Wiele osób na hasło „polskie tradycje świąteczne” ma skojarzenia z tymi ogólnopolskimi. Rzadziej zdarza się, aby ktoś potrafił wskazać na zwyczaje właściwe miejscu jego pochodzenia czy też regionu zamieszkania. Dlatego dziś postanowiłam przedstawić czytelnikom najważniejsze tradycje doroczne pochodzące z Wielkopolski Wschodniej. Omawiając tutejszy kalendarz doroczny, będę odwoływała się również do przedchrześcijańskiej genezy poszczególnych zwyczajów. Mam nadzieję, że uświadomi to czytelnikom, z jak bardzo starymi tradycjami mamy do czynienia. Praca ta posiada także charakter porównawczy. Przytaczając konkretne przykłady, pozwoliłam sobie na zestawienie opisów ich obchodów, zarówno na przykładzie tradycji typowo wiejskich, jak i tych zaczerpniętych z ziemiańskich dworów oraz pałaców.
Zachęcam do lektury!
Łamanie się opłatkiem w wieczór Wigilijny.
Źródło: https://akademiaducha.pl/swieto-szczodre-gody/
Omawianie obrzędowości dorocznej rozpoczniemy od okresu Bożego Narodzenia. Jest to okres bardzo szczególny, nie tylko przez wzgląd na jego chrześcijańską symbolikę, ale i słowiańską genezę poszczególnych obrzędów. Wszystko to, o czym będziemy sobie mówić, związane będzie z odwiecznym motywem odradzania się na no nowo poszczególnych cyklów. W najprostszym ujęciu: czas ten jest związany ze zbliżającym się końcem starego roku, a rozpoczynaniem nowego. W wielu kulturach czas zimowego przesilenia, w swym wymiarze symbolicznym, oznaczał zwycięstwo światła nad ciemnością – wszak od tej pory dnia zaczęło z wolna przybywać. Na tym właśnie opierało się znaczenie obchodów wielu przedchrześcijańskich świąt. Czas ten wyznaczał także początek nowego cyklu wegetacyjnego. Wiele zwyczajów, przypadających na opisywany okres, miało za zadanie pobudzenie do życia uśpione siły przyrody (nawiązania do kultu płodności), zapewnienie obfitości na nadchodzący rok.
Tradycyjnie okres Bożego Narodzenia trwa przez dwanaście dni („dwunastnica”) liczonych od Wigilii aż do święta Trzech Króli. Nie pozostaje to bez znaczenia. Dawne słowiańskie tradycje obchodów świąt solarnych (w przybliżeniu) zakładały czas ich trwania właśnie przez ów okres. Nazywano je Szczodrymi Godami.
W tradycji chrześcijańskiej obchody Bożego Narodzenia poprzedza Adwent. Panujące w jego trakcie zasady, mają na celu przygotowanie wiernych do zbliżających się świąt poprzez akt duchowego oczyszczenia. Podobnie jak w okresie Wielkiego Postu, także i podczas Adwentu wystrzegano się spożywania potraw mięsnych, hucznych zabaw, a nawet pracy w polu (w Adwencie nie chodzono na pola, bo ziemia śpi do wiosny; Lisków, gm. Lisków])[1].
Ponadto znany jest bardzo ciekawy zwyczaj krajeński związany z adwentem tzw. kozi czwartek. W pierwszy czwartek adwentu na wsi pojawiała się grupa przebierańców z maszkarami zwierzęcymi (niedźwiedziem, bocianem i kozą), sporadycznie zamiast przebierańca prowadzono ze sobą żywą kozę; pochód kończył się zabawą, w czasie której przebierańcy odgrywali wesołe scenki; zwyczaj ten występował jeszcze w okresie międzywojennym w okolicach Złotowa (wieś Stara Święta). »Kozi czwartek« popularny był wśród ludności niemieckiej, dlatego polscy chłopi nazywali go często »cigenbal«, od niemieckiego »Ziegendonnerstag« [2].
W tradycji chrześcijańskiej ważna jest symbolika „gwiazdy betlejemskiej”. Wieczerzę powinno się zaczynać po wypatrzeniu na niebie pierwszej gwiazdy; a na Ziemi Wieluńskiej Wigilię nazywano „Przedgwieździem”. Motyw „gwiazdy betlejemskiej” uobecnia się także w pochodach kolędniczych, o których mowa będzie dalej.
Zgodnie z tradycją wieczerzę rozpoczynano od wspólnego łamania się opłatkiem. Zwyczaj ten stanowi spuściznę po dawnych przedchrześcijańskich obrzędach związanych z obchodami Szczodrych Godów, w trakcie których łamano się wspólnie chlebem i składano sobie życzenia.
Polska kartka bożonarodzeniowa, z pierwszej połowy XX w.:
Źródło: Kultura i obyczaje w XIX wieku (strona Facebook): https://www.facebook.com/949415675083036/photos/pcb.1761809240510338/1761801847177744/?type=3&theater
W ziemiańskim dworze zasiadano do wigilijnego stołu z zachowaniem zasad, obowiązującej w rodzinnej hierarchii. Zaszczytne miejsce należało się najstarszej kobiecie w rodzinie: babce lub żonie dziedzica. Zazwyczaj to ona właśnie inicjowała wspólne dzielenie się opłatkiem, choć przywilej ten mógł przynależeć także głowie rodziny[3]. W niektórych rodach panowała tradycja, zgodnie z którą dzielono się opłatkiem i składano sobie życzenia razem ze służbą. A bywało i tak (o czym pisała w swych wspomnieniach Maria Dąbrowska), że dziedzic w trakcie składania życzeń był zobowiązany przepijać je wódką wespół ze zgromadzoną czeladzią[4].
Na wigilijnym stole powinna się znajdować nieparzysta liczba potraw. Wynikało to z symboliki myślenia religijno-magicznego, w którym liczba nieparzysta przynosić miała zmianę. Jeśli zatem chciano, aby nadchodzący rok był obfitszy, szczęśliwszy dla domowników – należało przestrzegać wspomnianej zasady. Konkretna liczba dań zależała od majętności danej rodziny. Jednocześnie dbano też o to, aby do stołu zawsze zasiadała parzysta liczba biesiadników. „Parzyste” w magii ludowej oznaczało „stałość”. Jeśli okazywało się, że do stołu zasiądzie nieparzysta liczba biesiadników, zwiastować to mogło, że w ciągu roku ktoś z nich umrze. W takiej sytuacji należało zaprosić kogoś z zewnątrz, tak abyśmy w ostatecznym rozrachunku otrzymali liczbę parzystą.
Wieczerza wigilijna jest odzwierciedleniem dawnego kultu przodków. Czas każdego przesilenia lub równonocy występujących w ciągu roku, według wierzeń, był momentem, kiedy zacierała się granica pomiędzy światami ludzi i duchów. Zatem w obrzędowości każdego święta przypadającego na te czas, należy szukać odwołań do kultu przodków oraz praktyk magicznych (zwłaszcza wróżb). Przeświadczenie o tym przetrwało w tradycji ludowej w formie zostawienia na wigilijnym stole pustego miejsca dla zmarłych członków rodziny.
O tym, że wieczerza wigilijna posiadała dawniej charakter uczty ofiarnej dla przodków, świadczy chociażby symbolika potraw, którymi się wówczas posilano. Nawiązuje ona do zaświatów, magii i obfitości. Mak – sprowadzał sen [a sen to kulturowy „brat” śmierci – przyp. autorki.], miód – to produkt pszczół, »świętych« owadów, wszelkie susze – były postrzegane jako produkty posiadające właściwości magiczne[5].
Wśród potraw najczęściej goszczących na wigilijnych stołach wsi naszego regionu wymienić należy:
zupę – polewkę z maku lub zupę z ryb [na Krajnie zwana „rybionką” – przyp. autorki] czy barszczyk z kapusty albo zupa z fasoli na »słodko-kwaśno«; kluski z makiem; groch lub fasola z kapustą; jagły na sucho, okraszane olejem; grzyby smażone; śledzie; ryby; suszony owoc gotowany jako bryj albo kompot z suszonych owoców; ryż osłodzony z cukrem i cynamonem[6].
Ponadto: na Pałukach stawiano miski z trzema rodzajami kaszy (gryczaną, jaglaną i jęczmienną), na ziemi wieluńskiej zaś jadano zupę przygotowywaną z siemienia lnianego – „ciemieniuchę”. Wśród wymienionych potraw zwracać może uwagę brak potrawy, jaką są pierogi – niegdyś nie były one zbytnio znane na omawianych obszarach.
Na ziemiańskim dworze jadano bardziej wytwornie, różnorodnie. Często na stole uobecniały się potrawy, występujące także na innych obszarach kraju. Wspomnieć jednak należy o kilku daniach, które w okresie świąt były charakterystyczne dla wielkopolskiej kuchni ziemiańskiej. Do obowiązkowych zaliczano zupę rybną oraz tzw. szary sos; zamiast kutii spożywano tego wieczoru makiełki.
Witold Molik, opisujący życie ziemiaństwa wielkopolskiego, podał przykładowe dania wigilijne:
Zupa migdałowa lub rybna z łazankami, paszteciki z grzybów, karp w szarym sosie, smażone szczupaki z tartym chrzanem i ziemniakami, szczupak pieczony z sałatką mieszaną, kapusta z suszonymi grzybami, ryż z serem, kluski z białym, ucieranym makiem i kompot z suszonych owoców. Wspomnienia ziemian wielkopolskich potwierdzają dla tego regionu typowość większości wymienionych potraw, a szczególnie zupy rybnej z łazankami, karpia smażonego i kapusty z grzybami[7].
„Gwiazdor w Chłapowie”
Źródło: Strona Facebook Muzeum Mitologii Słowiańskiej (wpis z 14.grudnia 2020)
Wieczór wigilijny stawał się okazją do wróżenia (wierzono, że zmarli tego wieczoru skłonni są wyjawić przyszłość) oraz praktyk magicznych. Do przykładów praktyk wróżbiarskich o charakterze matrymonialnym, należy zaliczyć następujące relacje:
We wsi Strzyżew dziewczęta nasłuchują szczekania, wynosząc rano śmieci. Wieczorem kładą na stół węgiel, pierścionek, mertę, sól i chleb, nakrywając wszystko chustką, a następnie kolejno wyciągając przedmioty. Węgiel oznacza żałobę, pierścionek – zaręczyny, merta – ślub, chleb – dostatek, sól – smutek. W tej samej wsi dziewczęta łapią gąsiora i otaczają go kołem; do której gęś zwróci się i zagęga, ta pierwsza wyjdzie za mąż. Wierzą także, że kiedy podczas pasterki dziewczyna obiegnie trzy razy kościół, trzymając w ręce lusterko, to ujrzy w nim przyszłego męża[8].
O pogodzie na każdy miesiąc nowego roku wyrokować miała wróżba, która zakładała ułożenie obok siebie dwunastu łupin cebuli, a następnie obserwowanie ich przez kolejne dni „dwunastnicy”. Natomiast ciekawym przykładem praktyk magicznych, mających na celu zapewnienie urodzaju, był swego rodzaju „spektakl”, jaki rozgrywać się miał w wigilijny wieczór w sadzie przylegającym do gospodarstwa. Gospodarz, odgrywając swoją rytualną rolę, udawał, że zamierza ściąć siekierą któreś z tamtejszych drzew owocowych. Wówczas gospodyni stawała w obronie drzewa, zapewniając, że: „jeszcze będzie rodzić”, więc nie należy go jeszcze ścinać.
