłączenie inicjowanych ze społeczności dzieci, a następnie wprowadzenie ich w świat obowiązków dorosłych. Od tego momentu chłopcy oficjalnie przechodzili spod opieki matek pod ojcowski nadzór, w tracie którego uczyli się swoich nowych obowiązków oraz wzorców zachowania. Dziewczęta zaś miały poznać wykonywanie obowiązków zastrzeżonych dla kobiet. Każdy z inicjowanych otrzymywał nowe imię, pod którym miał być znany w trakcie swego dorosłego życia. Odwoływało się ono do cech charakteru danej osoby bądź stanowiło wróżbę, mającą mieć wpływ na jej dalsze życie.

W kulturze wielkopolskiej istniał zwyczaj, zgodnie z którym matka wybierała imię dla dziewczynki, ojciec zaś wybierał je dla chłopca. Powszechna była też praktyka nawadnia dziecku dwóch imion:

Pierwsze – to przeważnie imię »jakie sobie przyniesie«, tj. patrona czy patronki w dniu urodzin; drugie – to imię ojca, matki lub dziadków[19].

Starano się nie nadawać imion nietypowych, obcojęzycznych, gdyż uważano je po prostu za „brzydkie”. Ponadto zwykło się uważać, iż były one „zarezerwowane” dla dzieci nieślubnych – nadawanie im imion tego typu, miało za zadanie wyróżnić je spośród społeczności, upokorzyć.

Ogromną wagę przywiązywano do wróżb związanych z dniem narodzin. Za najszczęśliwszy dzień uważano sobotę, gdyż zgodnie z tradycją był on przypisany postaci Matki Boskiej. Z kolei za dni feralne uważano: piątki (dzień śmierci Chrystusa), niedziele i poniedziałki (tzw. dzień pusty, zaczynający tydzień)[20].

Przyszłe cechy charakteru dziecka miały rzekomo zależeć od pory dnia, podczas której miało ono przyjść na świat. Uważano, że urodzeni: o świcie – będą pełni życia, rankiem lub popołudniem – mądrzy i stateczni, w południe – strachliwi, wieczorem zaś – utalentowani[21].

Zgodnie z tradycją wróżby przepowiadające o dalszym losie dziecka, miały być wykonywane również w rocznicę jego pierwszych urodzin. Rozstawiano wówczas przed oseskiem przedmioty, z których każdy symbolicznie miał odwoływać się do konkretnego zawodu lub cechy charakteru. Następnie bacznie obserwowano, po który z nich maluch sięgnie i na podstawie dokonanego przez niego wyboru wnioskowano o jego potencjalnej przyszłości.

Zwyczaje tego typu posiadają swoje korzenie w przedchrześcijańskiej słowiańskiej tradycji, kiedy to wierzono, iż w noc po narodzinach dziecka, miało być ono odwiedzane przez trzy boginki przeznaczenia[22]. Wyrokować miały wówczas o jego przyszłym losie i to dla nich właśnie pozostawiano w izbie ofiarę w postaci pokarmów. Do owej tradycji nawiązywał Aleksander Brückner, przytaczając zwyczaj „popielin”, który niegdyś był popularny na obszarach Wschodniej Wielkopolski:

Z ruskich źródeł wiemy, że ofiarowywano chleby, ser i miód rodu i rodzajnicom i fejom, które albo stawały widoczne nad kolebką nowo narodzonego i mu życie błogosławiły lub klęły, albo były boginiami porodu, łagodziły boleści porodowe, albo jedno i drugie łączyły; dziatkom strzeżono pierwsze włoski i dawały je rodzanicom; baby kaszę ważyły dla nich; kasza była obrzędowym daniem i dziś jeszcze kładą na Rusi i w Czechach grosze »w kaszę« dla »babki«. U nas o tym wszystkim zupełnie głucho; odwiedzają położnicę i przynoszą jej wiktuały »na popielinki« lub »popieliny« (w poznańskim i kaliskim)[23]. […] Gdybym fantazji puszczał wodze, powiedziałbym, że »popieliny« przezwano od »popiołu«, jakim odwiedzające kumoszki położnicę i noworodka posypywały dla »recepcji«, dla przyjęcia go do ogniska domowego[24].

Młoda ziemianka w stroju komunijnym z epoki.
Źródło: Tomasz Adam Pruszak, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.

Z tradycji chrześcijańskiej najważniejszym rytuałem włączenia dziecka do wspólnoty zarówno religijnej, jak i lokalnej był chrzest. Jednak w tradycji ludowej naszego regionu zachowały się pewne reminiscencje obrzędowości dawnych Słowian. Do tego typu przykładów zaliczyć można zwyczaje takie jak:

Całowanie dziecka przez rodziców i kumów na znak przyjęcia do rodziny albo kładzenie dziecka przez kumów na stole po powrocie z chrztu[25].

Na Ziemi Wieluńskiej:

Po pierwszej kąpieli nowo narodzonym dzieckiem dotykano progu, mówiąc: »Bądź wierny temu domowi«[26].

Podkreślenie aktu włączenia dziecka do określonej wspólnoty zawiera się także w wielkopolskiej formułce wypowiadanej w trakcie zabierania dziecka z domu rodzinnego na chrzest: „Zabieramy wam Poganina/Turka/Żyda, a przywieziemy Chrześcijanina”.

Do momentu chrztu dziecko (w przekonaniu ludowym) było narażone na wszelakiego rodzaju niebezpieczeństwa. Starano się zatem przestrzegać pewnych zasad, mających na celu uchronić je przed oddziaływaniem uroków i innych sił nadprzyrodzonych. Z tego właśnie powodu, w niektórych częściach regionu starano się nie wyjawiać obcym imienia dziecka, dopóki nie zostanie ono ochrzczone (według informatora z okolic kaliskiego Szczypiorna). Inny przykład stanowić może zwyczaj, wedle którego unikano suszenia pieluch po zachodzie słońca.

W dawnej kulturze ludowej chrzestnych określano mianem „kuma” lub „kumy”/ „kumotry”. Kierując się wyborem chrzestnych, przywiązywano wagę do posiadanych przez nich cech charakteru, ponieważ żywiono przekonanie, iż mogą one „przenieść się” na dziecko. Unikano zatem proszenia na chrzestnych osób, posiadających niepożądane cechy charakteru. Nie musieli to być członkowie rodziny – ważne by pozostawali bliscy rodzicom – wszak w razie konieczności, ich rolą miałoby ich zastąpienie. Często bardziej niż pobożność osoby wybieranej na kumę bądź kuma liczyła się ich zamożność. Wśród pracowników dworskich istniał zwyczaj proszenia na chrzestnych dziedzica oraz jego żony. Tym, co może dziwić współcześnie: dawniej można było wybrać dziecku więcej niż jedną parę chrzestnych. Nierzadko decydowano się na wybór osób niezamężnych, gdyż istniało przeświadczenie, że:

Kawaler i panna, którzy wspólnie kumowali dwa razy, co prawda zdarza się rzadko, pobiorą się na pewno, nawet jeśliby nie mieli takiego zamiaru, a małżeństwo ich będzie bardzo szczęśliwe[27]. Natomiast zanikł już zwyczaj całowania się kumów za ołtarzem, znany dawniej m.in. na Pałukach i Kujawach[28].

Chłopiec w stroju komunijnym z epoki
Źródło: Tomasz Adam Pruszak, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.

Tymczasem w kulturze ziemiańskiej zgodnie ze staropolską tradycją, chociaż nie zawsze przestrzeganą, pierworodnego syna powinni trzymać do chrztu jego babka macierzysta i dziadek ojczysty, a córkę dziadek macierzysty i babka ojczysta. Rodzicami chrzestnymi kolejnych rodzących się dzieci zostawali ich wujowie, stryjowie, ciocie i stryjenki, naturalnie zawsze dobierani w pary[29].

Na wsiach zwracano uwagę na zachowywanie się orszaku w drodze do kościoła, istniały bowiem zachowania, które mogły wpłynąć na przejęcie przez dziecko pewnych cech osobowości. W drodze na ceremonię chrztu np. nie kłócono się, by dziecko nie stało się kłótliwe ani nie spożywano alkoholu, by w przyszłości nie zostało pijakiem. Ksiądz udzielający chrztu powinien także zawrócić uwagę na to, aby nie przejęzyczyć się w trakcie wypowiadania słów: „zdrowaś Maryjo” na „zmorać Maryjo”, mogło to zaskutkować tym, że dziecko zostanie przemienione w zmorę.

Po powrocie z kościoła do domu rodziców kumotrzy dawali tzw. wiązarek – czyli pamiątkę chrztu.

Jest to tradycyjny od kumów dla dziecka, »aby miało zalążek swego i trzymało się gospodarstwa«[30]. Utarło się, że na ślub chrzestna daje koszulę chrześniakowi, a chrześniaczce – welon i buciki, »na szczęście«. Chrzestny przeważne daje obojgu gotówkę[31].

W rodzinach ziemiańskich i arystokratycznych kultywujących stare rycerskie tradycje chrzest męskiego potomka rodu wiązał się z niezwykłą tradycją, a mianowicie dziecko takie niesiono do chrztu i chrzczono na jednej lub dwóch skrzyżowanych karabelach. Na karabeli chrzczonego chłopca trzymał ojciec chrzestny. »Miał to być symbol mający świadczyć, że nowo narodzony potomek rodu […] zawsze gotów będzie z szablą w ręku walczyć w obronie swojej ojczyzny«[32].

