Niniejsza praca zapoczątkowuje cykl ośmiu artykułów poświęconych głównie etnografii terenów historycznej, przedzaborowej wschodniej części Wielkopolski. Pragnę tutaj zaznaczyć, iż zaliczam do niej także obszar Ziemi Wieluńskiej, która w wyniku historycznych splotów okoliczności, została przyłączona w obręb tej części regionu. W zależności od tematu danej części prezentowanego cyklu, w mniejszym bądź większym stopniu pojawią się tutaj również odwołania do folkloru terenów Zachodniej Wielkopolski.


Prezentowany przeze mnie materiał został opracowany w oparciu o dostępne publikacje książkowe, źródła internetowe, oraz materiały pochodzące z moich prywatnych badań terenowych. Rozpoczynając cykl, pozwoliłam sobie wybrać zagadnienie podań ludowych w folklorze ludowym, dotyczące motywów wierzeniowych na temat istot nadprzyrodzonych. Prócz zaprezentowanych przeze mnie podań ludowych, pochodzących z nakreślonego przeze mnie obszaru, postanowiłam także pokrótce zapoznać czytelników z wybranymi pojęciami zaliczanymi do gatunku literatury ludowej.

Zapraszam do lektury!

Mapa Wielkopolski epoki piastowskiej, na podstawie której opieram przyjęty przez siebie podział na Wielkopolskę Wschodnią, oraz Zachodnią.
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:WielkoPolska_epoki_Piastowskiej.jpg

Polska kultura ludowa nie traktowała pisma jako medium przekazu treści kulturowych. Dlatego też, mimo iż mówi się o istnieniu „literatury ludowej”, to pamiętać należy, iż posiada ona jedynie charakter ustny. Ludowa oralność cechuje się bogatą mnogością form, wśród których wymienić należy: legendy, podania, apokryfy, baśnie, zagadki, humor, przysłowia i porzekadła, pieśni (np. „dziadowskie”, zawodowe, kołysanki, pieśni obrzędowe, ballady, etc.), a nawet scenariusze teatru ludowego (np. przedstawień kolędniczych).

W przeciwieństwie do legendy oraz podania, baśni nie należy rozumieć jako ludowej formy kroniki, w której przekazywana jest wiedza na temat minionych wydarzeń. Gatunek ten nazywa się również „bajką magiczną”, jest bowiem ściśle osadzony w realiach fantastycznych. Za miarę czasu służy osławione: „dawno, dawno temu…”; a geograficzne odniesienia opierają się zazwyczaj na równie dobrze znanych sformułowaniach: „za siódmą górą, za siódmą rzeką…”, „na krańcu świata”, etc. Królestwa oraz krainy z reguły nie posiadają nazw, wręcz bywają po prostu określane jako „dalekie”, ewentualnie wskazują na rodzaj zamieszkujących je istot np. królestwo elfów/wróżek. Z reguły brak tutaj także odwołania, do realnie panujących władców czy znanych postaci historycznych. Przykładowo: król w baśni bywa po prostu nazywany „królem”. Świat baśni jest zamiast tego pełen fantastycznych istot, zdarzeń, oraz magii. I co najważniejsze (o czym zdaje się, współcześnie zapomnieliśmy, przyzwyczaiła nas do tego popkultura), tradycyjna baśń nie jest uładzona. Bardzo często bywa mroczna i brutalna, i wcale nie musi kończyć się dobrze. Bajka magiczna powinna posiadać przesłanie, wskazywać na to, jakie wartości i zachowania w danej kulturze są pożądane i akceptowalne, a jakie nie. Bardzo często zdarza się, że prawdziwe przesłanie baśni pozostaje dla nas nieczytelne, gdyż przez kulturę masową został jej odebrany kontekst kulturowy. Wielu czytelników zdziwiłoby się, gdyby poznało pierwotne wersje powszechnie dobrze znanych baśni.