Co ciekawe, praktyki magiczne tego typu nie były obecne jedynie w życiu chłopów, ale i wśród ziemiaństwa. Podczas gdy żona dziedzica zajęta była nadzorowaniem przygotowań do Wigilii, jej małżonek wraz z towarzyszami udawał się na polowanie. W wymiarze symbolicznym pójście się na łowy tego dnia miało zapewnić w nich powodzenie przez cały nadchodzący rok. Ciąg dalszy ów rytualizmu następował w drodze powrotnej z polowania. Wówczas pan pobliskiego majątku miał obficie posypywać ziarnem pokryte śniegiem pola, aby zapewnić sobie tym samym urodzaj[9].
W kulturze ludowej znane było przekonanie zakładające, że w noc wigilijną zwierzęta potrafiły porozumiewać się ludzkim głosem. Jednak nie należało podsłuchiwać ich rozmów, gdyż mogło to sprowadzić na daną osobę rychłą śmierć. Motyw ten wywodzi się z przedchrześcijańskich czasów, gdy wierzono, iż zwierzęta przemawiając ludzkim głosem, przekazywać miały w ten sposób wiadomości od zmarłych przodków[10].
Wielu gospodarzy po zakończonej wieczerzy, zwykło udawać się do zwierząt gospodarskich, aby i z nimi podzielić się opłatkiem bądź resztkami z wigilijnej kolacji. Unikano jednak częstowania koni. Ludowe apokryfy tłumaczyły to faktem, że skoro szopka, w której narodził się Chrystus, była uboga, to nie mogło ich wówczas tam być. Wszak na posiadanie konia pozwolić mogli sobie zamożniejsi. Wierzenia z innych regionów Polski (być może także znane w Wielkopolsce), sugerowały, iż konie nie są godne owego poczęstunku, gdyż nie złożyły one pokłonu Dzieciątku.
Niektóre zwierzęta, takie jak pies czy kot, były obecne w izbie trakcie spożywania wieczerzy. Na Pałukach przygotowywano dla nich wyściełane sianem miejsce pod stołem[11]. Zwyczaj ten nawiązywać miał do obecności zwierząt w stajence betlejemskiej.
W chłopskiej izbie, a dokładniej w jednym z jego kątów, znajdowało się miejsce na snopek zboża – ostatni ścięty w trakcie ubiegłorocznych żniw. Jego obecność miała zapewnić urodzaj w nadchodzącym sezonie, ale niewątpliwie było to również echo dawnych, przedchrześcijańskich wierzeń.
„Choinki”. Rysunek Michała Elwiro Andriollego. Kłosy nr 443 (XVIII), 1873.
Źródło: http://buwlog.uw.edu.pl/zwyczaje-bozonarodzeniowe-w-pismach-michala-federowskiego
Prócz niego w izbie znajdowała się także choinka. Zwyczaj jej stawiania, a takież dekorowania został zapożyczony z kultury niemieckiej. Pod chłopskie strzechy drzewko to zawędrowało dopiero pod wpływem wzorców czerpanych z kultury mieszczańskiej oraz szlacheckiej. Wcześniej miejsce choinki zajmowała mocowana u sufitu „podłaźniczka”, która posiadała rodzimy, słowiański charakter. Niemniej choinkę i podłaźniczkę łączyła ta sama symbolika, odwołująca się do kulturowego motywu wiecznie zielonego drzewa życia. Wieszane na nich jabłka, orzechy, ciasteczka czy inne wykonane ręcznie ozdoby, również posiadały swą genezę w dawnych słowiańskich zwyczajach. W swym symbolicznym wymiarze miały za zadanie zapewnić domownikom szczęście oraz dobrobyt. Popularne dziś bombki też stanowią zapożyczenie z kultury niemieckiej i na początku nie cieszyły się popularnością, zwłaszcza wśród ziemiaństwa. Nie tylko uważano je za obcy element kulturowy, ale odczytywano je za przejaw prób zgermanizowania polskich zwyczajów przez zaborcę[12].
Podczas Szczodrego Wieczoru w tradycji Słowian istniał wspomniany już zwyczaj dzielenia się chlebem i składania sobie życzeń oraz obdarowywania siebie podarkami. Prezentami, jakie wówczas sobie wręczano, były specjalnie wypiekane na tę okazję pierogi zwane „szczodrakami” lub inne pieczywo obrzędowe np. w formie kształtów zwierząt[13].
W późniejszej kulturze chłopskiej prezenty otrzymywały głównie dzieci i były to zazwyczaj drobne upominki jak: owoce, orzechy, ręcznie robione zabawki, elementy ubioru. Niegrzeczne dzieci otrzymywały rózgę lub kawałek węgla.
W zależności od części regionu istniało kilkanaście określeń na osobę bądź grupę osób, które miały być odpowiedzialne za roznoszenie prezentów. Najpopularniejszym z nich było „Gwiazdor”, a na obszarach Zachodniej Wielkopolski uważano, że jego pomocnicą jest nie kto inny jak „Gwiazdka”. We wschodniej części regionu funkcjonowała także nazwa „Stare Józefy” i jej pokrewne np. „Starcaki” (okolice Siemianic). „Święty Mikołaj” zawitał na Wielkopolskie ziemie dość późno, a nawet i współcześnie częściej nazywa się go i tak „Gwiazdorem”.
Trzeba zauważyć, że postać przytoczonego świętego na obszarze Słowiańszczyzny (zwłaszcza wschodniej) zastąpiła postać dawnego przedchrześcijańskiego boga. Weles był wiązany ze sferą zaświatów, magii, ponadto uważano go również za patrona przysiąg i bogactwa, opiekuna bydła, a wśród gatunków zwierząt z nim związanych wskazywano wilki.
Nie sposób nie zastanowić się nad zbieżnością patronatów Mikołaja i Welesa: panowanie nad zaświatami, opiekę nad bydłem czy władzę nad wilkami. Na Rusi istniał zwyczaj wkładania zmarłemu w dłoń listu do św. Mikołaja, poświadczającego prawość danego człowieka, by mógł on przez świętego zostać wpuszczony w Zaświaty. W poświęconych Mikołajowi kościołach, pasterze i gospodarze składali w jego święto ofiary z plonów ziemi, zupełnie tak, jak dawnym bóstwom niechrześcijańskim podczas ich świąt.
W Polsce pod opiekę Mikołaja uciekali się podróżujący, by uchronił ich przed atakiem dzikich zwierząt. W tych czasach wilków bano się do tego stopnia, że nie wymawiano nazwy „wilk”, a zwierzę to zwano… Jakubkiem. Znane są modlitwy pasterskie, zwane mikołajkami, bliższe ludowym zamawianiom, niźli modlitwom kościelnym[14].
Warto wspomnieć, iż w wielkopolskiej tradycji istniały inne sposoby, dzięki którym upominki trafiały do rąk oczekujących na nie dzieci. Zgodnie z pałucką tradycją, zadaniem najmłodszych było wyszukiwanie czekających na nie upominków pośród rozrzuconego w izbie siana. Tymczasem w Krainie prezenty dla dziewczynek czekały na nie w kieszeniach ich fartuszków, chłopcom zaś podrzucano je do ich czapek.
Prezenty, jakie otrzymywały dzieci z ziemiańskich dworów, bardzo często były kupowane w miejskich sklepach z zabawkami, które na przełomie XIX i XX w. stawały się coraz popularniejsze. Był to przejaw rodzącego się w tamtych czasach konsumpcjonizmu. Pamiętnik Marianny Jasieckiej z majątku w Polwicy stanowi dla nas świadectwo tego, jakie zabawki były w tamtych czasach modne. Autorka wspomnień wskazuje również na fakt, czym różniły się one od wcześniejszych upominków, jakimi ziemiaństwo poprzednich pokoleń zwykło obdarowywać swe pociechy.
Pamiętam, że gdy miałam dziesięć lat […] dostałam od gwiazdora – bardzo ładnie wykonaną, a równocześnie kształcącą zabawkę […]. Gdy ostatnio w Poznaniu, chciałam koniecznie kupić dla moich dzieci podobną układankę. Niestety, nie znalazłam w sklepach podobnej zabawki. Oferowano mi różne zabawki mechaniczne, na przykład ptaki poruszające się w klatkach za naciśnięciem sprężyny, otwierające się bramy, tarcze piłujące drzewo, kujących kowali itp. Pomijając, że te sztuczne machinerie są kosztowne, wydaje mi się, iż taką zabawką dziecko musi szybko się znudzić […]. Z ładniejszych, ale znanych od dawna, zabawek widziałam w składach kolorowe piłki, obręcze i wolanty oraz różne łamigłówki [15].
Zdarzało się i tak, iż w rodzinach ziemiańskich istniał zwyczaj obdarowywania prezentami nie tylko najbliższych, lecz także pracującą we dworze służbę[16].
Z drugim dniem świąt Bożego Narodzenia była związana tradycja obchodów dnia św. Szczepana. Powiedzenie: „Na święty Szczepan każdy sobie pan”, wiązało się z faktem, iż tego dnia wygasały zawarte przed rokiem umowy. Parobkowie mieli zatem prawo szukać nowego zatrudnienia bądź (jeśli to im odpowiadało) zawrzeć nową umowę z obecnym pracodawcą.
Powszechnie znany był zwyczaj, zgodnie z którym w kościołach obsypywano siebie nawzajem ziarnem zboża. W wymiarze chrześcijańskiej tradycji gest ten nawiązywać miał do rodzaju męczeńskiej śmierci świętego. W religijno-magicznym sposobie myślenia, praktyka ta miała za zadanie zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. Źródła wspominają, że zdarzało się, iż praktykowanie tej tradycji mogło skończyć się dla kogoś w dość nieprzyjemny sposób, bywali bowiem i tacy, którzy zamiast ziaren ciskali kamieniami.
Michał Elwiro Andriolli, „Kolędnicy wiejscy”.
Źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7c/Kolednicy_wiejscy_1878_%2896342952%29.jpg
Obchody Nowego Roku nie były dawniej powszechne zarówno wśród chłopstwa, jak i ziemiańskiej szlachty. Przełomowa noc, kończąca Stary Rok, a rozpoczynająca Nowy, była z reguły traktowana jak każda inna. Rankiem istniał zwyczaj rytualnego „witania” pierwszego dnia Nowego Roku hałasem np. strzelaniem z bata. W wymiarze symbolicznym miało to za zadanie odgonienie złych duchów (należy tu nawiązać do dychotomii: hałas – życie; cisza – śmierć). Napotkanym tego dnia osobom składano życzenia, czasem płatano figle.
W wymiarze symbolicznym pojęcie rozpoczęcia Nowego Roku odsyła do mitycznego czasu stworzenia świata, który został ukształtowany z chaosu, zamieszkałego przez różnorodne formy istnienia. Czas ten przez wzgląd na związek z przesileniem zimowym jest postrzegany jako brama, przez jaką do świata ludzi mogą przenikać dusze przodów oraz inne istoty z zaświatów. Postacie maszkar mają na celu stanowić ich wyobrażenie, próbę obłaskawienia, podporządkowania sobie. Według von der Leeuw’a:
Poprzez nakładanie maski dokonuje się transformacja, maska usuwa zróżnicowanie ludzi z dziedziny przypadkowości i wprowadza je w boski, wieczny i znaczący świat rytuału[17].