Zarówno wśród rodzin chłopskich, jak i szlacheckich istniał zwyczaj organizowania przyjęcia z okazji chrztu. Wśród chłopstwa odbywało się ono w pobliskiej karczmie, podczas gdy w rodach ziemiańskich organizowano je w posiadłości. Jeśli chrzest dziecka dziedziców odbywał się w miejscowej parafii, stanowił on okazję do integracji między lokalną społecznością a dworem, często bowiem wydarzenia tego typu przyciągały ludzi, chcących uczestniczyć w tak ważnym wydarzeniu.

Podobnie rzecz się miała w przypadku pierwszej Spowiedzi Świętej, Komunii czy Bierzmowania. Jeśli takie uroczystości miały miejsce w kościelne parafialnym, zazwyczaj brała w nich udział młodzież zarówno wiejska, jak i potomkowie okolicznej szlachty. Dawniej do sakramentu Pierwszej Spowiedzi przystępowano w wieku 10 lat, do Komunii w wieku 12; do Bierzmowania zaś podchodziła młodzież 15/16-letnia.
Tym, co może dziwić współczesnych, jest fakt, iż nawet wśród szlachty nie było zwyczaju organizowania z tych okazji wystawnych przyjęć. Liczył się bowiem sam wymiar religijny tego wydarzenia, nie materialny czy towarzyski. Organizowane przyjęcia (jeśli miały miejsce) były na ogół skromne i posiadały kameralny charakter, a prezentami były przede wszystkim wszelakie dewocjonalia, ryngrafy.

 Ślub.

Ryciny przedstawiające nakrycia głowy panien młodych z Siemianic. Od lewej – moda wcześniejsza; z prawej – bardziej współczesny czasom J. Szeptyckiej z Szembeków styl nakrycia głowy Młodej.
Źródło ilustracji: Jadwiga Szeptycka z Szembeków, Przyczynki do etnografii Wielkopolski, [w:] „Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne”, t. VIII, 1906.

W dawnych wiekach małżeństwo stanowiło formę umowy, zawieraną pomiędzy dwoma rodzinami. Przyszłe pary kojarzono zawsze w obrębie tej samej klasy społecznej, tym samym stopniu zamożności. Małżeństwo było bowiem inwestycją: liczono na płynące z niego korzyści majątkowe oraz wpływy społeczne, jakie nowo zawarty związek mógł z sobą przynieść. Zdarzały się śluby z miłości, należały one jednak do rzadkości i nie zawsze były społecznie akceptowalne (mezalians).

W dawnej kulturze słowiańskiej przeważał typ małżeństw monogamicznych i choć wspomina się o przypadkach poligamii, to zaznaczyć trzeba, iż tyczyła się ona możniejszych przedstawicieli społeczeństwa. W związkach opartych na wielożeństwie zaszczytne miejsce w hierarchii zajmowała postać pierwszej/głównej żony (tylko zrodzone z niej dzieci posiadały prawdo do dziedziczenia). Pozostałe kobiety znajdujące się w związku z tym samym mężczyzną nazywano „popaśnicami”, nie jest jednak do końca pewne czy posiadały one status „pomniejszych” żon, czy też były jedynie konkubinami. Słowiańskie prawo dopuszczało także zaistnienie możliwości rozwodu, który z reguły przysługiwać miał mężczyzną;

Mężowie często pozbywali się swych żon pod byle pretekstem, żeby następnie wziąć sobie drugą lub nawet trzecią żonę. Tak właśnie zrobił wspominany już wcześniej Bolesław Chrobry, który dopiero trzecią żonę zatrzymał przy sobie. O powszechności tego typu praktyk świadczy istnienie słowa »poćpiega«, którym nazywano właśnie taką wygnaną żonę[33].

Nie do końca jasno przedstawia się sytuacja dawnych słowiańskich wdów. Niektóre ze źródeł sugerują, iż jej obowiązkiem było podążenie na stos pogrzebowy męża. Nie jest pewne, czy wybór takiej śmierci był wynikiem wolnej woli danej kobiety, czy też może musiała się ona bezwzględnie podporządkować obowiązującym normom społecznym. Wielce prawdopodobne, iż zwyczaj ten dotyczyć miał jedynie osób o wysokim statusie społecznym[34]. Powszechniejszą praktyką miało być przechodzenie wdowy pod opiekę szwagra[35].

Niejasności wiążą się także z życiem erotycznym dawnych Słowian. Według relacji Ibrahima ibn Jakuba:

Kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa; ale panna, kiedy pokocha jakiego mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja swą żądzę. A kiedy małżonek poślubi i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: gdyby było w tobie co dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością byłabyś wybrała sobie kogoś, kto by był wziął twoje dziewictwo. Potem ją odsyła i uwalnia się od niej[36].

Nie ma jednak pewności, czy autor tej relacji dobrze zrozumiał obce mu obyczaje, i czy w ogóle relacja ta dotyczy plemion słowiańskich.

Kontrowersje może budzić zwyczaj zwany „snochactwem”/ „świekrostwem”, najdłużej zachowany na obszarach wschodniej słowiańszczyzny (istnieją przesłanki, że mógł on funkcjonować na Huculszyźnie nawet do czasów II wojny światowej[37]). Zwykło się praktykować go w sytuacji, gdy małżeństwo było zawierane pomiędzy młodym chłopcem a starszą od niego, dojrzałą już dziewczyną. W tym przypadku akt przypieczętowania małżeństwa w trakcie nocy poślubnej przypadał w udziale teściowi dziewczyny. Materiały źródłowe sugerują, iż chodzić tu mogło nie tylko o „prawo pierwszej nocy”, ale o przysługujące jemu prawo do dzielenia łoża z synową do czasu osiągnięcia przez syna pełnoletniości. Dzieci zrodzone z takiego związku miały być formalnie uznawane za potomków męża danej kobiety.

W przedchrześcijańskiej tradycji słowiańskiej osobą odpowiedzialną za kojarzenie małżeństw był „dziewosłęb”. Etymologia tejże nazwy wywodzona jest od słów: „dziewa” – „dziewczyna” i „słęb” – „rodzaj sieci rybackiej” i należy ją odczytywać jako „ten, który prowadzi ślub dziewczyny”[38] czy też:

Który snuje, przyswaja obcą dziewczynę do rodziny. Synowa była wówczas określana jako »snecha«, czyli ta, która jest przyswajana[39].

Mając na uwadze fakt, że dawniej małżeństwo było rozumiane jako zawarcie umowy społecznej, trzeba nadmienić, iż w związku z jego zawarciem uznawano, że mężczyzna »żenił się«, kobieta zaś stawała się jego »żenimą« – postępującą za nim, przechodzącą pod jego opiekę[40]. Co ciekawe, akt zawarcia małżeństwa oraz obchodzenia związanego z nim wesela dawniej określany był mianem „swadźby”. Pod pojęciem „ślubu” rozumiano niegdyś szeroko rozumianą „przysięgę” i nie musiała ona wcale wiązać się jedynie z obrzędami zaślubin[41].

Do dawnych zwyczajów przodków nawiązywał staropolski zwyczaj pokładzin – niegdyś stanowiący oficjalne potwierdzenie faktu zawarcia małżeństwa (jego „konsumpcji”). Według źródeł w kulturze słowiańskiej rytuał ten odbywać się mógł na skórze niedźwiedzia – zwierzęcia ściśle wiązanego ze sferą płodności.

Z czasem zaczął on zanikać zarówno w tradycji wielkopolskiej, jak i ogólnopolskiej. Na obszarze naszego regionu innym zapomnianym zwyczajem były „przenosiny”, czyli przeprowadzka małżonki do domu jej męża. Wiązał się z nim szereg rytuałów, które miały na celu pozyskanie akceptacji młodej mężatki przez zamieszkujące domostwo duchy opiekuńcze. Zwyczaj przenoszenia świeżo upieczonej małżonki przez próg miał na celu uchronić ją przed gniewem strażników domowego ogniska. Innym zabiegiem tego typu było okrążanie przez młodą gospodynię paleniska, stołu czy też składanie „domownikom” ofiary w postaci kaszy (najczęściej jaglanej). W kulturze słowiańskiej kobieta przestawała być obcą w domu dopiero w chwili porodzenia syna, które było dowodem na to, że już wstąpiły w nią duchy przodków. Do tego czasu była »niewiastą« – nieznaną, niewiadomą[42].

Stroje druhów weselnych z opracowanych przez J. Szeptycką materiałów etnograficznych. Rysunki dotyczą wsi (od lewej u góry): Siemianice, Opatów; (u dołu, od lewej): Mianowice, Parczew (starszy i młodszy drużba).
Źródło ilustracji: Jadwiga Szeptycka z Szembeków, Przyczynki do etnografii Wielkopolski, [w:] „Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne”, t. VIII, 1906.