Maksymilian Piotrowski, „Śmierć Wandy”
Źródło: Wikipedia

Legenda, mimo że nierzadko zawiera w swej treści fantastyczne motywy, to bezpośrednio nawiązuje do znanej nam rzeczywistości. Główną cechą dla tego gatunku jest próba przedstawienia dawnych wydarzeń z historii danego kraju. Często za fabułę opowieści wybierane są bardzo odległe dzieje, pochodzące z czasów, gdy nie spisywano jeszcze kronik. Zatem nie posiadamy rzetelnych dowodów potwierdzających ich autentyczność. Bardzo często też zostawały spisywane po upływie wielu pokoleń tradycji oralnej. W związku z czym (podobnie jak w przypadku baśni), znane wersje legend mogą znacząco różnić się od swych pierwotnych wersji. Za głównych bohaterów obierano świętych bądź władców. Mogły to być zarówno postaci, których istnienie zostało potwierdzone przez źródła historyczne, jak i takie, których istnienia nie możemy być do końca pewni (np. król Artur, królowa Wanda). Bardzo często zdarza się, że choć legenda nawiązuje do istniejącej w przeszłości postaci historycznej, to jednak zdarzenia rozgrywające się z jej udziałem, nie posiadają potwierdzenia w kronikach. Wiemy o nich jedynie z opowieści.
Na szczególną uwagę zasługują tzw. legendy założycielskie. Opowiadać one mogą historie związane z protoplastami rodów szlacheckich czy też tłumaczyć okoliczności powstania danych miast, wsi, jak i wyjaśniać genezę ich nazw, posiadanych herbów.

„Chrystus frasobliwy” wg Władysława Skoczylasa
Źródło: Wikipedia

Podobnie sprawa ma się w przypadku ludowych apokryfów. Opisywane przez nie wydarzenia, choć pozostają inspirowane biblijnymi wątkami, to jednak nie zaliczają się do kanonu Pisma Świętego. Ludowe opowieści religijne miały na celu przybliżenie prostym ludziom sylwetek świętych oraz ważne motywy biblijne. Bohaterowie tego typu opowieści jawią się w nich jak postacie mniej transcendentne, a bardziej swojskie. Dominuje tu bardzo popularny motyw pielgrzymowania po doczesnym świecie przez Jezusa bądź Maryję. Zwraca się wówczas uwagę na fakt, jaki wpływ miały owe wędrówki na napotkane przez nich osoby, istoty czy też elementy przyrody (tzw. boże stópki). Miejsca, które bohaterowie mieliby odwiedzać, nie należały wcale do odległych krain, lecz odpowiadały obrazowi polskiej wsi. Wątki występujące w ludowych apokryfach w prosty sposób przybliżać miały biblijne opowieści, tłumacząc za ich pośrednictwem, dlaczego znany nam świat jest taki, a nie inny.

Nawiązując do folkloru Wielkopolski, mogę przytoczyć następujące przykłady. Czarny bez uważano za roślinę będącą siedliskiem „złego”, ponieważ w przeszłości na przedstawicielu tegoż gatunku miał powiesić się Judasz. Pająka nie wolno było krzywdzić. Według apokryfu nawiązującego do motywu ucieczki Świętej Rodziny, ta postanowiła skryć się w napotkanej po drodze jaskini. Wejście do niej zostało zasłonięte przez utkaną przez pająka sieć, dzięki temu Maryja, św. Józef i Dzieciątko zdołali uniknąć niebezpieczeństwa. Zgodnie z inną opowieścią, bocian miał być niegdyś kosiarzem, który nie pokłonił się wędrującemu po świecie Panu Jezusowi. Za karę został przemieniony w owego ptaka, by pod jego postacią czyścić świat ze wszelkiego „plugastwa”, dopóki nie nastanie koniec świata. Koniom odmawiano poczęstunku z resztek wigilijnej wieczerzy, ponieważ uważano, że na niego nie zasługują, gdyż w stajence nie oddały one pokłonu Dzieciątku.