W przeszłości „karnawał” nazywany był także „świętem błaznów”, a wynikało to z tego, że:
Pojawia się zmiana dotychczasowego porządku, na drodze obrzędowej następuje kreacja świata »na opak«. Powszechny chaos i zabawa, świat odwrócony »do góry nogami« wyzwalały od »grzechów« popełnionych, niosły oczyszczenie, odnowę oraz nadzieję. W sytuacji nieustannego odczuwania przez człowieka i społeczności zagrożenia zarówno bezpośredniego (przez wielość niebezpieczeństw czyhających w życiu), jak i metafizycznego (opanowanie przez diabła), śmiech i zabawa stwarzały niekiedy jedyną szansę na przezwyciężenie strachu[18].
Staropolska nazw zapusty, od słów »puścić«, »odpuścić« w znaczeniu zaniechać, na określenie karnawału oznaczała czas, kiedy to nie obowiązują pewne normy i wzorce zachowań [19].
Na wielkopolskiej wsi określenie „karnawału” w zasadzie nie obowiązywało, zamiast tego używano nazwy „zapusty” lub też „mięsopusty” (ostatnie określenie dotyczyło trzech dni przed Popielcem).
Dla nas istotny jest fakt, iż obecność przebierańców wywodzi się z tradycji dawnych Słowian. Wierzono wówczas, że wizyta nietypowych gości zwiastować będzie pomyślność domostwu, które je jak najlepiej ugości. Nie zamykano zatem przed nimi drzwi ani nie skąpiono podarków. Tradycje i przeświadczenia te przetrwały przez kolejne wieki, a następne pokolenia wszelakiej maści maszkar zapustnych zaglądały zarówno pod chłopską strzechę, jak i do ziemiańskich dworów.
Pierwszą z grup stanowili „wiliarze”, czyli najprościej rzecz ujmując „kolędnicy”. Wędrując od wsi do wsi, po prostu śpiewali kolędy czy odtwarzali przedstawienia jasełkowe. Zazwyczaj występowali oni w okresie „dwunastnicy”.
Tymczasem przez cały okres trwania karnawału można było napotkać na grupy różnorakich przebierańców. W jednych centralną postacią była osoba króla Heroda, w innych główną rolę odgrywał „niedźwiedź”, będący odpowiednikiem Turonia, pojawiającego się w folklorze innych części kraju. Tradycję pochodów maszkar zapustnych cechowała prawdziwa różnorodność występujących w niej postaci. Każda z nich posiadała własne znaczenie, jednak symbolika wielu z nich odwoływała się do motywu przebudzania się do życia uśpionych sił wegetatywnych.
Postać niedźwiedzia poprzez fakt przesypiania przez niego zimy w swej gawrze, łączona była ze sferą zaświatów, motywu ukrytych pod ziemią uśpionych sił natury. Nawiązywała także do kultu płodności (np. dawniej słowiańskie pokładziny odbywały się na niedźwiedziej skórze). Strój niedźwiedzia w przedstawieniach kolędniczych wykonany był ze słomy, czasem przepasany był pasem grochowin, który w kulturze ludowej oznaczał bezpłodność oraz bezżeństwo, jakie w rytualny sposób starano się przełamać[20].
Odwołanie do symboliki płodności znajdowało odzwierciadlenie także w postaciach zwierząt takich jak: koń, kozioł, oraz bocian. Ostatni z nich od dawna w kulturze polskiej postrzegany był jako jeden ze zwierzęcych zwiastunów wiosny. W kulturze ludowej jeden z apokryfów pochodzących z okolic Kalisza tłumaczył, że bocianem został kosiarz, który nie oddał pokłonu wędrującemu po świecie Jezusowi. Zatem za karę zmuszony jest oczyszczać świat ze wszelkiego rodzaju plugastw.
Postacie diabła i śmierci posiadają w przedstawieniach kolędniczych charakter komiczny, który wynika z symbolicznej próby „oswojenia” tego, co może okazać się obce i wrogie człowiekowi. W spektaklach zapustnych w karykaturalny sposób zostały ujęte sylwetki charakterystyczne dla społeczności wiejskiej (dziad i baba), uosabiające motyw „obcego” („Murzyn”, „Turek”, „Cygan”, „Żyd”) oraz przedstawicieli zawodów, które w społeczności wiejskiej uchodziły za autorytet (policjant, strażak). Geneza „Gwiazdy” umieszczonej na kiju i trzymanej przez jednego z członków grupy jest w swej istocie odwołaniem do kultu solarnego, któremu w przeszłości były poświęcone Szczodre Gody.
W kulturze ziemiańskiej pod pojęciem „karnawału” kryły się dwie odrębne obyczajowości. „Biały karnawał” przypadał na opisywany przez nas okres, kiedy to w okresie pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem odbywało się wiele hucznych bali. Ów spotkania towarzyskie nieoficjalnie nazywano „targami małżeńskimi”, w ich trakcie bowiem kojarzonych było ze sobą wiele przyszłych małżeństw. Stawały się one także okazją do debiutu ziemiańskich córek, które osiągnąwszy pełnoletniość, właśnie wówczas miały okazję zaistnieć w towarzystwie. Bale dla szlacheckich córek, wkraczających w pełnoletniość, stawały się okazją zaistnienia w towarzystwie.
„Zielony karnawał” stanowił okres trwający od wiosny do jesieni, odwołując się tym samym w swej symbolice do przebudzonej i będącej w rozkwicie natury. W owym czasie wiele podróżowano, odwiedzano siebie nawzajem w swych posiadłościach, organizowano sporo odpustów, festynów i innych okoliczności dających pretekst do spotkań towarzyskich.
Michał Elwiro Andrioli, „Kolędnicy”.
Źródło: https://winnetradycje.wordpress.com/2014/12/23/wigilijny-kupaz-koledy-i-wino/
Ostatni wieczór karnawału stanowiła zabawa, znana jako „podkoziołek”/ „podkurek”. W jego symbolice także odnajdziemy odwołania do przedchrześcijańskich wierzeń i rytuałów, odwołujących się do kultu płodności, prób pobudzenia do życia uśpionych sił natury.
W centralnym miejscu izby, gdzie odbywała się zabawa, ustawiano „podkoziołka”, który na obszarze Wielkopolski przyjmować mógł najróżniejsze postacie. Andrzej Brencz sugerował, iż najbardziej archaiczna forma tego zwyczaju, dotyczyła roli „podkoziołka” odgrywana przez nagiego młodzieńca, przyodzianego jedynie powierzchownie w skórę kozła. W późniejszym okresie wystąpiła prawdziwa mnogość form, jakie przybierać mógł „podkoziołek”. W wielu powiatach ustawiano po prostu figurkę chłopca-naguska, w Krzyżownikach (pow. kępiński) do sali wprowadzano żywego kozła; w Koźminie strugano koziołka z drewna. Koło Godzieszy „podkoziołkiem” była mątewka, do której przywiązywano dwie cebule oraz kijek, natomiast we wsi Borek w pow. krotoszyńskim było nim jabłko, a koło Sulmierzyc po prostu beczka, na której stawiano obrus i talerzyk[22].
Zabawa przed „podkoziołkiem” polegała na tym, że każda z panien, która zamierzała zatańczyć z jakimś chłopcem, powinna „opłacić go”, kładąc pieniążek na talerzyk, znajdujący się obok figurki. W przeszłości postrzegano to zapewne jako swego rodzaju ofiarę dawaną dawnemu bożkowi.
W „podkoziołku” mogły brać udział wyłącznie panny oraz kawalerowie. Tymczasem, tego samego wieczoru zabawą przeznaczoną dla zamężnych kobiet, było tzw. wywożenie nowożencowych. „Nowożeńcowymi” były kobiety, które w okresie roku od poprzednich zapustów, weszły w związek małżeński. Tradycyjnie w trakcie wesela obrzędem, który wprowadzał pannę młodą do grona zamężnych gospodyń, był rytuał oczepin. Nieoficjalnie istniał drugi zwyczaj o tym samym znaczeniu, a było nim owe „wywożenie”. Starsze gospodynie przebrane w pokraczne stroje, „uprowadzały” młodą żonę, płatały jej figle – od czego ta mogła jedynie wykupić się gorzałką. Po inicjowaniu wszystkich „młodożeńcowych” udawano się na wspólną zabawę, w której z reguły uczestniczyć mogły jedynie kobiety.
Przykłady wschodniowielkopolskich „podkoziołków” :
a) pow. krotoszyński, ok. 1930 roku;
b) Brzeziny, rok. 1929,
c) Wolica, pow. kaliski.
Przykłady wschodniowielkopolskich „podkoziołków”:
a) pow. krotoszyński, ok. 1930 roku:
Dydowiczowa Janina, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 47.
b) Brzeziny, rok. 1929:
Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie, s. 134.
c) Wolica, pow. Kaliski:
Andrzejczak Barbara, Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.
Symbolicznym aktem podkreślającym rozpoczęcie się Wielkiego Postu było posypywanie głów popiołem w Środę Popielcową. W niektórych częściach regionu rytuał ten odbywał się na koniec zapustnych zabaw. Wówczas, z chwilą wybicia północy wszystkie zabawy powinny ucichnąć, a na znak Postu posypywano sobie głowy popiołem. We wsi Lis akt przerwania „mięsopustu” stanowiło rozbicie glinianego garnka z popiołem[22].
Na terenie Krajny, w czasie ostatniej zabawy przed wielkanocnym postem tancerze mieli przywiązane do pasa woreczki z popiołem i grochem; zawartość woreczków wysypywała się w czasie tańca. Na zakończenie zabawy wieszano przy wyjściu z karczmy sito z popiołem, każdy uczestnik zabawy, wychodząc z sali, trącał sito i obsypywał się popiołem […]. W Starej i Nowej Świętej o północy do pomieszczenia, gdzie odbywała się zabawa, wchodziły trzy kobiety, z których jedna niosła udekorowanego śledzia. Wniesienie śledzia oznaczało koniec zabawy, muzykanci przestawali grać, śpiewano pieśń religijną i rozchodzono się do domów [23].
Michał Elwiro Andriolli, „Popielec”
Źródło: https://www.parafia-cieslin.pl/aktualnosci-i-komunikaty/wielki-post/attachment/michal-elwiro-andriolli-popielec/
W czasie Wielkiego Postu obowiązywał zakaz urządzania hucznych zabaw oraz jedzenia potraw mięsnych (głównie w środy, piątki oraz cały Wielki Tydzień). Najczęściej spożywaną wówczas potrawą stanowił żur, który jadano niemal codziennie. Nie dziwi zatem, że w kulturze ludowej istniało kilka obyczajów, wyrażających niechęć/znudzenie ową potrawą. W „półpoście” kawalerowie zwykli urządzać żarty, polegające na wysmarowaniu łojem i oblaniu żurem drzwi oraz okien domów, gdzie mieszkały niezamężne panny. Tym szczególnie nielubianym płatano tego psikusa przy użyciu łajna i innych nieczystości. W okolicach Konina i na sąsiednich Kujawach zwyczaj ten praktykowany był w Wielki Czwartek.