Aranżowanie małżeństw w późniejszej kulturze ludowej odbywało się na ogół za pośrednictwem swatki bądź swata (jego postać „ewoluowała” z funkcji pełnionej przez dziewosłęba). Przed oficjalnymi zalotami miały miejsce „zwiady” zwane też w różnych częściach regionu: „prześpiegami”, „przeglądami”, „względami”, „pytankami”. Miały one na celu „wybadanie”, jakie szanse na zdobycie względów wybranej dziewczyny oraz akceptację ze strony jej rodziny miał dany kawaler.

Zwyczaj tzw. mijanek występował wówczas, gdy żeniono dzieci w ramach dwóch gospodarstw; np. synowie jednego gospodarza żenili się z córkami drugiego […]. W takich przypadkach chodziło o to, aby utrzymać gospodarstwa w obrębie najbliższej rodziny[43].

Jeśli pierwszy etap zalotów przebiegł pomyślnie, wówczas miała miejsce kolejna wizyta, którą swat odbywał tym razem w towarzystwie kawalera. Miała ona już bardziej oficjalny charakter, nazywano ją także na ziemiach regionu: „pytankami”, „zmówinami”, „namówinami”. Przybywając do domu panny, nie zawsze w bezpośredni sposób wyjawiali oni swoje prawdziwe zamiary. Mogli oni rozpocząć rozmowę z ojcem dziewczyny od zapytania: czy posiada on jałówkę/gąskę na sprzedaż. Choć gospodarz mógł wcześniej domyślać się powodu ich wizyty, to słowa te miały na celu go bardziej podkreślić. Jeśli mężczyzna był przychylny kawalerowi, wówczas przytakiwał i przyjmował poczęstunek, na który składał się kieliszek wódki. W przeciwnym razie jasno dawał im do zrozumienia, że nie mają u niego czego szukać[44].

Zgoda rodziców na zawarcie małżeństwa przez pannę i kawalera mogła przybrać także następującą formę:

Matka stawiała przed młodym talerz nakryty drugim – jeśli po odkryciu okazało się, że na spodnim talerzu leżał wianek mirtowy, to konkury zostały przyjęte, jeśli wianek z grochowin – swaty spotkały się z odmową. W pomyślnym przypadku nikt nie komentował zdarzenia, młody jedynie całował matkę i pannę po rękach, ojca w policzek. Następnie ojciec częstował wódką. Od tego momentu, aż do zaręczyn trwał okres zwany »zjednaniem«[45].

Wśród ziemiaństwa za wiek odpowiedni do zawarcia małżeństwa u dziewcząt uważano wiek pomiędzy 16 a 20 lat. U mężczyzn z kolei wskazana średnia wieku wynosiła powyżej 30 lat. Oczekiwano od nich, iż zanim pomyślą o ożenku, powinni oni najpierw: zdobyć wykształcenie, odbyć służbę wojskową, dorobić się odpowiedniego majątku oraz pozycji w społeczeństwie.

Podobnie jak miało to miejsce w przypadku społeczności wiejskiej, tak i wśród szlachty powszechny był zwyczaj aranżowania małżeństw. Oprócz zamożności potencjalnego kandydata lub kandydatki, ich pozycji społecznej, brano także pod uwagę pochodzenie. Istotna była tutaj zasada tzw. szesnastki, czyli dbano o to, aby:

Wywód przodków (do prapradziadków włącznie) przyszłego potomstwa dwóch poślubiających się osób, prezentowała się bez zarzutu[46].

Zdarzało się zatem, że na ślubnym kobiercu stawała para dalekiego kuzynostwa. Jeśli jednak okazywało się, że łączy ich zbyt bliskie pokrewieństwo:

Przeszkodę powinowactwa i pokrewieństwa w stopniach dalszych znosiła biskupia i papieska dyspensa[47].

Często zdarzało się, że pary poznawały się w trakcie karnawałowych balów oraz innych spotkań towarzyskich. Kawaler, upatrzywszy sobie pannę, o której względy zamierzał zabiegać, powinien dać jej to do zrozumienia, składając jej częste wizyty w rodzinnej posiadłości (oczywiście w towarzystwie przyzwoitki). Powinien także zadbać o dobre relacje z innymi kobietami w rodzinie dziewczyny. Bardzo często bowiem okazywało się, że ciotki, babki oraz matki, okazywały się nie tylko swatkami, ale i zbawiennymi wstawienniczkami w sytuacjach, gdy absztyfikant natrafiał na brak przychylności ze strony głowy rodu.

Zalotnik powinien w trakcie swych wizyt bacznie obserwować stosunek wobec siebie zarówno ze strony swojej wybranki, jak i jej rodziny. Często przed oficjalną odmową dawano mu subtelne znaki, sugerujące, że powinien nieco ostudzić swoje zapały i przenieś swe zainteresowanie na inną osobę. Zdarzało się i tak, że w trakcie obiadu odpowiedź odmowna była mu przedstawiana w postaci określonej potrawy: osławionej czarnej polewki bądź arbuza.

Jeśli jednak wszystko potoczyło się pomyślnie i kandydat został zaakceptowany najpierw przez pannę, a następnie jej rodzinę, wówczas miały miejsce oficjalne zaręczyny, z okazji których wyprawiano przyjęcie. Od chwili zaręczyn aż do ślubu upłynąć mogło nawet kilkanaście lat. W tym czasie dojść mogło do zerwania zaręczyn przez którąś ze stron. Etykieta wymagała, aby dokonać tego w formie uprzejmego listu, wyjaśniającego powody zerwania zaręczyn.

W kulturze ludowej rytuał zaręczyn mógł przybierać różnoraką formę oraz zawierać w sobie elementy przedchrześcijańskich tradycji. Przykładowo:

Młodzi kładli ręce na chlebie, a swat (czasem rodzice) dzieląc chleb na dwie połowy, dawali go młodym do spożycia. Dawniej swat łączył ręce młodych, obwiązując je chustką. Zwyczaj ten wiąże się z prastarą postacią zawierania małżeństwa, które w okresie przedchrześcijańskim sankcjonował starosta występujący tu w roli przywódcy gminy[48].

Ponadto mogło dojść do wymiany pierścionków zaręczynowych, które z czasem zastąpiły starszą tradycję polegającą na wymianie wianków.

W trakcie zaręczyn miały także miejsce tzw. targi o wiano. Tradycyjnie mężczyzna chcący zawrzeć związek małżeński z wybraną przez niego dziewczyną, powinien wypłacić jej rodzinie „wiano”. Stanowiło ono symboliczne wynagrodzenie faktu, iż z chwilą zamążpójścia dziewczyny ubywało w ich gospodarstwie osoby, która dotąd pracowała na jego utrzymanie. Młode mężatki wnosiły do małżeństwa „posag”, który w teorii stanowić miał ich część majątku. W praktyce nie mogły jednak nim samodzielnie dysponować, wchodził bowiem w skład wspólnej własności, którą rozporządzać miał prawo jednie mąż. Co prawda, mógł on radzić się żony kwestii finansowych, jednak ostateczne słowo dotyczące rodzinnych wydatków należało wyłącznie do niego[49].

Zgoda na ślub panny oraz jej rodziny to jedno. W przeszłości zgodę na zawarcia małżeństwa przez osoby wywodzące się ze społeczności wiejskiej powinien wydać także pan feudalny.

Wspomniane zezwolenie, w przypadku przenoszenia się przyszłego małżonka do wsi drugiego współmałżonka, połączone było z opłatą na rzecz dworu (na Mazowszu do XV w. – »kunne,« »swadziebne«), obowiązywało w niektórych wsiach wielkopolskich, mimo wyraźnych zakazów prawa publicznego aż do czasów uwłaszczenia. Jako szczątkowa pozostałość przetrwał zwyczaj, stosowany jeszcze w latach trzydziestych przez pracowników folwarcznych, udawania się młodej pary do dworu z prośbą o błogosławieństwo[50].

 Druhny weselne w stroju z Ołoboku.
Źródło: B. Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.

Zwyczajowe przygotowania do zaślubin polegały na rejestrowaniu zapowiedzi w pobliskiej parafii oraz spraszaniu gości weselnych. W szlacheckich rodzinach przygotowywano także „wyprawę” dla panny młodej, której skompletowanie bardzo często nadszarpywało rodzinny budżet, nie raz doprowadzając do zadłużenia. Organizowanie „wieczorów panieńskich” nie należało do obowiązkowych w tradycji ziemiańskiej. Zależało ono od panującej w danej rodzinie tradycji lub aktualnej mody.

Zgoła inaczej przedstawiał się ten zwyczaj w tradycji chłopskiej, gdzie był chętnie kultywowany. Na wsiach wieczór ten nazywany był „dziewiczym”, kulminacyjny punkt zaś stanowiły jego „rozpleciny”. Polegały one na rytualnym rozpleceniu panieńskiego warkocza przyszłej panny młodej (włosy ścinano jej dopiero podczas „oczepin”). Na głowę dziewczyny wkładano wianek, który ta miała mieć na głowie w trakcie swoich zaślubin. Zarówno on, jak i przygotowywana tego wieczora rózga weselna symbolizowały stan panieństwa, tym samym stanowiąc ważne rekwizyty w trakcie obrzędowości weselnej.