Witold Pruszkowski, „Przewidzenie”
Źródło: https://pl.pinterest.com/pin/821695894491563996/?lp=true

Ostatnim omawianym przeze mnie gatunkiem, któremu zdecydowałam się poświecić najwięcej miejsca, będzie podanie ludowe (zwane także wierzeniowym). Z baśnią oraz legendą łączyć je będzie wplatanie we fabułę wątków fantastycznych. Ponadto, podobnie jak legenda, tak i podanie posiadało w kulturze ludowej charakter przekaźnika wiedzy historycznej ludu[1]. Przykładowo: mogło ono tłumaczyć, dlaczego dane miejsce w okolicy, miało uchodzić za nawiedzone, złe. W trakcie trwającego przez kolejne pokolenia przekazywania sobie danej historii, jej treść poczęła ulegać zmianom. Zaczęto dodawać do niej wątki fantastyczne (istoty nadprzyrodzone), zły bohater zaczął być demonizowany (dosłownie). Czasem nawet pojawiały się postacie oraz wątki, o których w pierwotnej wersji nie było wcale mowy. Znamienity tego przykład stanowi podanie o goszczanowskich Turczynkach, którego analizy podjęło się Stowarzyszenie Regionalna Grupa Historyczna Schondorf. Wyniki „śledztwa” zaskakują, jednak nie będę się o tym rozpisywać w niniejszym opracowaniu, gdyż okolice, o których mowa, znajdują się na historycznym obszarze Ziemi Sieradzkiej. Czytelnikom zainteresowanym tym tematem, pozostawiam odnośnik do źródła zarówno w formie przypisu, jak i pozycji w bibliografii[2].

Zamiast tego pozwolę sobie przytoczyć wątek tajemniczego podania z Widoradza, znajdującego się na Ziemi Wieluńskiej. Swego czasu, z ust lokalnych mieszkańców miało pobrzmiewać brzmiące niczym modlitwa porzekadło: „Od głodu, powietrza, ognia, wojny i od Widoradza zachowaj nas Panie”. Inni powtarzają zasłyszane od przodków opowieści o pałętającym się po okolicznych mokradłach diable widoradzkim, który z upodobaniem miał atakować tam okolicznych pijaczków. O. Kolberg odnotować miał, że czasem przybierał on postać skrzydlatego konia, który zwykł topić na mokradłach nieroztropnych bywalców karczm. Jaką genezę posiada owo podanie? Kim tak naprawdę była osoba, która przetrwała w pamięci lokalnego folkloru jako grasujący na mokradłach diabeł? Przytoczone przeze mnie wcześniej słowa sugerują, iż srodze musiał dać się on we znaki tutejszym włościanom… i wcale nie chodzi tutaj o dybanie na życie lokalnych pijaczków. Wskazówkę zdaje się podsuwać pochodząca z tutejszych okolic krótka rymowanka:

Pan Marek na Widoradzu,
Był Kasztelanem w Sieradzu.
A, że nie opłacał sługi,
Diabeł go porwał za długi[3].

Więcej informacji na temat zdradza pochodząca z 1852 r. humoreska, której autorem miał być wieluński nauczyciel nazwiskiem Leonowicz:

Diabła tego zwą także Zarębą, ponieważ nim został diabłem, takim herbem się pieczętował i był ponoć Kasztelanem rudzkim na zamku w Widoradzu. Mimo wysokiego stanowiska Kasztelan trudnił się łupiestwem, dopuścił się nawet zdrady kraju […]. Wśród łąk i bagnisk w Widoradzu, około 2 km na północny zachód od Rudy znajdują się dość wyraźne ślady wczesnośredniowiecznego grodziska o kształcie pierścienia i średnicy około 100 m, otoczone 4 wałami. Powstało prawdopodobnie w V wieku, a rozbudowano je w XII i XIII w. Na przełomie XIII i XIV w. zostało spalone. Przypuszcza się, iż w X-XII w. grodzisko to stanowiło siedzibę opola, a w XII i XIII w.-kasztelani rudzkiej, przed przeniesieniem jej do Wielunia. Jak dotąd, nie potwierdziła tego ani historia, ani archeologia[4].