Natomiast pod koniec Postu istniał zwyczaj „wybijania żuru”. Zabierano z sobą garniec żuru, który następnie w sposób ceremonialny rozbijano na granicy wsi, a następnie urządzano mu symboliczny pogrzeb.
Jeszcze innym ciekawym zwyczajem związanym z trwającym postem było chadzanie przez chłopców po wsiach i wygłaszanie satyrycznych, wierszowanych kazań.
W okresie Wielkiego Postu przypadał także obrzęd „topienia Marzanny”, który kościół katolicki usiłował zastąpić, starając się przemianować go na „topienie Judasza”. Przyznać trzeba, że do czasów współczesnych rytuał uśmiercenia zimy i powitania wiosny przetrwał w niekompletnej formie. Powszechnie praktykuje się samo topienie kukły Marzanny, brakuje natomiast drugiej części tego zwyczaju, polegającej na sprowadzeniu wiosny. W przeszłości symboliczne nadejście wiosny było wyrażane poprzez uroczyste wprowadzenie do wsi gaika/ maika/ nowego latka. Jego rolę odgrywały udekorowane gałązki drzew iglastych bądź ścięty czubek jednego z nich. We wsi Jawór w pow. ostrzeszowskim na czubku udekorowanej gałązki sadzano laleczkę, którą zwano »królewną«[24]
„Gaik”, podobnie jak choinka czy wielkanocna palemka, nawiązywała do wiecznie zielonego drzewa życia. Poświęcone palemki miały w przekonaniu ludowym magiczną moc. Pojedyncze „kotki” zalecano połykać, by leczyć choroby gardła; same gałązki zaś w całości zatykano na polach lub domach np. za świętymi obrazami, by chroniły je przed pożarem, uderzeniem pioruna czy gradobiciem.
Niedziela Palmowa upamiętniająca przybycie Chrystusa do Jerozolimy wyznaczała początek Wielkiego Tygodnia. Był on czasem wzmożonych przygotowań do zbliżających się obchodów Wielkanocy. Czynności takie jak pieczenie ciast, bielenie domostw oraz sprzątanie ich wnętrz zwykły przypadać na Wielki Czwartek. Wtedy to też (lub w Wielką Środę) w Koźlątkowie w pow. kaliskim oraz Gościeszynie w pow. gnieźnieńskim palono kukłę Judasza, podczas gdy w innych częściach Wielkopolski dochodzić miało jedynie do jej topienia[25].
W Wielki Piątek z samego rana zażywano rytualnych kąpieli. Wierzono, że woda z pobliskich zbiorników wodnych posiada nadzwyczajne właściwości, mogące leczyć najróżniejsze choroby oraz przypadłości. W wymiarze symbolicznym chodziło tutaj także o sam akt rytualnego oczyszczenia przed nadchodzącymi świętami.
Zarówno w wiejskich chałupach, jak i w ziemiańskich dworach, i pałacach praktykowano zwyczaj nazywany „boże rany”. Polegał on na wzajemnym smaganiu się przez domowników wierzbowymi gałązkami i wołaniem przy tym „Boże Rany”. Gest ten miał za zadanie upamiętniać i przypominać o cierpieniu umierającego Chrystusa.
Michał Elwiro Andriolli, „Palmowa niedziela”.
Źródło: https://www.czwa.odr.net.pl/11-kategoria/powiaty/pzdr-czestochowa/4410-niedziela-palmowa-ju%C5%BC-tu%C5%BC,-tu%C5%BC.html
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, iż wiele ze zwyczajów wielkanocnych posiada swój rodowód w dawnej słowiańskiej tradycji. Czas wiosennej równonocy dawniej nazywano Jarymi Godami. Na wschodniej Słowiańszczyźnie zachowały się w folklorze ślady dawnego pogańskiego kultu skupiającego się na postaci Jaryły. Jako bóstwo był on rozumiany jako uosobienie wiosny, budzących się sił witalnych, płodności. Wskazywało na to dobitnie znaczenie pierwszego członu jego imienia, uobecniające się także w imionach takich jak Jarosław.
We wschodnim folklorze symbolicznie witano przybycie Jaryły, scenę tę odgrywał korowód dziewcząt, z których jedna, wcielająca się w postać bóstwa, jechała na białym koniu uwiązanym do pobliskiego słupa. Wraz z nadejściem lata zamężne kobiety zwykły urządzać pogrzeb kukły Jaryły[26].
W trakcie obchodów Jarych Godów ceremonialnie topiono kukłę Marzanny, któremu to wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy, tańce, hałas klekotek. Oczyszczano swoje domostwa, sprzątając je, a samemu zażywając rytualnego oczyszczenia poprzez kąpiele w pobliskich rzekach i jeziorach. Symbolika oczyszczenia tkwiła też w zwyczaju rozpalania ognisk czy smagania się gałązkami wierzby bądź brzozy (kobiety), bądź dębu (mężczyźni). Podobnie jak w przypadku Szczodrych Godów, tak i wówczas ofiarowywano sobie podarki, zwłaszcza w postaci kraszanek; czy też spożywano rytualne wypieki, jak chociażby kołacze. Udawano się na mogiły przodów, nad którymi biesiadowano, składano ofiary duchom przodków w postaci barwionych jajek. Ślady tej obrzędowości przetrwały na wschodzie Słowiańszczyzny pod nazwą „radunicy” (zwanych „wiosennymi dziadami”).
„Obchód pamiątki grobu Zbawiciela” Michał Elwiro Andriolli
Źródło: http://www.polinow.pl/polinowski_rok-swieta_zmartwychwstania
W Wielką Sobotę szykowano produkty przeznaczone na „święconkę”. Poświęcenie pokarmów oraz ognia odbywało się w kościele w pobliskiej parafii lub na podwórzu ziemiańskiego dworu.
Podstawę święconego stanowiły jajka. W swym wymiarze symbolicznym odwoływały się one do motywów życia w zarodku, odrodzenia czy pramaterii, z której według mitów ukształtowany miał zostać świat. Przeświadczenia te uwidaczniały się w praktykach ludowych, zgodnie z którymi skorupki ze „święconego” zakopywano w ziemi w przydomowym ogrodzie bądź też podawano do spożycia zwierzętom gospodarskim. W obu przypadkach chodziło o przekazanie roślinom, zwierzętom sił witalnych zawartych w skorupkach jajek.
W kulturze słowiańskiej szczególne znaczenie przypisywano jajom barwionym na kolor czerwony. Czerwień jest uznawana za kolor magiczny z dwóch powodów. Po pierwsze: w swej symbolice odwołuje się ona do żywiołu ognia, któremu z kolei przypisywano moc oczyszczania, niszczenia uroków. Po drugie czerwony to kolor krwi, a zabarwione w ten sposób jajko uważane było za symbol życia odrodzonego, pozwalający na ponowne nawiązanie kontaktów żywych ze zmarłymi przodkami. Składanie jaj barwionych na czerwono (czerwień to przecież kolor krwi, w tradycji słowiańskiej siedliska duszy) w okresie wiosennym na grobach zmarłych to tradycja wcale nie tak odległa w czasie, jeszcze na początku XX wieku na wiosnę zanoszono jajka na cmentarze, toczono je po mogiłach czy je weń wkopywano[27].
Autorzy publikacji poświęconych obrzędowości świątecznej nie wzmiankują niestety bądź zaznaczają wprost, że tradycje te nie zachowały się na obszarze Wielkopolski.
W okresie świąt Wielkanocnych istniało kilka sposobów na zdobienie jajek przeznaczonych do święcenia. Przykładowo w okolicach Kalisza do barwienia jajek używano łusek cebuli, buraków, piórek młodego żyta lub kory olchowej[28]. Ponadto wykonywano wzory, najczęściej skromne, zgeometryzowane, wydrapywano szpilką. Zdobienie miało wzmocnić siłę magiczną jajka[29].
Na Krajnie nie zachowała się tradycja wykonywania pisanek, czyli nanoszenia wzorów woskiem, a następnie gotowania jajek w barwniku. Najprawdopodobniej jeszcze na pocz. XX wieku w okolicach Złotowa wykonywano pisanki. Do czasów współczesnych zachował się natomiast zwyczaj wykonywania kraszanek, tj. jaj barwionych na jeden kolor. Kraszanki początkowo barwiono w naturalnych, roślinnych barwnikach gotując jaja np. w cebuli, oziminie, owocach tarniny, korze dębu[30].
Na Pałukach znany był zwyczaj malowania jaj wielkanocnych, w łupinie cebuli, w oziminie lub kolorowych papierkach. Powszechny jest na całych Pałukach po dzień dzisiejszy. Jajka malowano bez wzorków i używania wosku. Opowiadają starsi ludzie, że zdarzało się, iż w jajku wielkanocnym znajdywano igłę, która w niewiadomy sposób się tam dostała. Przypisywano to czarom dlatego po wyjęciu jej i przeżegnaniu wyrzucano[32].
Inny, rozpoznawalny powszechnie symbol opisywanych świąt to oczywiście zajączek. Niestety nie możemy zaliczyć go do rodzimej, tradycji, gdyż stanowi on twór zapożyczony z obcej tradycji. Jego postać utożsamiana jest z mityczną postacią bogini, uosabiającą odradzającą się wiosnę, którą nazywano Ostarą (germański krąg kulturowy) lub Ēostre (kultura anglosaska). Zwyczaje związane z postacią zajączka wielkanocnego przynoszącego prezenty były popularne zwłaszcza tam, gdzie zamieszkiwali niemieccy osadnicy. Tradycje te, z początku przejmowane niechętnie, z czasem zaczęły zadamawiać się wśród szlachty i mieszczaństwa, rzadziej zaś wśród mieszkańców wsi. Ze zachowanych wspomnień (głównie ziemiańskich) dowiedzieć się możemy, że istniał tu i ówdzie zwyczaj, zgodnie z którym chowano wielkanocne upominki w ogrodzie, odnalezienie ich pozostawiano potem dzieciom.
Kolejny „bohater”, zaszczycający swoją obecnością „święconkę”, to oczywiście postać baranka. Tradycyjnie w regionie Wielkopolski jego podobizna wykonywana była z masła. W swej symbolice nawiązywać miał zarówno do tradycji składania dawniej ofiar paschalnych, jak i jeszcze konkretniej do postaci Jezusa Chrystusa.
Do podstawowych święconych w Wielką Sobotę pokarmów zaliczano: chleb, masło, sól, pieprz, chrzan, mięso. Nie mogło także zabraknąć wielkanocnej baby – powiadano, że w okresie świąt nie powinno jej zabraknąć na stole nawet w najbiedniejszej rodzinie. Ziemiańskie „święconki” różniły się od pozostałych tym, że były nad wyraz okazałych rozmiarów. Zazwyczaj wszystkie produkty przeznaczone do poświęcenia, jak i spożycia w święta stały porozstawiane na odświętnej zastawie, którą pomieścić mogło nawet kilka złączonych ze sobą stołów.