W niektórych okolicach, np. w powiecie gnieźnieńskim, w wieczór przedślubny przychodzą pod dom weselny dzieci, a nawet starsi mieszkańcy na tzw. chlapotóweczkę. Tłuką o drzwi skorupy i uszkodzone garnki, wiadra, naczynia szklane i tym podobne przedmioty – »żeby się młodym darzyło«. Gospodarze weselni wynoszą wówczas jadło i napitek, częstując przybyłych[51]. Na Krajnie i Pałukach, w przeddzień wesela odbywał się »polter« (mówiono też  »polterabend« – nazwa z języka niemieckiego). Polter polegał na rozbijaniu o próg chałupy butelek szklanych i naczyń ceramicznych. Tłukących szkło goszczono i częstowano wódką[52].

Ciekawa wzmianka dotycząca przedślubnego wieczoru pochodzi z terenów Ziemi Wieluńskiej, gdzie wieczory panieńskie, zwłaszcza w Załęczu Wielkim, nazywane były „dobrymi nockami”. Jednak od roku 1930 zaprzestano ich organizowania, po tym, jak w trakcie jednego z nich zmarł nagle niedoszły pan młody.

W jego pogrzebie wzięli udział wszyscy goście wraz z kapelą. Wyznaczeni drużbowie jechali na koniach obok trumny. Młodzież idąca w kondukcie pogrzebowym była przystrojona po weselnemu. W czasie grzebania jego zwłok drużbowie rzucili do grobu odpięte od boku gałązki mirtowe. Druhenki uczyniły to samo ze swymi wianeczkami. Od tego tragicznego wydarzenia nikt we wsi nie miał odwagi urządzić dobrej nocki[53].

Przykład ślubu i wesela „kontuszowego”: ślub księcia Adama Michała Józefa Czartoryskiego z hrabianką Jadwiga Stadnicka, okolice Nawojowej 1937 rok.

Dzień ślubu rozpoczynał się od poczęstunku zwanego w okolicach Kalisza „śniadaniem”. Miał on miejsce w domu weselnym, którym z reguły stawał się dom rodzinny panny młodej. Podczas gdy goście zjeżdżali się oraz zasiadali do wspólnego posiłku, bohaterka wydarzenia była w tym czasie ubierana w swój strój ślubny przez towarzyszące jej druhny. Tradycyjnie kreację panny młodej stanowił odświętny strój ludowy. Znane białe suknie z welonami stały się powszechniejsze dopiero w XX wieku.

Co istotne, w przeciwieństwie do innych uczestniczek wesela, ubiór panny młodej nie powinien zawierać czerwonych elementów (z wyjątkiem korali). Mając na uwadze przedstawioną przeze mnie teorię obrzędów inicjacyjnych, trzeba pamiętać, iż panna młoda znajdowała się w rytualnym stanie mediacji. Nie należała już do grona panien, ale jeszcze nie została oficjalnie włączona w poczet gospodyń wiejskich. W związku z tym zgodnie z rytualnym sposobem myślenia, była narażona na wszelkiego rodzaju uroki, działanie sił nieczystych. Dlaczego zatem odmawiano jej kulturowej ochrony, jaką zapewniać miał kolor czerwony?

Ten stan rzeczy wyjaśniał Zbigniew Libera w następujący sposób:

Przeciwstawna para pojęciowa »ten świat« – »tamten świat«, odpowiadająca m.in. opozycji dom – las, swój – obcy, pojawia się także w obrzędach weselnych. Przed oczepinami pannie młodej zdejmowano »jej zielone stroje«. A wtedy swachny, panny i drużki krzyczały: »oj nasza! Oj zielona! Oj świeci się«, na co mężatki odpowiadały, kiedy zakładały młodej czepiec: »o nie wasza! O świeci się! O bieli się!«. Zmiana barwy z zielonej na białą odpowiada tutaj symbolicznemu przejściu od »obcych« do »swoich«, ze stanu panieńskiego do rodzinnego. […] Obecność czerwieni w obrzędzie przejścia, jakim jest wesele, uniemożliwiałaby wyjście ze stanu początkowego – panieńskiego i kawalerskiego do stanu przejściowego – między rozplecinami a pokładzinami i oczepinami (barwa biała – znak rytualnej śmierci), a wreszcie przejścia do stanu małżeńskiego, w którym czerwień »zamyka« młodych (por. jeszcze w XIX w. nowożeńców wiązano „do kupy” czerwoną i białą taśmą). Po pokładzinach, w wypadku braku krwi na ubraniu (białym) młodej, weselnicy zrzucali z korowoja, naczyń, czepka itd. kalinę i niszczyli ją – w jej miejsce zakładali gałąź choiny albo rutę. Zachowania owe miały na celu symboliczne wyrażenie nieuznania związku (brak »zamknięcia«), oznaczały powrót do sytuacji wyjściowej – do stanu panieńskiego i kawalerskiego[54].

W ziemiańskim dworze „młoda” także nie uczestniczyła w poczęstunku organizowanym tego dnia dla gości, którzy zwykli zjeżdżać się od wczesnych godzin porannych. Zdarzało się też, że:

Godzinę ślubu ustalono na wieczór, wówczas przed południem »całe towarzystwo weselne« uczestniczyło we Mszy Świętej, modląc się o szczęście i błogosławieństwo dla młodej pary. Ksawera z Brzozowskich po Mszy bawiła się z gośćmi w ogrodzie przy akompaniamencie muzyki, ale już w czasie obiadu, ponieważ »panna młoda do stołu nie siada«, pozostawała w swym pokoju i w oczekiwaniu na ślub odmawiała różaniec[55].

Podobnie jak w chłopskiej izbie, tak i tutaj czas trwania poczęstunku był chwilą wyszykowania się panny młodej do ślubu. Jej strój tego dnia stanowiła modna w danych latach suknia o jasnym kolorze, której dopełnienie w okresie zimowym stanowił kobiecy kontusz. Warto jednak wiedzieć, że w stroju wychodzącej za mąż szlachcianki, obecne były elementy, którym przypisywano właściwości magiczne.

Według relacji Zofii Matuszewiczówny księżna Izabella Czartoryska przed przypięciem ślubnego wianka pannie Helenie z sieniawskiego fraucymeru umieściła w jej włosach dukat, odrobinę chleba i szczyptę soli. Chleb, sól i dukat stanowiły zapowiedź dobrobytu, soli przypisywano też moc ochronną przeciw złym urokom […]. W stroju Ewy z Wendorffów późniejszej Kazimierzowej Szemeszowej zabrakło ślubnego wieńca, a pod nim święconego dukata, ubierający panną młodą zrezygnowali z tych detali, uznając, że wyszły z mody i zaliczając je do »parafiańskich zwyczajów«, co spotkało się z krytyką przywiązanych do tradycji gości[56].

Pan młody w tradycji ziemiańskiej wkładał do ślubu modny w danym czasie strój. Ponadto mógł on przywdziać na tę okazję mundur wojskowy bądź staropolski żupan oraz kontusz.

Jednakże możliwość jego zakładania zależała od danego zaboru: w austriackim istniał przywilej pozwalający wkładać ów strój panu młodemu; w zaborze rosyjskim był on zakazany od czasów Powstania Styczniowego; w pruskim wszystko zależało od zgody udzielonej przez landrata. Natomiast po odzyskaniu niepodległości zastępował go raczej galowy mundur oficerski[57].

Koziołek weselny z Wolicy, pow. Kalisz.
Źródło: B. Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.

Zarówno w tradycji chłopskiej, jak i ziemiańskiej moment rozpoczynający obrzędowoś
ślubno-weselną wyznaczało przybycie pana młodego oraz otrzymanie od młodych błogosławieństwa od rodziców.

Na wsi i „młody”, i „młoda” posiadali własne drużyny. W skład orszaku panny młodej wchodziły młode, niezamężne dziewczęta, którym przewodniczyła „swaszka” – zazwyczaj jej matka chrzestna. Analogicznie, do orszaku pana młodego należeli: kawalerowie ze „swatem” na czele.

Funkcja drużyny weselnej wywodzi się z dawnych czasów, kiedy to:

Szlaki bywały niepewne i w drodze po pannę młodą młody potrzebował wsparcia w wypadku czyhających na drodze niebezpieczeństw. Na młodych na drodze często czekały zasadzki, z którymi bez dobrej drużyny trudno było się uporać. Zresztą, słowo druh pierwotnie oznaczało właśnie woja, drużyna zaś była niczym innym jak orszakiem wojennym. Zapewne echem dawnych czasów jest praktykowany jeszcze gdzieniegdzie zwyczaj bramy weselnej, który polegał właśnie na pozorowanym utrudnianiu młodym przejazdu[58].

Co ciekawe, w wielkopolskiej tradycji ludowej w uroczystości ślubnej nie brała udziału matka „młodej”. Tłumaczono to sobie faktem, iż jej obecność w trakcie ceremonii mogłaby przynieść nieszczęście. W praktyce jednak zapewne chodziło o to, że to właśnie na niej spoczywał obowiązek upilnowania wszelkich przygotowań do wesela.

Kolejność, w jakiej orszak weselny kierował się do kościoła i z powrotem, zależała od panującej w danej części regionu tradycji. W drodze powrotnej z kościoła orszak ślubny natykał na swej drodze przeszkody w postaci „bram”. Pokonanie ich polegało na dokonaniu „opłaty” w postaci flaszki wódki bądź podjęcia się przez młodą parę wykonania przewidzianych dla nich zadań.