Bywało i tak, że imię bohatera opowieści zostawało z czasem zapominane. Po prostu mawiano, że w okolicy straszy duch rycerza. I choć przedstawiano związaną z nim lokalną historię, to jego tożsamość pozostawała już owiana tajemnicą. Czasem i opowieść związana z postacią okolicznego ducha ulegała zatarciu w lokalnej pamięci. Tak stało się chociażby w przypadku ducha rycerza, który pojawiać się ma w okolicach pozostałości grodziska w Nowym Mieście nad Wartą. Nikt nie wie już, jak miał nazywać się on za życia, ani dlaczego pojawia się w tamtej okolicy.

Opowieść czasem potrafiła zatrzeć się w lokalnej pamięci do tego stopnia, że przekazywano sobie jedynie to, że w danej okolicy po prostu „coś” straszy. Ostatnim etapem degradacji podania jest jego całkowite zapomnienie – sytuacja, w której nikt już nie pamięta, że dawniej dane miejsce uchodzić miało za nawiedzone.

Ważną cechą odróżniającą podanie od legendy jest dążenie do uwiarygodnienia przedstawianej opowieści. Z pozycji narratora, w sposób subiektywny opowieść taka jest prawdziwa, ale w sposób obiektywny – fałszywa, gdyż nie ma namacalnych dowodów, potwierdzających jej autentyczność[5]. Badacze folkloru, zajmujący się zagadnieniem podania wierzeniowego, zwracali uwagę, na fakt, iż w swej treści, zwykło ono odwoływać się do wydarzeń, które wśród ówczesnych ludzi budzić miało sensację. Ważnym było także, aby opowieść pozostawała aktualną dla swoich odbiorców – w przypadku gdy stawało się odwrotnie, ulegała ona zapomnieniu[6].

Wilhelm Kotarbiński, „Nimfa wodna”
Źródło: http://artyzm.com/obraz.php?id=3605

Uwiarygodniać treść podania miała jego konkretyzacja: wskazanie na czas i miejsce akcji przedstawionej w fabule, ale i powołanie się na „wiarygodne źródła”. W przypadku podania wierzeniowego mówić będziemy tutaj o trzech tego typu kategoriach[7]:

  • opowieści z tzw. pierwszej ręki – w tym przypadku opowieść przedstawiana przez narratora miała przydarzyć się jemu osobiście;
  • historie zasłyszane z „drugiej ręki” – narrator opowieści powołuje się na przeżycia kogoś dla niego bliskiego bądź osoby stanowiące dla niego autorytet. W formie przekoloryzowanej przekaz podaniowy może zaczynać się od słów: „tata mojego kolegi, opowiadał, jak jego wujek mówił, że jego dziadkowi…”;
  • jako trzecie źródło możemy wskazać na funkcjonującą w kulturze ludowej ogólnospołeczną wiedzę na temat treści wierzeniowych oraz próba oceny prawidłowości zachodzących w otaczającym świecie[8]. Czyli, najprościej rzecz ujmując: będzie to powszechna w okolicy wiedza o tym, że w miejscu X doszło do potwornej zbrodni i od tamtej pory uchodzi ono za nawiedzone. Można do tej kategorii zaliczyć także przeświadczenia sugerujące, czego nie robić, aby nie sprowadzić na małe dziecko uroku. Inny przykład mogą stanowić przekonania, iż nocne duszności, mogą powodować ataki zmory.

Wbrew pozorom, podania wierzeniowe wcale nie są reliktem przeszłości, całkiem dobrze mają się w teraźniejszości, gdzie znane są nam jako tzw. legendy miejskie (choć poprawnie zwać je powinniśmy „podaniami miejskimi”). Cechować je będzie ta sama konwencja, którą opisywałam powyżej, ale dostosowana do czasów nam obecnych. Zamiast duchów, „straszyć” będą tematy współcześnie wzbudzające niepokój, np. historie o gangach porywających dzieci w galeriach handlowych, aby potem móc sprzedawać ich organy na „czarnym rynku”. Zupełnie inny przykład stanowić może informacja, że do produktów spożywczych firmy Y dodawane są szkodliwe substancje narkotyczne, które nie tylko uzależniają, ale i stają się przyczyną raka. Informacje rozpowszechniane będą za pośrednictwem szeroko rozumianych mediów, które w tego typu historiach odgrywać będą rolę „autorytetu”. Swoją wiarygodność popierać będą przytaczanymi wypowiedziami policji (przykład pierwszy) bądź lekarzy i naukowców (przykład drugi). Ważna jest tutaj staranna weryfikacja źródeł, ponieważ okazać się może, że potencjalna legenda miejska w istocie okazała się prawdziwa. I na odwrót.