W Wielką Sobotę istniał zwyczaj odwiedzania Grobów Pańskich, na straży których stali tzw. Turcy. Postać „Turka” pojawia się nie tylko przy okazji obrzędowości wielkanocnej, lecz także bożonarodzeniowej. Wspominałam o tym, że wśród maszkar zapustnych, czasem natrafić można było na jego postać. W scenariuszu ludowego przedstawienia kolędniczego pochodzącego z Praszki pojawia się motyw postaci „Turka”, który jawi się tam jako ten, kto pragnie chronić Dzieciątko przed gniewem Heroda[32]. Możliwe zatem, że obrzędowości tych dwóch okresów, w których uosabia się ta symboliczna postać, w przeszłości mogły mieć z sobą związek w dawnej ludowej tradycji.
„Święcone” Michał Elwiro Andriolli.
Źródło: http://www.polinow.pl/polinowski_rok-swieta_zmartwychwstania
W Niedzielę Wielkanocną zmartwychwstanie Chrystusa zwiastować miały rozlegające się po mszy rezurekcyjnej hałasy np. głośne trzaskania batami. Zasiadając potem do śniadania wielkanocnego, rozpoczynano je od wypicia kieliszka wódki oraz „przegryzania” go chrzanem. Gest ten wykonać powinien każdy z domowników, począwszy od gospodarza, gospodynię, a na dzieciach kończąc. W okresie świątecznym spożywano głównie pokarmy pochodzące ze „święconki”, tylko je uznawano za godne tej okazji.
Wspomniałam już, że na ziemiańskim dworze „święcone” było niezwykle bogate w liczbę potraw, które potem w trakcie świętowania spożywano. Aby przybliżyć czytelnikom ten aspekt, pozwolę sobie posłużyć się obszerniejszym cytatem zaczerpniętym ze wspomnień Jacka Jerzego Nieżychowskiego z majątku w Chlewie:
Na środku głównego stołu królowało prosię z jabłkiem w pysku, dopieczone na rumiano. Naprzeciw stał baranek z masła z zatkniętą chorągiewką. Z przodu leżały pęta białej domowej kiełbasy, którą podawano na gorąco, pachnącą majerankiem. Po prawej stronie królowała olbrzymia domowej roboty szynka, oczywiście zadnia, świetnie zabejcowana, przewędzona na zimno i wreszcie ugotowana, a raczej parzona przez wiele godzin w temperaturze 96°C w wodzie z ziołami […].
A dalej szły mięsiwa pięknie pokrojone w półmiskach (w przeciwieństwie do szynki, którą kroiła na bieżąco kuchmistrzyni). Była więc polędwica wołowa pieczona w czarnym pieprzu, schab pieczony z wędzonymi śliwkami i – uwaga – kminkiem. Plastry z cielęciny z kulki z doskonałą złocistą galaretką, wreszcie udziec barani wielkich rozmiarów, jako że w Wielkopolsce hodowano owce merynosy bardzo mięsne i duże. Udziec oczywiście zabejcowany w ziołach, natarty obficie czosnkiem, pieczony na rożnie na silnym ogniu, tak że wewnętrzna skórka wyglądała jak nadpalona, a wewnątrz mięso było soczyste, różowe i bardzo delikatne. Po lewej stronie stołu były pasztety, jeden tak zwany strasburski z gęsich wątróbek i z truflami i drugi z przeróżnych mięs. Nie będę taił, że trufle były polskie domowe, czyli w porę pozbierane młodziutkie białe purchawki, rodzone siostry francuskich trufli poszukiwanych przez tresowane świnie lub psy. A dalej plastry piersi kapłona pieczonego w piwie z miodem […].
Srebrne pojemniczki z pisankami, od lekko pofarbowanych, rozrzucone były po całym stole. Na prawym stole, mniejszym, było pieczywo, oczywiście domowy chleb sitny żytni z najlepszej mąki pytlowej zarabiany na zakwasie i maślance. Ten chleb się nie starzał. Były oczywiście bułki francuskie i grahamki domowe. A dalej ciasta, a więc olbrzymia baba, na którą przepis zaczynał się od słów: »weź 96 żółtek i cztery jaja, a nie żałuj gospodyni szafranu« itd., itd. Obowiązkowo serniki wiedeński na kruchym spodzie polany czekoladą i co najmniej pięć gatunków mazurków, w tym oczywiście bakaliowy, lukrowy na kruchym spodzie, czekoladowy, karmelowy, no i marcepanowy. Nie mogło również zabraknąć tradycyjnego poznańskiego placka z kruszonką (cóż to za pyszota), no i tortu Fedora na cześć tradycji matczynych, czyli austrowęgierskich[33].
Warto także wspomnieć, że w tradycji ziemiańskiej obchody świąt Wielkanocnych stawały się niekiedy dobrą okazją do zawierania małżeństw i hucznego obchodzenia wesela[34].
„Śmigus” Michał Elwiro Andriolli
Źródło: http://www.polinow.pl/polinowski_rok-swieta_zmartwychwstania
.Tymczasem na wsiach, w niektórych częściach regionu, pod wieczór Niedzieli Wielkanocnej istniał zwyczaj tzw. przywoływek. Była to tradycja zapożyczona z folkloru Kujaw i występowała zwłaszcza w powiatach: konińskim, żnińskim, wągrowieckim, wrzesińskim. Polegała ona na tym, że chłopcy wchodzili pierwszego na wysoką gruszę lub inne drzewo i przywoływali przez trąbę po kolei wszystkie dziewczęta we wsi[35]. Owe humorystyczne wierszyki, w trakcie których „wywoływano” imiona poszczególnych dziewcząt z okolicy, mogły zarówno wzmiankować o ich cechach charakteru, zaletach, jak i wytykać ich negatywne przywary, np. prowadzenia się, lenistwa. Treść „przwyoływki” mogła brzmieć następująco:
U wudarza jest dziewczyna
Na imię jej Maryna
Jest urodno, bogobojaco
Ale jeszcze bardziej chłopa pragnąco
Niech śpi, niech się nie boi
Bo za nią Walek Rybak stoi[36].
Młodzieniec, który w ten sposób zdecydował się zadeklarować swoje względy dziewczynie, powinien następnego dnia chronić ją przed polewaniem wodą ze strony innych chłopców. Dziewczyna zaś w podzięce za „opiekę” powinna odwdzięczyć się mu swoim towarzystwem w tańcu w trakcie poniedziałkowej zabawy.
„Dynguśniki”, czyli wielkanocni przebierańcy z niedźwiedziem, wieś Kucharki, pow. Kalisz, 1969 r.
Źródło: Anna Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej.
Wyjaśnienie znaczenia etymologii „śmigusa-dyngusa” przysporzyło problemu niejednemu badaczowi. Prawdopodobnie pierwsza część nazwy nawiązuje do zwyczaju wzajemnego polewania się wodą. Możliwe jest także tłumaczenie jej od zapożyczenia pochodzącego od niemieckiego słowa „schmackostern”, czyli „wielkanocne smaganie”[37]. Co się zaś tyczy słowa „dyngus” to przypuszczalnie wywodzić się może ono od niemieckich słów „dingen” – „wykupywać się” lub „dünguuss” – „kałamarz”, „chlust wody”.
Co ciekawe, oblewanie wodą i chłostanie rózgami nosiło jedną nazwę – dyngus; nie rejestrowano na Krajnie nazwy śmigus[38]. Warto zauważyć, że wielkanocny zwyczaj chłostania się gałązkami znany był w północnej części Wielkopolski, na pozostałych obszarach jedynie polewano się wodą[39]. Możliwe jest również, że zarówno wielkanocne smaganie się gałązkami, jak i polewanie wodą, wywodzą się z tradycji słowiańskiej (o czym zresztą wspominałam).
W lany poniedziałek oblewano dziewczęta. Im bardziej mokra panna, tym dobitniej świadczyło to o jej popularności wśród kawalerów… ale i wskazywać to mogło na jej wątpliwe „dobre prowadzenie się”. Woda w swej symbolice odwoływać się może zarówno do płodności, jak i do odrodzenia, oczyszczenia. W tym konkretnym przypadku chodzić mogło o „zmycie moralnego brudu” z dziewczęcia, które cieszyć się mogło aż nadto zainteresowaniem ze strony chłopców, a nawet je odwzajemniać.
Dziewczęta mogły oczywiście „wykupić się” od polewania wodą upominkami w postaci zdobionych jajek oraz innych smakołyków pochodzących ze „święconki”. Niektórzy badacze sugerują, iż zwyczaj ten mógł być określany mianem „suchego dyngusa”[40]. Ponadto miały one szansę rewanżu – we wtorek (w ten dzień dawniej jeszcze świętowano) lub „w każdy piątek, aż do zielonych świątek”.
Wśród ziemiaństwa także znana była tradycja poniedziałkowego polewania się wodą. Praktykowanie tego zwyczaju dotyczyło jednak członków rodziny dziedzica oraz ich gości. Niedopuszczalne było, aby zostali oni polewani wodą przez kogoś ze służby czy też mieszkańców wsi.
Podobnie jak miało to miejsce w obrzędowości zapustnej, tak i w okresie obchodów świąt wielkanocnych znana była tradycja pochodów okolicznych „przebierańców” (zwanych najczęściej przy tej okazji „dyngusiarzami”). W zależności od części regionu Wielkopolski możemy wymienić następujące rodzaje tego typu grup:
– „kokociarze” (od chodzenia z „kogutkiem”) – okolice Kępna, Ostrzeszowa, Kalisza;
– „chodzenie z niedźwiedziem” – Wielkopolska Wschodnia;
– „chodzenie z gaikiem/maikiem” – Wielkopolska Wschodnia i Południowa;
– „chodzenie z konikiem (lajkonikiem)” – Wielkopolska Zachodnia.
Michał Elwiro Andriolli, „Zielone świątki”
Źródło: http://www.polinow.pl/polinowski_rok-odpusty_i_sianokosy
Następnym ważnym świętem w kulturze ludowej były Zielone Świątki (Zesłanie Ducha Świętego). Obchody tego święta wywodzące się z dawnego słowiańskiego wiosennego święta „Stado”. Tym, co było charakterystyczne dla obchodów tego święta w tradycji ludowej, był zwyczaj przybierania na „zielono” domostwa (za pomocą liści tataraku bądź gałązek brzozy). Na Pałukach popularne było zdobienie ścieżki prowadzącej przed dom białym piaskiem, z którego usypywano wzory o kwiatowych motywach, a następnie przysypywano liśćmi tataraku[41].
Zygmunt Gloger pisał też o tradycji kultywowanej w niektórych dworach szlacheckich polegającej na powtórzeniu tradycji wielkanocnego święconego z babami i mazurkami, które czasem udało się dochować od świąt wielkiej nocy. Było to święto rolników i pasterzy witających wiosnę. Dlatego między innymi młodzież ze wsi, która zajmowała się pasterstwem, chodziła po chatach oraz zachodziła do dworu, prowadząc wołu ustrojonego zieleniną, za co otrzymywała »podarki« na biesiadę[42].
Za zapomnianą tradycję w tym przypadku należy uznać wybieranie „króla pasterzy”/ „majowego króla”. O tym, jaki mógł być przebieg tego zwyczaju, świadczyć mogą zachowane świadectwa, pochodzące z obszarów Zachodniej Wielkopolski. „Królem majowym” zostawał ten, kto pierwszy udał się wraz ze swoim bydłem na pastwisko – dzień ten był bowiem pierwszym w roku, gdy wyprowadzano zwierzęta na łąkę. Ten, kto wyprowadził swoją zwierzynę na łąkę jako ostatni, zmuszony był pilnować tego dnia wszystkich okolicznych stad, podczas gdy pozostali mieszańcy w tym czasie wesoło świętowali w trakcie organizowanej zabawy.