Zanim orszak weselny dotarł w okolice domu weselnego, zazwyczaj zatrzymywał się w mijanych po drodze karczmach, gdzie spożywano poczęstunek. Miało to na celu zapewnienie potrzebnego czasu osobom przygotowującym posiłek w domu weselnym. Zajeżdżano do niego dopiero w okolicach godziny 22:00, toteż poczęstunek bywał zazwyczaj nazywany: „obiadem”, „wieczerzą” lub „kolacją”.

Potrawy, jakie w jego trakcie podawano, zależały od tradycji danej części regionu. My posłużymy się przykładem pochodzącym z pow. kaliskiego, gdzie na obiad weselny podawane były:

Rosół, »kwaśny«, czyli czernina z kaczki bądź gęsi, z ryżem, kluski, kapusta, długi groch, czyli fasola i gotowane mięso przeważnie wieprzowe[59]. Na Krajnie: drugiego dnia, na »wielki obiad« jadano z reguły ot samo, ale dochodziły też potrawy takie jak: gotowane na twardo jagły (symbol płodności), flaki (»bebechy«), które także zasypywano jagłami[60].

Na weselach często jadano ciasta, chleb, ser, wypiekano pieczywo obrzędowe zwane „kołaczami” – które to z kolei posiadały długą starosłowiańską tradycję.

W trakcie wesela bawiono się, tańcząc m.in: kujawaki, krakowiaki, polki, walczyki, oberki, oraz inne regionalne ludowe tańce takie jak: „miotlarz”, „tolija”, „wałek”, „deptany”, „przodek”. Zabawie przewodniczył starosta weselny, w którego rolę wcielał się swat. Także i on, podobnie jak panna młoda, w trakcie wesela odpowiedzialni byli za zbieranie datków od gości.

Podobnie jak wśród rodzin chłopskich, w ziemiańskiej tradycji rozpoczynało się powitaniem pary młodej chlebem i solą oraz wznoszeniem toastów na ich cześć (m.in. słynne staropolskie: „Kochajmy się!”).

Powoli odchodził w niepamięć starodawny zwyczaj, zgodnie z którym każdy z panów powinien wypić zdrowie z trzewików panny młodej, i z czasem winem napełniano już nie sam bucik, ale ustawiony w nim kieliszek, czy też robiono specjalne kieliszki imitujące swym wyglądem damski pantofelek […]. Pamiętając, że obuwie ma związek z pokonywaniem drogi, warto zwrócić uwagę, że tym sposobem wypijano toast z rekwizytu symbolizującego pokonaną przez kobietę drogę od stanu panieńskiego do uzyskania statutu mężatki[61].

Pierwszym tańcem w trakcie szlacheckiego wesela był polonez, w trakcie którego:

Panna młoda przechodziła drogę – z rąk kolejnych mężczyzn na koniec trafiła w ręce pana młodego – ruszała w tany pierwszej parze z ojcem a w razie jego braku z najważniejszym spośród gości, następnie wchodziła w parę z wszystkimi tancerzami, aż wreszcie Ojciec, dostawszy powtórnie swą córkę, oddawał ją mężowi[62].

 „Złote gody” Marii i Mieczysława hr. Kwileckich, 1907 rok.
Źródło: https://tiny.pl/9xdvp

Najważniejszy element zabawy weselnej stanowił obrzęd oczepin. W tradycji wsi wielkopolskiej miał on miejsce zazwyczaj w trakcie trwania drugiego dnia zabawy. Był to zwyczaj, który miał za zadanie oficjalne wprowadzenie młodej do grona mężatek. Odbywały się one zazwyczaj w komorze, udział w nim mogły brać jedynie zamężne kobiety. Czasem robiono wyjątek dla swata bądź brata „młodej”, który jako jedyny mężczyzna miał prawo uczestniczyć w tym rytuale. Polegał on na obcięciu warkocza „młodej”, zdjęciu wianka z jej głowy, a następnie założeniu na jego miejsce czepka, który w społeczności wiejskiej podkreślał status zamężnych kobiet. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie pieśni śpiewanych przez zebrane w komorze gospodynie.

Tuż po wyjściu „młodej” z komory, jej mąż wyrzucał przez okno bądź gdzieś niedbale w kąt rózgę weselną, którą do tej pory przez czas zaślubin oraz wesela powinien trzymać w ręce. Podobnie jak warkocz, wianek tak i rózga stanowiła element związany ze stanem panieństwa, jaki panna młoda miała już bezpowrotnie za sobą. Na Ziemi Wieluńskiej (np. we wsiach Pątnowo, Grębień, Załęcze Wielkie i Dzietrzniki) w obrzędowości weselnej, poprzedzającej rytuał oczepin, uobecniała się postać „niedźwiedzia”. Tak jak przy okazji zabaw zapustnych był nim mężczyzna przebrany w słomiany strój, którego dopełnienie stanowił pas grochowin[63].

Często po zakończeniu oczepin miały miejsce gry i zabawy o charakterze maskaradowym, komicznym. Część z nich, zwłaszcza w wykonaniu panien oraz gospodyń, miały na celu podkreślenie zmianę stanu społecznego panny młodej.

Zdarzało się i tak, że elementy ludowej obrzędowości weselnej uobecniały się w trakcie wesela szlacheckiego. Było tak w szczególności tych ziemian, którzy posiadali zainteresowanie oraz umiłowanie do tradycji wiejskich. Doskonały tego przykład odnajdujemy w opisie wesela Jadwigi z Szembeków Szeptyckiej z Siemianic, w swych wspomnieniach odnotowała jej córka:

Ślub moich rodziców, odbył się w Siemianicach 15.10.1902 w dzień św. Jadwigi. Udzielał go Metropolita Andrzej Szeptycki, brat pana młodego, za dyspensą Ojca św., z racji na pokrewieństwo młodych. […] Ze względu na zamiłowania etnograficzne mojej Matki, orszak poprzedzało 2 konnych drużbów z Siemianic, Nawrot i Trzęsicki, w dawnych siemianickich strojach. Wieczorem panna młoda z wszystkimi pannami, odtańczyły siemianicki taniec »ze świecami«, a następnie urządzono autentyczne oczepiny. Pogoda była śliczna. Bawiono się doskonale[64].

Anna z Działyńskich Potocka, opisując swój ślub ze Stanisławem Potockim, który miał miejsce w Kórniku w 1866 roku, wspominała potem:

Odbył się po wiejsku. Pisała ona też: Miałam 18 drużbów ze wsi i Staś 18 drużek; jechali drużbowie na koniach, pokrzykując, po dwóch stronach powozu, drużki na wozach, z wiejską muzyką, dudami, kobzami i skrzypkami[65].

Z kolei uroczystość zaślubin Karola hr. Koczorowskiego z Emilią Kurnatowską w Gościeszynie koło Wolsztyna uświetniać miały postaci okolicznych kobiet przyodzianych w tradycyjny strój biskupiński, które stały po obu stronach drogi prowadzącej do kościoła[66].

Ślub lokalnego pana stawał się ważnym wydarzeniem, w którym uczestniczyła nie tylko rodzina oraz zaproszeni goście, ale też przedstawiciele lokalnej społeczności. Ponadto, w przypadku osób znajdujących zatrudnienie we dworze istniał zwyczaj zapraszania na uroczystość zaślubin oraz wesela kogoś z rodziny dziedzica. Zazwyczaj gość taki pojawiał się na uroczystości kościelnej oraz na pierwszej części wesela, z reguły nie biorąc udziału w całości zabawy.

W poprawinach uczestniczyła najbliższa rodzina, a ich celem było zjedzenie resztek pozostałych po głównym weselu. Na Krajnie nazywano je „potarczynami”/ „potanycami”, w okolicach Kalisza zaś główną biesiadę weselną nazywano „czołem”, podczas gdy poprawiny określano mianem „ogona”. Nazwę tę zawdzięczały następującemu zwyczajowi:

Na znak zakończenia wesela pojawiał się wtedy na półmisku gotowany świński ogon przybrany zieleniną. Jednakże żal za długim ceremoniałem weselnym przebija z tradycyjnej kaliskiej śpiewki:

Co to za wesele co go tylko na dwa dni
Żeby było tydzień, to by było ładnij[67].

Tylko w tradycji szlacheckiej przetrwał zwyczaj, stanowiący relikt po dawnym zwyczaju pokładzin. Była nim „cukrowa kolacja”, podawana w sypialni państwa młodych [ok. godziny trzeciej w nocy – przyp. autorki] albo zostawiana w salonie poprzedzająca ich ceremonialne prowadzenie do alkowy. Cukrowa kolacja stała się zwieńczeniem weselnego świętowania, składały się na nią najróżniejsze desery – marcepany, pierniki, kandyzowane owoce, konfitury, nie brakowało na niej rozmaitych gatunków wina[68]. Pierwotnie stanowić miała rodzaj „osłody” dedykowanej parze młodej przed skonsumowaniem małżeństwa, potem stanowiła ona symboliczny poczęstunek także dla wszystkich gości.

POGRZEB.

Ilustracja do legendy o trzech żywych i trzech umarłych.
Źródło: https://sosreb.wordpress.com/2013/10/31/trzej-zywi-trzej-umarli/

Zwyczaje związane ze sferą funeralną stanowią ostatni etap naszej podróży po obrzędowym cyklu ludzkiego życia. W kulturze ludowej uważano, że istnieje wiele zwiastunów przepowiadających czyjąś rychłą śmierć.