W przypadku legendy miejskiej czasem trudno jednoznacznie rozstrzygnąć sporne kwestie, wszystko zależy od treści przekazu oraz rangi wypowiadających się na dany temat autorytetów. Dużo łatwiej będzie nam wychwycić absurd w opowieściach, donoszących o potworze grasującym w podziemnych tunelach przebiegających pod centrum miasta Y, niż w przypadku wcześniejszych przykładów, które zdają się brzmieć znacznie bardziej racjonalnie. Trzeba też pamiętać, że media, posiadające swoją renomę, nie będą ryzykowały jej utraty, przekazując informacje niesprawdzone. Zupełnie inaczej ma się sprawa w przypadku tzw. brukowców, które swoją działalność publicystyczną opierają właśnie na sensacji.

Witold Pruszkowski, „Spadająca Gwiazda”
Źródło: https://pl.pinterest.com/pin/821695894482795051/

Czasem dosłownie przypadek miał decydować o „narodzeniu się” legendy miejskiej. Było to zazwyczaj źle zinterpretowane zdarzenie, o przyziemnym wytłumaczeniu, które powtarzane dalej, przeistoczyło się w podanie wierzeniowe. A oto kilka tego typu przykładów, zaczerpniętych z tekstów źródłowych.

Otto Knoop z wielką pieczołowitością odnotowywał takie fakty noszące znamiona pogłoski i plotki, będących zazwyczaj projekcją czyichś stanów emocjonalnych: Przed wielu laty opowiadano w Gnieźnie o zjawieniu się karzełka, który towarzyszył starej kobiecie i pomagał jej. Gdyby do sprawy wzięła się policja, która wykazała, że jest to wymysł, Gniezno dostarczyłoby nam pięknego podania o dobrych karłach. Dalej dodawał: Coś podobnego wydarzyło się niedawno w Koronowie nad Brdą, gdzie włócząca się bezdomna kobieta, dałaby prawdopodobnie początek podaniu o dziewicy zamkowej czekającej na wybawienie, gdyby w porę nie została ujęta przez policję. I jeszcze jeden przykład wydarzenia, mającego miejsce w rzeczywistości, które mimo wszelkich przesłanek nie stało się pożywką dla podania wierzeniowego o pokutującym, proroczym duchu: Przed wielu laty w Trzemesznie, po drugiej stronie jeziora Klasztornego, w stojącym tam barze »Ameryka«, którego pomieszczenia wykorzystywane były na zabawy towarzyskie, w noc sylwestrową odbywał się bal maskowy. »Lohengrin«, któremu za gorąco zrobiło się w sali, wyszedł w pełnej zbroi na zamarznięte jezioro. Ukazanie się rycerza, »który wyszedł z jeziora« w jasną księżycową noc, zostało zauważone przez stróża nocnego i jego opowiadanie dało potem powód do wielu przepowiedni. Ów rycerz miał nawet obwieścić powstanie Polski. W końcu jednak sam przyznał się do swoich czynów i o duchu przestano opowiadać[9].

W trakcie swoich badań nad źródłami internetowymi dotyczących podań natrafiłam na historię, która może stanowić ciekawy przykład próby stworzenia, bądź rozpowszechnienia legendy miejskiej. Swego czasu w okolicach Kobylina sensację miały budzić doniesienia, o pojawianiu się w niektórych miejscach ducha dziewczynki w czerwonym płaszczyku. Nie jest pewne: jak bardzo lokalne media starały się puścić w obieg stworzoną przez siebie historię, a w jakim stopniu „podchwyciły ją” od mieszkańców tych okolic. Czy historia została stworzona całkiem niedawno dla wzbudzenia sensacji? Czy może znana była od dawna, przekazywana od pokoleń wśród niektórych mieszkańców, a zdecydowano się nagłośnić ją całkiem niedawno?