Istniała tradycja, zgodnie z którą gospodarze przybierali swoje bydło, wkładając im na głowy kolorowe wianki, a ponadto obdarowywali słodyczami młodych pasterzy. Gdzieniegdzie wybierano „majową parę królewską”, którą przyodziewano w zieleń oraz dzwonki[43]. Zwyczaj ten wiązać się mógł z pogańskimi obrzędami powitania wiosny, obchodzonymi w formie kilkunastodniowego festiwalu, których kulminacją, według niektórych badaczy, stanowić mogły obchody nocy świętojańskiej. Z dawnych tradycji związanych z obchodami „Stada”, wywodzić się mogą także opisywane tutaj „zawody” w wyprowadzaniu bydła na łąkę.
Czas ten w kulturze ludowej Wielkopolski Zachodniej wiązał się również z obrzędami inicjacyjnymi, którym poddawano chłopców, mających po raz pierwszy w życiu rozpocząć swoje obowiązki jako pasterze. Każdy taki młodzieniec był przez starszych pasterzy przebierany w łachmany, a jego twarz była czerniona sadzą. Następnie wsadzano go na wózek, którym obwożono go po wsi, na pokaz pozostałym mieszkańcom. Zwyczaj ten nazywany był „jeżdżeniem smolorzy”[44].
Michał Elwiro Andriolli, „Procesja Bożego Ciała”
Źródło: http://www.polskokatolicki.pl/RODZINA/2003_06/BozeCialo.htm
Następnym w kolejności świętem, były obchody Bożego Ciała (Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa). Tradycja z nimi związana opiera się przede wszystkim na przystrajaniu przy pomocy ziół oraz kwiatów czterech ołtarzy, do których mają kolejno udawać się świąteczne procesje. W poprzednich pokoleniach uroczyście uczestniczyć miała w nim rodzina okolicznego dziedzica (a niekiedy nawet i wojsko, jeśli w pobliżu stacjonowały jakieś oddziały), dzięki czemu pochód zyskiwał bardzo oficjalny, dostojny charakter.
Zwłaszcza na wsiach był powszechny zwyczaj święcenia w tym dniu specjalnie przygotowanych na tę okazję wianuszków, wykonanych z określonych gatunków ziół oraz kwiatów. Podobne wianuszki zwykło się święcić także przy okazji obchodów sierpniowego święta Matki Boskiej Zielnej (Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny). Teksty źródłowe zwracają uwagę na fakt, iż podczas gdy zioła święcone w trakcie Bożego Ciała znajdowały zastosowanie w ludowej medycynie, to te poświęcone 15 sierpnia były przede wszystkim wykorzystywane w weterynarii ludowej.
Jeszcze na początku XX w. ludowi gawędziarze wspominali »szlacheckie odpusty«: Na świętego Antoniego Padewskiego (13 czerwca) przypadał w Górce odpust szlachecki… Szlachta czciła św. Antoniego, bo on też był szlachcicem. I na ten dzień zjeżdżała się okoliczna szlachta od niepamiętnych czasów razem ze swoimi ludźmi. Na końcu prowadzono woły. Na wozach wieziono pitny miód polski i piwo, chleb. Po uroczystych nabożeństwach zabijano woły, pieczono na rożnie i rozdawano chleb i pieczone mięso. Zapijano piwo i miód. Najwięcej cieszyła się na to biedota pańska, bo miała okazję najeść się i napić do syta. A jak zabrakło piwa, dawał klasztor. Jak zabrakło w Górce, była Łobżenica niedaleko… Gdy Polska upadła i wypędzono zakonników, odpusty szlacheckie upadły[45].
Andriej Szyszkin, „Noc kupały”
Źródło: https://www.slawoslaw.pl/swieto-kupaly/
Z obrzędowością czasu letniego kojarzy się znane w całym kraju obchody nocy św. Jana, zwane także „nocą świętojańską”, „kupałą”, „kupalnocką”. Badacze nie do końca pozostają zgodni co do pierwotnego znaczenia nazwy przedchrześcijańskiego święta. Czasem wskazuje się tutaj na wschodniosłowiańskie konotacje językowe:
Etymologia nazwy „kupała” i jej pochodnych, zachowanych u Słowian wschodnich, utworzone od słowa oznaczającego kąpiel/kąpanie. […] V. N. Toporow wskazywał na możliwy związek rdzenia »*kup-« oznaczającego »kąpać się, pogrążać się w wodzie«; z rdzeniem »*kup-«, »*koup-eti«, posiadającym następujące znaczenia: »płonąć«, »wrzeć, gniewać się«, »namiętnie pożądać«, powołując się przy tym na błr. »kupalo« – »ognisko«, »kup’ec« – »tleć«[46].
W przedchrześcijańskiej tradycji zwyczaj ten bowiem odwoływać się miał do oczyszczenia i regeneracji sił witalnych (symboliczne kąpiele, skoki przez ognisko) oraz kultu płodności (wróżby matrymonialne). Kontrowersje budzą przesłanki, jakoby noc ta w kulturze dawnych Słowian miała stawać się okazją do odbywania rytualnych orgii, inicjacji seksualnych.
Na Krajnie wierzono, że wzięcie udziału w sobótkowych obchodach, zapewni ich uczestnikom rok pełen obfitości oraz miłości. Dziewczęta chcące zapewnić sobie w niej powodzenie, zwykły palić siedem magicznych ziół: rosiczkę, płomyk, bylicę białą, dziewannę, rutę, szałwię i dziurawiec[47].
Tymczasem w okolicach Kalisza istniał zwyczaj palenia kukły św. Jana (wypalanie św. Jana), na pobliskim Dobrzecu zaś:
Starsi chłopcy rychło rano zatykali na stodołach bukiety polnych kwiatów. Bukiet związany wstążeczką lub sznurkiem przywiązywano do dość długiego kija i zatykano na dachu stodoły. Rano, gdy ludzie ze wsi szli do kościoła, oglądali bukiety i decydowali, który jest ładniejszy[48].
W okolicach Pleszewa ok. 1800 roku powszechny miał być obrzęd skakania przez płonące smolnice. Natomiast dziewczynę, której nie udało się tego dokonać, pomyślnie okrzykiwano „czarownicą”[49]
Noc świętojańska uchodziła za szczególną, także przez wzgląd na fakt, iż miała być czasem wzmożonej aktywności czarownic. Aby chronić się przed ich działalnością, podejmowano odpowiednie zabiegi ochronne. Na Pałukach, żeby uchronić się przed urokami „ciot” i wszelakich sił nieczystych, przybijano nad wejściem do obory gałązki czarnego bzu. Dodatkowo okadzano budynek dymem z poświęconych wianuszków i rysowano na drzwiach kredą znak krzyża[50]. Podobnie czyniono na Krajnie, przy czym:
Malowano także krzyże smołą; czarne krzyże malowane w stajni miały odstraszać zmory napastujące konie w nocy; przed ciotami zabezpieczała także miotła stawiana na progu[51].
Zupełnie zapomnianą tradycją, odwołującą się w swej symbolice do żywiołu ognia, były obchody dnia św. Wawrzyńca (dies natalis 10 sierpnia). Święty ten w kulturze ludowej był postrzegany jako patron pasiek oraz ogniska domowego. Z relacji O. Kolberga dowiedzieć się o tym dniu możemy, co następuje:
W wilię ś. Wawrzyńca ognia już na wieczór w chałupie nie palą i w sam dzień ten na zimno jedzą. Wieczorem dopiero rozniecają ogień nowy za pomocą zapałki, przez zwykłe jej potarcie – w ogóle co wieczór, gdy się ma iść spać, to gospodyni powinna ogieniaszek przeżegnać temi słowy: »W imię Ojca i Syna i Ducha świętego, Amen; święty Wawrzeńcze przebłogosławiony, tobie oddaję ogieniaszek sławiony, pod najświętszą twoją opiekę (Mączniki, Dębicz)«[52].
Edward Gorazdowski według rysunku Juliana Maszyńskiego: Wiązanie.
Źródło ilustracji: https://allegro.pl/julian-maszynski-ziemianstwo-typy-ludowe-wies-1888-i7562457881.html
Z okresem letnim nierozerwalnie był związany zwyczaj organizowania dożynek. Poprzedzający je czas żniw w kulturze ludowej wiązał się z rytuałami inicjacyjnymi młodych żniwiarzy. W zależności od części regionu zwyczaj ten nazywano „wyzwolinami fryca/wilka”. Przebieg obrzędowych scenariuszy był różny, jednak na potrzeby niniejszego opracowania, pozwolę sobie przedstawić je w dość uogólniony sposób. Inicjowany z reguły wyróżniał się spośród pozostałych żniwiarzy jakimś elementem ubioru np. szarfą, wstążką, charakterystycznym nakryciem głowy. Starsi żniwiarze stawiali przed nim najtrudniejsze do wykonania zadania. Przeszkadzali mu także w wykonywanej pracy poprzez płatanie figli czy też pozwalając sobie na niewybredne docinki pod jego adresem. Zadaniem młodego żniwiarza było wszystko przyjmować z pokorą, nie dać się prowokować. Po zakończonej pracy następowała dalsza część „wyzwolin”, która polegała na wspólnej zabawie w karczmie, którą zgodnie z tradycją, w całości opłacał „fryc”/ „wilk”.
W pow. gnieźnieńskim:
»wilk« nie mógł tańczyć tak długo dopóty, dopóki starsi go nie »ogolili«. Ważnym punktem było smaganie i bicie, które stanowić miało właściwy akt wyzwolenia, kończący się obleczeniem świeżej koszuli. Od tych kaźni mogła chłopca wyzwolić dziewczyna, rzucając na niego chusteczkę. Na zakończenie prób, jakim podawany był »wilk«, starsi kosiarze robili dowcipny egzamin ze znajomości rolnictwa i narzędzi. Gdy wszystkim ceremoniom stało się zadość, jeden z kosiarzy wchodził na dach i stamtąd ogłaszał całej wiosce, czyli »wywoływał«, podając nazwisko wyzwolonego, że może on iść na równi z drugimi i z obraną dziewczyna stanąć do tańca, bawić się, a nawet żenić[53].
M. E. Andriolli „Ostatnia garść”
Źródło: http://muzeumetnograficzne.rzeszow.pl/stara/node/282
Życie społeczności wiejskiej oraz mieszkańców dworu stanowiły dwa odrębne światy. Mimo to w dorocznej obrzędowości zdarzały się chwile, w których granica pomiędzy nimi do pewnego stopnia zdawała się zacierać. Jedną z takich okazji były dożynki. Świadectwem tego, jak przedstawiały się związane z nimi tradycje, odnajdujemy we wspomnieniach okolicznych ziemian.
Mieczysław Jałowiecki tak oto wspominał dożynki, odbywające się w należącym do jego żony majątku Kamień:
Dla ziemianina dożynki to bezsenna noc i takie zmęczenie, że nazajutrz ledwo można ruszać nogami.