W Kaliskiem istniało przekonanie, że gdy chory ma umrzeć, w pobliżu pojawia się czarny pies. Drugą, najbardziej rozpowszechnioną wróżbą śmierci, ma być hukanie sowy, która zdaje się wyrażać słowa: »Pójdź, pójdź, w dołek, pod kościołek«. Może stąd powszechnie nazywa się tę sowę „pućką”[69].

Ponadto wierzono, że czyjąś śmierć może wieszczyć określony rodzaj snów, zwłaszcza takich, gdzie ukazywali się zmarli. Sen od dawien dawna był postrzegany kulturowo jako brat śmierci[70], przykłady tego odnajdziemy w toku dalszych rozważań.

Żywiono przekonanie, że dobrzy ludzie mają lekką i szybką śmierć. Tymczasem osoby złe oraz takie, które wyrządziły innym wiele krzywd, miały umierać długo i w cierpieniu. Dlatego wierzono, iż niezwykle ważne jest, aby tuż przed swoją śmiercią prosić o przebaczenie, próbować się pojednać z tymi, którzy mogą żywić jakąś urazę.
Ludowa „sztuka dobrego umierania” sugerowała, że chory może nie chcieć umierać, podczas gdy leży w łóżku wyściełanym ciepłą i wygodną pierzyną. Uważano wówczas, że zwyczajnie przywykł on do ziemskich i wygód, z tego powodu nie spieszy mu się opuszczać ziemski padół[71].

W Samopolnie w pow. konińskim twierdzono, że zmarły powinien przed śmiercią powiedzieć rodzinie, gdzie zwykł on przechowywać swoje oszczędności. W przeciwnym razie mógł on konać bardzo długo, a nawet nawiedzać na jawie bądź śnie swoją rodzinę. Wybawienie miało przynieść mu wyjawienie owej skrywanej tajemnicy[72].

Z chwilą „odejścia” zmarłego zwykło się zasłaniać stojące w izbie lustro („aby zmarły nikogo z sobą nie pociągnął”) bądź zatrzymywać zegary na godzinie wyznaczającą śmierć danej osoby. Przepędzano z pomieszczania także zwierzęta, zwłaszcza koty, które według starych przekonań miały być istotami powiązanymi ze sferą magii oraz zaświatów. Charakterystycznym dla obszarów Wielkopolski zwyczajem, obwieszczającym czyjąś śmierć, było głośne lamentowanie. Z chwilą śmierci zmarłego, jeśli następowała ona nocą, budzono wszystkich włącznie ze zwierzętami gospodarskimi. Czyniono tak, aby zmarły „nie zabrał” ze sobą nikogo ze śpiących.

Danse macabre.
Źródło: Wikipedia.

Do dłoni zmarłego władano medalik, różaniec bądź książeczkę do nabożeństwa. Jeśli pod wpływem rozluźniających się mięśni jego szczęka zaczęła opadać – podwiązywano ją za pomocy chustki. Podobnie, jeśli powieki zaczęły się same otwierać, wówczas kładziono na nie monety, których zadaniem było je obciążać.

Osobami odpowiedzialnymi za przygotowanie ciała do pochówku były tzw. trupiarki. Były nimi żebraczki, wynajmowane przez rodzinę zmarłego specjalnie na tę okazję. Obmywały one najpierw nieboszczyka w mieszance odpowiednich ziół, a następnie przyodziewały go w żgło (znane też jako: czeheł, czehieł, cyheł, zgło, gzło), na które potem zakładano tradycyjne ubranie wierzchnie.

W przypadku zmarłych panien oraz kawalerów znana była praktyka, nazywana przez badaczy „zaślubinami ze śmiercią”. Wynikało to z faktu, iż w ciągu swojego życia człowiek powinien odbyć trzy najważniejsze rytuały inicjacyjne: chrzest, ślub i pogrzeb. W przypadku zarówno przedwcześnie zmarłych osób, jak i dzieci, drugi z obrzędów został pominięty. W religijno-magicznym sposobie myślenia mogło to doprowadzić do sytuacji, w jakiej taka osoba mogła powracać do lokalnej społeczności jako upiór. Pogrzeb w tego typu przypadkach stawał się nie tylko rytuałem wyłączenia zmarłego ze społeczności osób żywych, ale jednocześnie formą zastępczą ślubu oraz wesela. Dlatego właśnie szykując do pochówku dzieci oraz osoby niezamężne ubierano je w odzież ślubną, wkładano im do trumny zioła takie jak rozmaryn oraz mertę[73].

Przed chatami, w których trwały przygotowania do pogrzebu, ustawiano elementy oznajmiające o tym, że zamieszkujące je rodziny są pogrążone w żałobie. Niekiedy w tym celu ustawiano przed domem krzyż pogrzebowy (Barłogi pow. kolski) bądź też wiodącą do niego ścieżkę posypywano białym piaskiem, a następnie igliwiem (Krajna). Powszechnym zwyczajem było także zasłanianie okien domostwa czarnym płótnem, tu wyjątek stanowiły obszary Krajny, gdzie w oknach rozwieszano biały materiał.

Zwyczaj trzydniowego czuwania przy ciele zmarłego nazywano, w zależności od części regionu, „pustymi nocami”, „cichymi wieczorami”, „ciemnymi nocami”. W ich trakcie zarówno rodzina, jak i sąsiedzi spotykali się w izbie domu, gdzie znajdowało się ciało zmarłego, aby móc wspólnie modlić się za jego duszę.

Zazwyczaj ciała były składane do trumien o kolorze brązowym, wykonanych z drzewa z jesionu, klonu, sosny bądź jodły. Wyjątek stanowiły trumny zmarłych dzieci, panien oraz kawalerów, dla których „zarezerwowane” były kolory takie jak: biały, niebieski, żółty, ciemnoczerwony, czarny.
Zmarłego chowano z przedmiotami, z którymi czuł się za życia szczególnie związany oraz te, mogące okazać się mu przydatne w przyszłym życiu. Stanowiło to niewątpliwie pozostałość po słowiańskich zwyczajach pogrzebowych. Do trumny wkładano też części ciała zmarłego takie jak: zęby, włosy, paznokcie (aby dusza zmarłego nie powracała ich szukać) oraz pieniądze – wierzono, że zmarły mógłby ich w zaświatach potrzebować w określonych sytuacjach (np. jako ofiarę dla istot zamieszkujących świat umarłych).

Ars moriendi.
Źródło: Wikipedia.

W dniu pogrzebu dom zmarłego był odwiedzany przez sąsiadów oraz rodzinę, którzy przybywali do niego pożegnać bliską mu osobę. Starym zwyczajem mąż lub żona zmarłego żegnali go poprzez pocałunek w czoło, dzieci czyniły to, całując jego dłonie, dalsza rodzina oraz sąsiedzi jedynie poprzez dotyk dłoni. Nad ciałem wypowiadano słowa, mogące brzmieć następująco: „ostań z Bogiem” lub „zmarły człowiecze z tobą się żegnamy”.

Wynoszeniu trumny zwykł towarzyszyć szereg zabiegów magicznych, mających na celu zapobiec powracaniu zmarłego w postaci upiora. W tym celu wynoszono z izby trumnę zawsze „nogami” do przodu, przewracano meble, na której stała (aby zmarły nie rozpoznał miejsca), wkładano pod próg siekierę (ostre żelazne przedmioty miały posiadać charakter apotropeiczny), otwierano okna i drzwi (aby dusza mogła przez nie ulecieć), wynosząc trumnę z domu, trzykrotnie dotykano nią progu (na znak ostatecznego pożegnania z domostwem, oraz gospodarstwem). Dodatkowo na Krajnie:

Rozsypywano też groch i mak przed drzwiami chałupy, by dusza zajmując się zbieraniem ziaren, nie weszła do domu. Przed wejściem rozsypywano też piasek i grabiono (wierzono, że dusza nie wejdzie na zagrabioną ziemię)[74].

Nim kondukt żałobny zdołał opuścić obejście, osoba z rodziny zmarłego udawała się do zwierząt znajdujących się w gospodarstwie, aby oznajmić im, że ich gospodarz nie żyje i żegna się z nimi na zawsze. Podążając za trumną zmarłego, podejmowano praktyki podkreślające jego pożegnanie z gospodarstwem[75].

Bogatsi gospodarze mogli sobie pozwolić na to, aby ich trumna była wieziona przez karawan. Zazwyczaj jednak zastępował go zwykły wóz, a bywało i tak, że trumna była przez całą drogę niesiona przez osoby pochodzące z danej społeczności. Co znamienite, trumnę z ciałem dziewczynki – nieśli chłopcy, a z chłopcem – dziewczynki. Analogicznie rzecz ujmując: trumnę panny nieśli kawalerowie, ciało kawalera – panny.

W niektórych częściach regionu ciało zmarłego było niesione w trumnie, aż do granicy wsi, na której znajdowała się zazwyczaj kapliczka. Tam następowała z reguły krótka modlitwa, w wymiarze symbolicznym stanowiąca ostateczne pożegnanie zmarłego z okolicą oraz zamieszkującą ją społecznością. Miało to na celu zapobiegnięcie ewentualnym powrotom jego duszy i nękania przez nią mieszkańców wsi. Następnie trumna była wkładana na wóz, który stanowił jej środek transportu do samego końca obrzędów pogrzebowych.