Podania wierzeniowe zawsze opierały na ludzkich lękach, strachu przed tym, co nieznane.

Opowieści związane z najstarszą emocją świata istniały już w tradycji oralnej. Uczucie przerażania pojawiało się w folklorze ludowym całej ludzkości, by następnie skrystalizować się w tekstach świętych, mitach, baśniach magicznych, legendach czy podaniach wierzeniowych, w których za pomocą określonych symboli, archetypów, wątków, motywów, toposów, schematów fabularnych ukazywano tajemne lęki psychologiczno-egzystencjonalne człowieka […]. Fascynacja grozą jest istotnym elementem ludzkiej tożsamości, dlatego też […] to, co złe, niewłaściwe i patologiczne, dziwnie łatwo zapada w pamięć. Jego zmysły same z siebie automatycznie i z wielką chęcią skupiają się na takich treściach, jakby ich szukały. Człowiek od wieków osnuwa lękiem te same rzeczy i zjawiska, toteż archetypiczne lęki stanowią fundament dobrej literatury grozy, która czasami bywa też nazywaną baśnią dla dorosłych[10].

To właśnie z tego powodu popularnością po dziś dzień cieszą się książki, filmy, a nawet gry, które zawierają w sobie element grozy. W folklorze internetowym (znanym także jako „e-folklor”), znane jest także pojęcie „creepypasty”, która w pewien sposób ewoluowała z podania wierzeniowego. „Creepypasta” to fikcyjne opowiadanie, mające na celu wywołać u swego odbiorcy uczucie grozy. Zadaniem autora jest przedstawienie danej historii w taki sposób, aby dla swego odbiorcy wypadła ona jak najbardziej przekonująco. Narracja jest zazwyczaj poprowadzona w pierwszej osobie (rzadziej drugiej bądź trzeciej), co ma wzbudzić w czytelniku poczucie, że oto czyta relację naocznego świadka wydarzeń, o których zaraz się dowie. Twórcy „creepypast”, chcąc je uwiarygodnić, często posługują się fotografiami bądź nagraniami wideo, na których miano uchwycić dowód na ich autentyczność. Czasem zdarza się, że próbują powołać się na rzekomo istniejące dokumenty czy też relacje domniemanych świadków, które miałby potwierdzać prawdziwość opisywanych wydarzeń. Za najbardziej znaną i zarazem najstarszą polską „creepypastę”, funkcjonującą w Internecie, uważa się historię tajemniczego zaginięcia grupy studentów w lesie Witkowice k. Krakowa.

Jacek Malczewski, „Tanatos II”
Źródło: http://budujemydwor.pl/thanatos-malczewskiego/

W tradycyjnej kulturze ludowej groza zawarta w podaniach wynikała m.in. z nieumiejętności wyjaśnienia sobie zjawisk występujących w przyrodzie. Przykładowo: znane medycynie zjawisko tzw. paraliżu sennego tłumaczono sobie w przeszłości atakiem nocnej zmory; świetliste efekty samozapłonu metanu na mokradłach postrzegano jako błędne ognie. Gdy w okolicy zaginęły dzieci, tłumaczono sobie ten fakt porwaniem ich przez istoty takie jak kania czy zagacz.

Świat naszych przodków w ich mniemaniu przepełniony był wrogimi istotami. Znano jednak sposoby, aby móc ustrzec się przed nimi bądź na swój sposób „oswoić”. W tym celu nadawano bytom nadprzyrodzonym jakąś humanoidalną postać, imię, obdarzano ludzkimi cechami, przywarami. Wówczas to, co powinno wzbudzać lęk: okazywało się mniej straszne, możliwe do pokonania czy też podporządkowania.