W Kamieniu dożynki odbywały się w soboty i tego dnia po południu był już, używając kaliskiej gwary »fajeram«.
Po zachodzie długi korowód z przodownicą i przodownikiem na czele ciągnął pod dwór. Trzeba było z powagą wysłuchać pieśni żniwnej i różnych przyśpiewek pod adresem sąsiadów, praktykanta, włodarzy, pisarza, a i często samych dziedziców.
Potem następowało wręczenie wieńców. Po ich wręczeniu, a niektóre były tak piękne, że zawieszaliśmy je w holu, przodownik i przodownica byli obdarowani pieniężnymi datkami.
Orkiestra zagrała i ja musiałem przetańczyć z przodownicą, a Zosia z przodownikiem. Tańce odbywały się przed dworem i zaciągały się na długo, bo chłopy chciały przetańczyć kujawiaka z dziedziczką, a dziewuchy z dziedzicem, który bynajmniej nie był wprawiony w tańczeniu kujawiaka.
Po skończonej ceremonii rozdawano wszystkim uczestnikom kiełbasę, chleb, dziewuchy dostawały jeszcze po woreczku karmelków, a chłopy po dobrym kieliszku.
Potem wszyscy się rozchodzili, aby zebrać się ponownie w sali, czyli świetlicy, którą specjalnie urządzałem, aby się młodzież bawiła przyzwoicie. Nie zawsze to wypadało według moich intencji, bo Kaliszanin, jak każdy Koroniarz, skory jest do bójki, a czasem i do noża. Na tę dożynkową noc sprowadzałem zawsze posterunkowego z Cekowa, aby miał oko, a w podwórzu i we dworze wyznaczałem najbardziej pewnych chłopów jako domową policję. Za tę noc dostawali oni specjalne wynagrodzenie, a następnego dnia po butelce wódki, skoro wszystko obeszło się pomyślnie.
Noc dożynkowa była dla mnie nocą bezsenną i rankiem z ulgą stwierdzałem, że muzyka ustała, a ludzie się rozeszli[54].
Pozwolę sobie także przytoczyć wspomnienie zaczerpnięte z prywatnej korespondencji z synem Stanisława Zaborowskiego. Ojciec jego w latach powojennych (do czasu parcelacji dokonywanej w ramach reformy rolnej) pełnił funkcję administratora majątku w Gościejewie (pow. krotoszyński). Pan Stanisław (junior) przytoczył pewną pieśń, zasłyszaną w trakcie jednych z obchodzonych w tamtejszym majątku dożynek. Brzmiała ona następująco:
U naszego Pana urzynika
Piękne zboże ma
Zona jego obok niego,
Bardzo mu się zda*.
*»Bardzo mu się zda« miało znaczyć, że mu się podoba, czyli że patrzy na nią z lubością. Matka [jak pisywał pan Stanisław] była przystojna i bardzo lubiana.
Wieńce dożynkowe naszkicowane przez J. Szpetycką z Szembeków ze wsi (u góry od lewej): Siemianice, Parczew i Słupia; szkic Z. Szembekówny: wieniec dożynkowy („baba”) ze wsi Wysocka.
Źródło: Jadwiga Szeptycka z Szembeków, Przyczynki do etnografii Wielkopolski, [w:] „Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne”, t. VIII, 1906.
Zofia Szembekówna, Dalsze Przyczynki do etnografii Wielkopolski, [w:] „Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne”, t. XII, 1912.
Z okresem żniw związane były także praktyki, sięgające dawnych, pogańskich jeszcze czasów.
O. Kolberg przytacza w t. X swoich Dzieł obszerny opis obrzędów dożynkowych z Kotlina z 1870 roku. Wspomina tutaj o sporządzaniu pępka, tj. snopeczka z kłosów pojedynczego zboża przybranego kwiatkami i odnoszonego w orszaku wieczorem dziedzicowi, który trzymał go w domu aż do następnego roku. Podobny pępek robiono z każdego zboża, czyli z żyta, pszenicy, owsa i jęczmienia. Dopiero po całkowitym zakończeniu prac odbywał się właściwy Wieniec z ucztą i zabawą, poprzedzony wniesieniem do dworu dużego wieńca o kształcie korony. O pępku wiezionym na wozie gospodarzowi wspomina również J. S. Szeptycka, opisując dożynki z początku XX wieku w Parczewie[55].
„Pępkiem” nazywano także ostatnie pozostawione na polach nieskoszone kłosy zboża, bądź ostatnie snopki, które były uroczyście zwożone do stodoły. Miały one swój udział w obrzędowości bożonarodzeniowej, o czym sobie już wspominaliśmy. W różnych częściach regionu posiadać mogły różnorakie nazwy jak: „koza” (na Krajnie), „stare baby/dziady”. Ciekawy jest motyw wiązania z „pępkami” elementów, które niegdyś posiadać mogły charakter ofiary, składanej dla duchów przyrody, w pow. ostrzeszowskim do środka „pępka” wkładano małą laleczkę; w pow. gostyńskim żywego królika; pow. wschowskim żywego gołębia; a w jeszcze innych częściach regionu przepiórki (stąd „pępek” nazywano tam właśnie „przepiórką”)[56].
Rycina z 1858 roku, przedstawiająca osobistości bawiące na organizowanym przez księcia Wilhelma polowaniu, w pałacyku myśliwskim Moja Wola.
Źródło: Strona Facebook, Stowarzyszenia Ratujmy Pałac Myśliwski w Mojej Woli:
https://www.facebook.com/ratujmymojawole/photos/a.516486745181768/1112341852262918/?type=3&theater
Ostatnią porą roku, nad której obrzędowością się skupimy, będzie jesień. W tradycji szlacheckiej był to okres organizowania polowań, które stwarzały okazję do wielu spotkań towarzyskich. Sezon polowań wyznaczał dzień 3 listopada – dies natalis przypisany postaci św. Huberta, patrona myśliwych. Zdarzało się, że w trakcie jego obchodów urządzano symboliczną gonitwę „pogoń za lisem”, w której brali udział wszyscy – zarówno mężczyźni, jak i kobiety, młodzież. Zabawa ta polegała na konnym pościgu za jednym z jej uczestników, wcielającym się w postać „lisa”. Wygrywał ten, komu udało się go doścignąć i pochwycić. Zwycięzca w triumfalny sposób przewodzić miał pozostałym członkom gonitwy, z którymi powracał do miejsca, gdzie czekał na nich gotowy poczęstunek oraz pozostałe przewidziane atrakcje.
Potem z reguły następowało główne polowanie, brali w nim udział wyłącznie mężczyźni (choć zdarzały się i wyjątki). Tych, którym dane było przechodzić swój „chrzest myśliwski”, określano mianem „fryca”. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku inicjacji młodych żniwiarzy, także i młodych myśliwych poddawano wówczas ściśle określonym rytuałom. Wywodziły one swój rodowód jeszcze z rycerskich czasów, toteż oficjalne przyjęcie młodego myśliwego w poczet jego doświadczonych towarzyszy nazywał się „pasowaniem” (zresztą nadal tak jest). Na twarzy młodego adepta przy pomocy krwi upolowanej przez niego zwierzyny nanoszono symbol krzyża, a on sam miał za zadanie wypowiedzenie treści przysięgi, której powinien pozostać wierny przez resztę swego życia.
Dla mieszkańców wsi jesień była okresem kończenia prac rolnych. Gospodynie poświęcały wieczory na spotkania, podczas których skupiano się na darciu pierza. Na obszarach Wielkopolski nosiły one następujące nazwy: „pierzaki”, „wylewaki” (Owińsk), „pierzocha” (Zielomyśl), „pierznica”, „pierzucha” (Stołuń), a w innych częściach regionu nazywano je „podkurkiem”.
Być może, nazwa ta pochodzi od tego, że na zakończenie pracy »gdy ma już piać kur«, gospodyni podaje poczęstunek pracującym kobietom, zwany także »podkurkiem«[57].
Od informatora, pochodzącego z Aleksandrii w pow. Kaliskim, wiem, że do tamtejszej tradycji należały również „śpasy”. Polegały one na tym, że ostatni wieczór darcia pierza, pracującym przy nim kobietom płatano drobne figle, np. nagle wpuszczano do izby koguta, który robił nieco zamieszania.
Dziady na Białorusi, obraz z 1917 roku, autor: nieznany
Źródło: https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2015/10/31/dziady-swieto-pamieci-o-przodkach/
Obrzędowość jesienna w tradycji polskiej przede wszystkim wiąże się z obchodami dni zadusznych. W tym okresie dawni Słowianie zwykli obchodzić święto zwane „Dziadami”. Późniejsza obrzędowość polska wiele czerpała z owych przedchrześcijańskich tradycji, współcześnie jednak wiele z nich wydaje się z wolna odchodzić w zapomnienie.
Podobnie jak miało to miejsce w przypadku obchodów Szczodrych oraz Jarych Godów, wierzono, że Dziady stają się kolejną okazją w roku, podczas której zaciera się granica pomiędzy światem żywych i zmarłych. Dusze przodków miały tego dnia odwiedzać domostwa swoich bliskich. Nie były one jednak jedynymi gośćmi przybywającymi z „tamtego świata” do naszego. Obawiając się ataków ze strony bytów demonicznych, w tracie biesiady odbywających się ku czci przodków, zakładano specjalne maski obrzędowe nazywane „kraboszkami”. Mogły być one także ustawiane w pobliżu obejścia lub w miejscach granicznych domostwa (wejście, okna), aby swoją mocą chronić biesiadników przed oddziaływaniem wrogich mocy. „Kraboszki” palono tuż po zakończeniu obchodów „Dziadów”, w obawie, iż mogłyby one stać się siedliskiem złego ducha, który postanowił pozostać w świecie żywych[58].
W celach ochronnych na rozstajach dróg palono ogniska, które miały za zadanie chronić okolicę przed obecnością i wpływami „nieproszonych gości”. Z drugiej strony płomienie miały służyć duszom przodków, aby ci mogli się ogrzać w ich cieple bądź służyły im za „drogowskazy” do siedlisk żyjących krewnych (pozostałością po tych przeświadczeniach, jest zwyczaj palenia zniczy).
W późniejszych czasach ogień zapalano na podwórkach i bacznie obserwowano, jak się palił. Gdy dym kłębił się tuż przy ziemi, oznaczało to, że zmarli mają do żyjących jakieś żale i uzasadnione pretensje. Gdy zaś dym unosił się do góry, stanowiło to nieodłączny dowód na to, że zmarli odeszli od nas ze spokojem[59].
Na grobach przodków spożywano uczty, składano im ofiary. Te wszystkie przedchrześcijańskie tradycje zachowały się w folklorze Wielkopolski Wschodniej. Zgodnie z zasłyszaną od pochodzącej z okolic Kalisza informatorki wiem, że w noc zaduszną pozostawiano na stole dla duchów zmarłych „to, co najpotrzebniejsze”, czyli: chleb, wodę i sól. W Michałowie k. Opatówka noszono pokarmy na groby zmarłych. Ponadto pozostawiano otwarte popielniki, żeby dusze zmarłych mogły się ogrzać czy otwarte kościoły, aby zmarli mogli uczestniczyć w nabożeństwie.