W staropolskiej tradycji pogrzeb szlachcica oraz możniejszych od niego osób stawał się okazją do odgrywania swoistego spektaklu.

Błyszczące ornamentami trumny wznosiły się na casta dolores »zamkach boleści«, które wysokie i spiętrzone, przypominały nie tyle katafalki, ile właśnie zamki, dziwne, groźne budowle wykonane z herbów, proporcy, broni, inskrypcji, alegorii. Tanatos żądał przepychu… Podczas mszy wjeżdżał na koniu czarny rycerz, łamał przed casttrum kopię i z łoskotem zwalał się na posadzkę. Wyobrażał zmarłego króla, hetmana, dygnitarza, a że nieraz jedna osoba najwidoczniej nie oddawałaby w pełni wielkości i dostojeństwa zmarłego, wpadali do kościoła i inni jeźdźcy. Znowu łamali kopie, szpady czy płaszcze albo rzucali chorągwie i buńczuki, a kiedy umarł ktoś ostatni z rodu, łamali jeszcze herb[76].

W późniejszych pokoleniach szlacheckie pogrzeby niekoniecznie musiały przybierać taki przebieg. Pewne jest natomiast, iż śmierć lokalnego ziemianina stawała się niezwykle ważnym wydarzeniem w okolicy. Często takie pogrzeby przybierały charakter patriotycznej manifestacji (w zależności od zasług zmarłej osoby), w której uczestniczyła nie tylko rodzina oraz lokalna społeczność, lecz i najznamienitsi goście związani z polskim ruchem patriotycznym.

Na wsiach po zakończonej ceremonii pogrzebowej, mającej miejsce w kościele parafialnym, udawano się na pobliski cmentarz, gdzie spocząć miały szczątki zmarłego. Tradycja nakazywała grzebać je zwrócone w kierunku wschodnim. Według J. Burszty mogło mieć to związek zarówno z tradycją chrześcijańską (zmarły powinien „spoglądać” ku Jerozolimie), jak i nawiązywać do dawnych słowiańskich wierzeń, związanych z kultem solarnym (według których zmarły powinien być zwrócony w kierunku wschodzącego słońca)[77].
Ofiary morderstw zazwyczaj chowano w prostej mogile w pobliżu miejsca, gdzie zostały zamordowane – tak, aby każda przechodząca tamtędy osoba mogła się za nich pomodlić, położyć symboliczną gałązkę[78].

Pogrzeby samobójców odbywały się w ciszy, trumnę z ich ciałem wnoszono na cmentarz, przekładając nad cmentarnym płotem, a następnie chowano w niepoświęconym miejscu. W przypadku osób zmarłych samobójczą śmiercią nie organizowano stypy[79].

Zakładano, iż ostatni gest pożegnania ze zmarłym stanowiło rzucanie grudek ziemi do jego grobu. Uczynić to powinien każdy uczestnik pogrzebu, z wyjątkiem rodziny – uważano bowiem, że nie powinni oni „przyciskać” zmarłego. W niektórych częściach regionu sądzono, że dusza zmarłego przechodzi w zaświaty zaraz po tym, jak na wieko trumny spadnie ostatnia rzucona grudka ziemi. Niedługo potem jego dusza miała ulatywać w zaświaty. Gdzie indziej z kolei uważano, że jest ona obecna wśród bliskich jeszcze w trakcie poczęstunku[80].

Andriej Szyszkin, Tryzna
Źródło: https://www.facebook.com/ornara.pagan/photos/a.1654817798114429/2341005312829004/?type=3&theater

Dawni Słowianie znali pojęcia „strawne”, pod którym rozumieli ucztę pogrzebową. Zazwyczaj towarzyszącym tej okoliczności zwyczajem było urządzanie „tryzny”, czyli igrzysk organizowanych ku czci zmarłego. Określenie „stypa”, odnoszące się do posiłku organizowanego tuż po pogrzebie, zaczęło funkcjonować w kulturze polskiej dopiero od XVI w. Nawet współcześnie na obszarze Polski, w zależności od regionu, funkcjonują różnorakie określenia dotyczące tej okoliczności. W Wielkopolsce przyjęło się nazwać ją: „pogrzebem” (zachodnie powiaty), „skórką”/ „piciem za skórkę” (południowe powiaty), „pogrzebowym”, „pogrzebinami”, „pochówkiem”, „poczęsnym” (wschodnie powiaty)[81].

Tam, gdzie wierzono, że dusza zmarłego jest obecna wśród współbiesiadników, ucztę pogrzebową organizowano w statecznym tonie. W tych częściach regionu, gdzie uważano, że jego dusza „znalazła się po drugiej stronie”, pozwalano sobie na nieco swobodniejsze obchody tej okoliczności (na wpół wesoło, tj. ze śpiewem oraz tańcem)[82]. Jest to forma zwyczaju prawdopodobnie najbliższa dawnej słowiańskiej tradycji. Potwierdzenie tego faktu, możemy odnaleźć w relacjach dotyczących szlacheckich styp:

Szlachta polska w XVI w. w ramach stypy wciąż urządzała czasem huczne biesiady pogrzebowe obficie zakrapiane alkoholem. Wprawdzie miód został wyparty przez wódkę, lecz sam charakter uroczystości nie różnił się wiele od tego, co kultywowali nasi praojcowie[83].

Na tym pozwolę sobie zakończyć swoją pracę. Zarówno ta, jak i poprzednia część dotycząca tradycyjnej wielkopolskiej obrzędowości, miały na celu ukazanie jej w trzech aspektach: dawnej kultury słowiańskiej oraz ziemiańskiej i wiejskiej, pochodzących głównie z przełomu XIX i XX w. W swojej pracy starałam się zawrzeć najistotniejsze kwestie dotyczące omawianego tematu, jednak nie należy uznawać go za zakończony. Materiałów źródłowych, na które można natrafić, jest znacznie więcej. Mając jednak na względzie długość przedstawionego opracowania, postanowiłam ograniczyć się do przedstawienia wielkopolskiej obyczajowości w dość ogólnym zarysie.

Tym, na co należy zwrócić uwagę, jest fakt, że zarówno w obyczajowości szlacheckiej, jak i ziemiańskiej można natrafić na elementy, odnoszące się do dawnych przedchrześcijańskich wierzeń oraz zwyczajów. Najmocniej zachowały się one w tradycji wiejskiej. Niemiej jednak przy okazji niektórych okoliczności, tradycja ziemiańska zafascynowana okolicznym folklorem, przenosiła wybrane zwyczaje do własnej obrzędowości. Ponadto, wydarzenia związane z obchodami poszczególnych etapów ludzkiego życia, stawały się nierzadko okazją do częściowej integracji obydwu tych społeczności.

Smutną refleksją napawa jednak fakt, iż wiele z tych zwyczajów stopniowo odchodzi w zapomnienie bądź zupełnie traci na swoim znaczeniu, posiadając jedynie ludyczny charakter.