W trakcie obchodów świąt poświęconych zmarłym, zarówno w tradycji przedchrześcijańskiej, jak i późniejszej nie odmawiano gościny ani poczęstunku niespodziewanym gościom np. żebrakom. Podobnie rzecz miała się w przypadku obrzędowości związanej z obchodami Bożego Narodzenia. Wynikało to z przeświadczenia, iż dusze zmarłych mogą wówczas wędrować po świecie pod postacią dziadów (żebraków), nie należało im zatem odmawiać gościny, aby przypadkiem nie urazić ducha swego przodka. Przeświadczenia tego typu mają mieć odwzorowania w języku angielskim oraz niemieckim, kiedy to słowo „gość” (ang. „guest”, niem. „Gast”), brzmi podobnie do wyrazu „duch” (ang. „ghost”, niem. „Geist”)[60].
W kulturze chrześcijańskiej ważny był także i inny aspekt omawianego zwyczaju, opierający się na przeświadczeniu o tym, że „dziadowska” modlitwa posiada szczególne znaczenie, toteż goszczono wędrownych żebraków, ofiarowano im jałmużnę w zamian za modlitwę za zmarłego krewnego (tzw. dziady proszalane). Tradycja ta była obecna też na obszarze naszego regionu.
Michał E. Andriolli, „Noc św. Andrzeja”
Źródło: https://folklorysta.pl/andrzejki/
Koniec listopada upływał pod znakiem magii oraz wróżb. W „Katarzynki” (25 listopada) zwykli wróżyć sobie kawalerowie, podczas gdy dla panien przewidziany był czas „Andrzejek” (30 listopada). Tradycja ta była przestrzegana i praktykowana zarówno przez młodzież wiejską, jak i ziemiańską. Wiele wróżb funkcjonujących na terenach naszego regionu znana jest powszechnie na obszarach całego kraju. Za przykład tego typu zwyczajów, niechaj posłuży następujący cytat, zaczerpnięty z jednego z tekstów źródłowych:
Stosunkowo często spotyka się informację, że w wigilię św. Andrzeja dziewczyny kładły kromkę chleba na ziemi, a następnie puszczały psa – czyją kromkę pies chwycił jako pierwszą, ta dziewczyna pierwsza wyjdzie za mąż. Jeśli we wróżbie brały udział starsze kobiety, wtedy – jak informowała Apolonia Michalska z Targoszyc w powiecie krotoszyńskim – jedna z nich nadziewała na nożyce od strzyżenia owiec sito, a następnie młode zadawały pytania, na które odpowiedź brzmiała: »tak« lub »nie«. Jeśli po pytaniu sito się poruszyło, znaczyło tak, jeśli było nieruchome – nie[61].
Jak starałam się wykazać na wielu przykładach, na jakie powoływałam się w treści swojej pracy: wiele znanych powszechnie obrzędów, związanych z obchodami poszczególnych świąt, posiada swoją genezę w przedchrześcijańskiej tradycji. Choć niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Omawiając tradycje ludowe, właściwe dla naszego regionu, starałam się także wskazywać na ich powiązania z obyczajowością szlachecką. Mimo że te dwa stany społeczne posiadały własną kulturę, to w rzeczywistości wyrastała ona z tych samych korzeni. W tradycjach szlacheckich oraz mieszczańskich szybciej jednak zatarły się pierwotne znaczenia dawnych zwyczajów, np. znany dziś zwyczaj, dotyczący tego, iż puste miejsce przy wigilijnym stole zarezerwowane jest dla niespodziewanego gościa, powszechny był dla obyczajowości ziemiańskiej. Wieś dłużej zachowała tradycyjne przeświadczenie związane z wiarą w obecność duchów przodków. Niemniej jednak w zwyczajach ziemiańskich okresu przedwojennego nadal natrafić można było na pozostałości magicznego rytualizmu.
Okresy świąt oraz obrzędowości dorocznej czasami zbliżały do siebie obydwa te światy, skłaniając zarówno mieszkańców wsi, jak i ziemiaństwo do wspólnego uczestnictwa (Boże Ciało, dożynki).
Przedstawione przeze mnie opracowanie, stanowi pierwszą z dwóch części poświęconych omówieniu zagadnienia dawnych tradycji regionu Wielkopolski Wschodniej. Podczas gdy teraz skupiłam się na omówieniu zwyczajów dorocznych, w następnej odsłonie cyklu przejdę do omówienia obrzędowości rodzinnej, związanej z poszczególnymi cyklami życia człowieka (narodziny, zaślubiny i śmierć).
Autor
Marta Kaleta
PRZYPISY
[1] A. Brencz, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2006, s. 40.
[2] Internetowa Strona Muzeum Krajny, Adwent i Boże Narodzenie na Krajnie, (stan na dnia 25.10.2017):
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1138&dzial=&kat=3&p=p1&s=s1
[3] Zob. T. A. Pruszak, O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy , PWN, Warszawa 2011, s. 44-49.
[4] Zob. M. Łozińska, W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy, Warszawa 2011, PWN, s. 43.
[5] A. Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, Kalisz 2007, s. 3.
[6] B. Michalakówna, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 438.
[7] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 117.
[8] J. Dydowiczowa, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 30
[9] Zob. T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 73-74.
[10] Zob. K. Gołdowski, Boże Narodzenie…nowego Słońca. Szczodre Gody: https://www.slawoslaw.pl/boze-narodzenie-nowego-slonca-szczodre-gody/ (stan na dnia 29.04.2021).
[11] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 32.
[12] Zob. T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 40.
[13] Zob. M. Ziółkowka, Szczodry Wieczór, Szczodry Dzień – obrzędy, zwyczaje, zabawy, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1989.
Zob. K. Gołdawski, dz. cyt.
[14] Polskie Radio, Św. Mikołaj, Weles w przebraniu?
https://www.polskieradio.pl/377/8957/Artykul/2633646,Sw-Mikolaj-Weles-w-przebraniu (stan na dnia 30.04.2021).
[15] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 41.
[16] Zob. Tamże.
[17] A. Brencz, dz. cyt., s. 80.
[18] Tamże, s. 102.
[19] Tamże.
[20] Zob. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 41.
[21] Zob. zob. B. Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, s. 27.
Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 133.
[22] A. Jabłońska-Ważny, dz. cyt, s. 13.
[23]Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[24] Zob. B. Andrzejczak , dz. cyt., s. 51.
[25] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 171.
[26] Zob. A. Szyjewski, Religia Słowian, Kraków, Wydawnictwo WAM, 2003, s. 118-122.
Zob. A. Gieysztor, Mitologia Słowian, Warszawa, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2006.
[27] A. Brencz, dz. cyt., s. 177.
[28] A. Jabłońska-Ważny, dz. cyt., s. 21.
[29] Tamże.
[30] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[31] K. Skłodowska-Antonowicz, Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia”, s. 91.
[32] Zob. J. P. Dekowski, O widowiskach kolędniczych w wieluńskiem, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 16., Łódź 1972.
[33] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 246-248.
[34] Zob. Tenże, dz. cyt.
[35] K. Skłodowska-Antonowicz, dz. cyt., s. 90.
[36] Tamże.
[37] Zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 58.
[38] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[39] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[40] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[41] Zob. K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt., s. 90.
[42] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 65.
[43] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 219.
[44] Zob. Tamże.
[45] Strona Muzeum Krajny, Obrzędowość okresu letniego na Krajnie, (stan na dnia: 26. 11. 2017):
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1195&dzial=&kat=3&p=p1&s=s11
[46] A . Brencz, dz. cyt., s. 229. (przypisy)
[47] Strona Internetowa Muzeum Krajny, Noc Świętojańska, (stan na dnia: 26.11.2017):
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1153&dzial=&kat=3&p=p1&s=s4
[48] B. Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, s. 39
[49] zob. A. Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, s. 28.
[50] Zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 223.
Zob. K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt., s. 91.
[51] Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zielone Świątki, Boże Ciało i noc świętojańska, (stan na dnia: 26.11.2017): http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1194&dzial=&kat=3&p=p1&s=s10
[52] A. Brencz, dz. cyt., s. 237-278.
[53] J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 88.
[54] M. Jałowiecki, Requiem dla ziemiaństwa [w:] Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik, s. 745-746.
[55] A. Jabłońska-Ważny, dz. cyt., s. 29-30.
[56] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt. ,s. 69.
[57] zob. Tamże., s. 79.
[58] Zob. P. Kizewski, Dziady, dawne zwyczaje, tradycje i obrzędy Słowian, (stan na dnia 04.05.2021):
https://www.naszeszlaki.pl/archives/44589#Maski_kraboszki_nakazy_i_zakazy_podczas_Dziadow
[59] K. Łabędzka, Zaduszki, (stan na dnia 04.05.2021):
https://www.slawoslaw.pl/zaduszki/
[60] zob. Słowiańskie zaświaty. Wykład Pawła Szczepanika, (stan na 04.05.2020):
https://www.youtube.com/watch?v=2ikez4kB2bQ
[61] J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 79.
Bibliografia
1. Andrzejczak Barbara, Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.
2. Brencz Andrzej, Wielkopolska jako region etnograficzny, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 1996.
3. Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2006.
4. Dekowski Jan Piotr, O widowiskach kolędniczych w wieluńskiem, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 16., Łódź 1972.
5. Dydowiczowa Janina, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
6. Gołdowski Kamil, Boże Narodzenie…nowego Słońca. Szczodre Gody:
https://www.slawoslaw.pl/boze-narodzenie-nowego-slonca-szczodre-gody/
7. Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, Kalisz 2007.
8. Jałowiecki Mieczysław, Requiem dla ziemiaństwa [w:] Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik.
9. Kizewski Piotr, Dziady, dawne zwyczaje, tradycje i obrzędy Słowian:
https://www.naszeszlaki.pl/archives/44589#Maski_kraboszki_nakazy_i_zakazy_podczas_Dziadow
10. Łabędzka Kamila, Zaduszki:
https://www.slawoslaw.pl/zaduszki/
11. Łozińska Maja, W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy, Warszawa 2011.
12. Michalakówna Barbara, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
13. Polskie Radio, Św. Mikołaj, Weles w przebraniu?
https://www.polskieradio.pl/377/8957/Artykul/2633646,Sw-Mikolaj-Weles-w-przebraniu
14. Pruszak Tomasz Adam, O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy, PWN, Warszawa 2011.
15. Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
16. Skłodowska-Antonowicz Kalina , Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK.
17. Słowiańskie zaświaty. Wykład Pawła Szczepanika:
https://www.youtube.com/watch?v=2ikez4kB2bQ
18. Strona Internetowa Muzeum Krajny, Adwent i Boże Narodzenie na Krajnie:
19. http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1138&dzial=&kat=3&p=p1&s=s1
20. Strona Internetowa Muzeum Krajny, Noc Świętojańska:
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1153&dzial=&kat=3&p=p1&s=s4
21. Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zielone Świątki, Boże Ciało i noc świętojańska: http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?cms_id=1194&dzial=&kat=3&p=p1&s=s10
22. Szyjewski Andrzej, Religia Słowian, Kraków, Wydawnictwo WAM, 2003.
23. Ziółkowka Maria, Szczodry Wieczór, Szczodry Dzień – obrzędy, zwyczaje, zabawy, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1989.
Najnowsze komentarze