Autor:
Marta Kaleta 

Przypisy

[1] Zob. M. Eliade, Morfologia i funkcja mitów, [w:] Traktat o historii religii, Łódź 1993, Wydawnictwo Opus.
Zob. Tenże, Czas święty i mit wiecznego rozpoczynania na nowo, [w:] Tamże.
[2] Zob. J. Campbell, Bohater o tysiącu twarzy, Poznań 1997, Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c.
[3] T. Teodorczyk, Zastosowanie koncepcji obrzędów przejścia Arnolda van Gennepa do pracy z progiem w psychologii procesu, (stan na dnia 01.12.2017):
http://akademiapop.org/tomasz-teodorczyk-zastosowanie-koncepcji-obrzedow-przejscia-arnolda-van-gennepa-do-pracy-z-progiem-w-psychologii-procesu/
[4] zob. A. Kowalik, Ad earum ubera catulos applicare non horruerit, infantulis abiectis. „Kwiatek retoryczny” czy relikt rytu inicjacyjnego?, [w:] Bestie, żywy inwentarz i bracia mniejsi : motywy zwierzęce w mitologiach, sztuce i życiu codziennym / red. nauk. Piotr Kowalski, Opole 2007, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, s. 103-104.
[5] zob. E. Nowina-Sroczyńska, Przeźroczyste ramiona ojca (fragmenty etnologiczne), [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, t. XXX, Jadwiga Kucharska (red.), Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1991.
[6] Zob. M. Tarko, Obrzędy narodzinowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 97.
Zob. E. Rodek, Kultura ludowa Krajny, (stan na dnia: 01.12.2017):
http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=krajna&l4=krajna-kultura
[7]M. Tarko, dz., cyt., s. 119.
[8] Tamże, s. 100.
[9] Folklor Ziemi Wieluńskiej, Obrzędy, wierzenia i zabiegi magiczne, (stan na dnia: 01.12.2017):
http://www.interklasa.pl/portal/dokumenty/m006/Menu/Obrzedy%20Wierzenia%20i%20zabiegi%20magiczne/index.html
[10] Zob. M. Tarko, dz. cyt., s. 105-113.
[12] Zob. Tamże.
[13] Zob. Tamże, s. 102.
[14] Tamże, s. 104.
[15] Tamże, s. 120.
[16] Zob. Tamże, s. 89.
[17] T. A. Pruszak, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, s. 203.
[18] Tamże, s. 202.
[19] M. Tarko, dz. cyt. , s. 104.
[20] Zob. Tamże, s. 105.
[21] Zob. Tamże.
[22] Zob. A. Gieysztor, Mitologia Słowian, Warszawa 1986, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, s. 154.
[23] A. Brückner , Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN, s. 272.
[24] Tamże (przypisy).
[25] M. Tarko, dz. cyt., s. 89.
[26] Folklor Ziemi Wieluńskiej, dz. cyt.
[27] M. Tarko, dz. cyt., .s 121.
[28] Tamże, s. 115.
[29] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 205.
[30] M. Tarko, dz. cyt., s. 116.
[31] E. Rodek, dz. cyt.
[32] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 204.
[33] K. Gołdowski, Swaćba, czyli ślub po starosłowiańsku, (stan na dnia 13.12.2017):
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
[34] zob. A. Gieysztor, Kobiety słowiańskie u progu wieków średnich, (stan na dnia 13.12.2017):
http://slowianolubia.blogspot.com/2014/07/kobiety-sowianskie-u-progu-wiekow.html?m=1
[35] zob. K. Gołdowski, dz. cyt.
[36] A. Krawiec, Kultura seksualna Słowian, (stan na dnia: 13.12.2017):
http://slowianolubia.blogspot.com/2013/09/kultura-seksualna-sowian.html?m=1
[37] zob. Forum Bieszczady:
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/4568-Snochactwo-(w-Bieszczadach-)
[38] K. Gołdowski, dz. cyt.
[39] Tamże.
[40] Tamże.
[41] Zob. Tamże.
[42] Tamże.
[43] W. Sobisiak, Ludowe zwyczaje prawne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
[44] Zob. A. Wojciechowska, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s.133.
[45] Tamże, s. 135.
[46] N. Kapuścińska, Małżeństwa córek ordynata Antoniego Pawła Sułkowskiego z Królewiakami i Galicjanami – przejawem między zaborowych kontaktów ziemiaństwa,, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011, s.227.
[47] Tejże, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012, s. 54.
[48] A. Wojciechowska, dz. cyt, s. 135.
[49] W. Sobisiak, dz. cyt., 206.
[50] Tamże, s. 202.
[51] A. Wojciechowska, dz. cyt., s. 146.
[52] Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zwyczaje weselne na Krajnie:
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1164&dzial=&kat=3&p=p1&s=s6
[53] J. P. Dekowski, Obrzędy i zwyczaje weselne w Załęczu wielkim, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 5, s. 122.
[54] Z. Libera, Semiotyka barw w polskiej kulturze ludowej i w innych kulturach słowiańskich, „Etnografia polska”, t. XXXI, 1987, s. 124-130.
[55] N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…, s. 58.
[56] Tamże, s. 56-57.
[57] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 255.
[58] K. Gołdowski, dz. cyt.
[59] A. Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, s. 48.
[60] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[61] N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…, s. 59.
[62] Tamże.
[63]Zob. J. P. Dekowski, dz. cyt., s. 119.
[64] Wielkopolski Słownik Pisarek: Jadwiga Szeptycka:
http://pisarki.wikia.com/wiki/Jadwiga_Szeptycka(stan na dnia 08.06.2018).
[65] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 274.
[66] Zob. Tamże, s. 279.
[67] A. Jabłońska-Ważny, dz. cyt., s. 65.
[68] N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…, s. 60.
[69] J. Burszta, Zwyczaje i obrzędy pogrzebowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 180.
[70] Zob. A. Pokropek, Sen – brat śmierci, [w:] „Polska Sztuka Ludowa – Konteksty”, t.47 z.3-4, 1993 .
Zob. W. Gromiec, Sen bycia-śmierć bytu, [w:] Acta Universitatis Lodziensis. Folia Philosophica, nr 17, 2006.
[71]Zob. J. Burszta, dz. cyt., s. 180.
[72] Zob. Tamże, s. 186.
[73] Zob. A. Kapusta, Przeciw żywym trupom. Małopolski rytuał zaślubin ze śmiercią (zapiski etnograficzne):
http://www.etnologia.pl/polska/teksty/przeciw-zywym-trupom-1.php
[74] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt
[75] Burszta, dz. cyt,, s. 187 – 188
[76] J. Szczypka, Kalendarz Polski, Warszawa 1984, Instytut Wydawniczy Pax, s. 278.
[77] Zob. J. Burszta, dz. cyt., s. 191.
[78] Zob. Tamże.
[79] Zob. Tamże.
[80] Zob. Tamże, s. 189.
[81] Zob. Tamże, s. 190.
[82] Zob. Tamże.
[83] K. Gołdowski, Pogrzeb po słowiańsku: tryzna i strawa:
https://www.slawoslaw.pl/pogrzeb-po-slowiansku-tryzna-i-strawa/

Bibliografia. 

1. Brückner Aleksander , Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN.
2. Burszta Józef, Zwyczaje i obrzędy pogrzebowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
3. Campbell Joseph, Bohater o tysiącu twarzy, Poznań 1997, Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c.
4. Dekowski Jan Piotr, Obrzędy i zwyczaje weselne w Załęczu wielkim, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 5.
5. Eliade Mircea, Morfologia i funkcja mitów, [w:] Traktat o historii religii, Łódź 1993, Wydawnictwo Opus.
6. Folklor Ziemi Wieluńskiej, Obrzędy, wierzenia i zabiegi magiczne:
http://www.interklasa.pl/portal/dokumenty/m006/Menu/Obrzedy%20Wierzenia%20i%20zabiegi%20magiczne/index.html
7. Forum Bieszczady:
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/4568-Snochactwo-(w-Bieszczadach-)
8. Gieysztor Aleksander, Kobiety słowiańskie u progu wieków średnich:
http://slowianolubia.blogspot.com/2014/07/kobiety-sowianskie-u-progu-wiekow.html?m=1
9. Gieysztor Aleksander, Mitologia Słowian, Warszawa 1986, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe.
10. Gołdowski Kamil, Pogrzeb po słowiańsku: tryzna i strawa:
https://www.slawoslaw.pl/pogrzeb-po-slowiansku-tryzna-i-strawa/
11. Gołdowski Kamil, Swaćba, czyli ślub po starosłowiańsku:
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
12. Gromiec Włodzimierz, Sen bycia-śmierć bytu, [w:] Acta Universitatis Lodziensis. Folia Philosophica, nr 17, 2006.
13. Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej.
14. Kapusta Anna, Przeciw żywym trupom. Małopolski rytuał zaślubin ze śmiercią (zapiski etnograficzne):
http://www.etnologia.pl/polska/teksty/przeciw-zywym-trupom-1.php
15. Kapuścińska Nina, Małżeństwa córek ordynata Antoniego Pawła Sułkowskiego z Królewiakami i Galicjanami – przejawem między zaborowych kontaktów ziemiaństwa,, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011.
16. Kapuścińska Nina, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012.
17. Kowalik Anna, Ad earum ubera catulos applicare non horruerit, infantulis abiectis. „Kwiatek retoryczny” czy relikt rytu inicjacyjnego?, [w:] Bestie, żywy inwentarz i bracia mniejsi : motywy zwierzęce w mitologiach, sztuce i życiu codziennym / red. nauk. Piotr Kowalski, Opole 2007, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego.
18. Krawiec Adam, Kultura seksualna Słowian, (stan na dnia: 13.12.2017):
http://slowianolubia.blogspot.com/2013/09/kultura-seksualna-sowian.html?m=1
19. Libera Zbigniew, Semiotyka barw w polskiej kulturze ludowej i w innych kulturach słowiańskich, „Etnografia polska”, t. XXXI, 1987.
20. Nowina-Sroczyńska Ewa, Przeźroczyste ramiona ojca (fragmenty etnologiczne), [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, t. XXX, Jadwiga Kucharska (red.), Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1991.
21. Pokropek Agnieszka, Sen – brat śmierci, [w:] „Polska Sztuka Ludowa – Konteksty”, t.47 z.3-4, 1993.
22. Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
23. Rodek Ewa, Kultura ludowa Krajny:
http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=krajna&l4=krajna-kultura
24. Sobisiak Walerian, Ludowe zwyczaje prawne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
25. Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zwyczaje weselne na Krajnie:
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1164&dzial=&kat=3&p=p1&s=s6
26. Szczypka Józef, Kalendarz Polski, Warszawa 1984, Instytut Wydawniczy Pax.
27. Tarko Medard, Obrzędy narodzinowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
28. Teodorczyk Tomasz, Zastosowanie koncepcji obrzędów przejścia Arnolda van Gennepa do pracy z progiem w psychologii procesu:
http://akademiapop.org/tomasz-teodorczyk-zastosowanie-koncepcji-obrzedow-przejscia-arnolda-van-gennepa-do-pracy-z-progiem-w-psychologii-procesu/
29. Wielkopolski Słownik Pisarek: Jadwiga Szeptycka:
http://pisarki.wikia.com/wiki/Jadwiga_Szeptycka
30. Wojciechowska Aleksandra, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.

Skip to content