Powszechnie w polskiej kulturze ludowej personifikowano postać śmierci – nazywano Kostuchą, a nawet pieszczotliwie Kostuchną. Opowiadano sobie, że można ją przechytrzyć, np. zamykając w dziupli drzewa, by nie mogła wędrować po świecie i zbierać swego „żniwa”. W opowieści z okolic Cieszyna śmierć zostaje nawet matką chrzestną. Obdarzano ją empatią, jak w przypadku opowieści, w której śmierć przybyła do ubogiego domu, aby odebrać dzieciom matkę – zarazem jedynego ostałego przy życiu krewnego. Płacz dzieci tak bardzo miał poruszyć sumienie Kostuchy, iż ta zrezygnowała wówczas ze swego zamiaru. Wypełniła go jednak niedługo potem, po rozmowie z Bogiem, gdy ten wyjawił jej, jakie ma zamiary wobec osieroconych dzieci. Podobnie rzecz się miała w przypadku personifikowania widm chorób. W wyobraźni ludowej na obszarach Wielkopolski Wschodniej przyjęła się postać płachytki, która została zaczerpnięta z folkloru sąsiednich Kujaw. Wyobrażano ją sobie w najróżniejszy sposób. Raz jawiło się jako brudna, poszarpana płachta unosząca się nad okolicą, nad którą nieść miała pomór. Innym razem miała wyglądać niczym widmo unoszące się na nietoperzach skrzydłach, a kiedy indziej wyobrażano ją sobie pod postacią dziewczyny, na której głowie spoczywał długi welon. Najczęściej przytaczana opowieść, dotycząca tej postaci pochodzi z okolic Mikstatu:

Przed dawnymi czasy spustoszyła zaraza morowa całe miasto, ocalało tylko siedem rodzin, które zawczasu w lesie się skryły. Owa zaraza objawiała się w postaci bladej, wychudzonej niewiasty, białem prześcieradłem przykrytej. Chodziła ona od domu do domu i przez okno zapytywała się ludzi: Śpią li czy się modlą? Skoro ich zapytała śpiących, mówiła: Śpijcie, śpijcie, a więcej nie wstaniecie!. Jeżeli zaś zapytani odpowiedzieć mogli, że się modlą, natenczas po stosownej, pouczającej przemowie zostawiała ich przy życiu[11].

Diabły w folklorze polskim jawią się różnorodnie. Niektóre z ich postaci posiadają prastary, ogólnopolski rodowód, jak Boruta czy Rokita. Imię pierwszego z nich wskazuje, że związany był ze sferą lasów, godność drugiego wskazuje na jego powiązania z terenami podmokłymi. Zdarzało się i tak, że do roli diabła w podaniach ludowych „awansował” po śmierci ktoś z lokalnych szlachciców, kto aż nadto dał się we znaki lokalnym mieszkańcom (chociażby wspominany wcześniej diabeł widoradzki).

Często jednak postacie owych piekielników w folklorze ludowym były przedstawiane w zgoła inny sposób, niż te, jakie znamy z doktryny chrześcijańskiej. Nie grzeszyły inteligencją, posiadały wiele wad i słabości, w związku z czym łatwo było je oszukać. Potwierdzać to mogą opowieści z okolic Brudzewa w pow. kaliskim, które odnotowałam w trakcie swoich badań terenowych. Zaznaczyć trzeba tutaj, iż w ich przypadku otrzemy się bardziej o przykłady humoru ludowego, nawiązującego do lokalnych wierzeń, niż podań jako takich. Moja informatorka zasłyszała je niegdyś od swego wuja i zapamiętała w dość fragmentarycznej (jak sama zaznaczała) formie.

Pierwsza z opowieści miała tyczyć się sytuacji, w której diabeł zastał chłopa sadzącego nieznaną mu roślinę (a były to ziemniaki). Chłop, chcący przechytrzyć wysłannika ciemności, nie wyjawił mu, jak owa roślina się nazywa. Zaproponował natomiast, że chętnie się nią z nim podzieli. Diabeł musi tylko zadeklarować, czy życzy sobie górę, czy dół owej rośliny. Diabeł uznał, że to, co najlepsze, powinno wyrastać u góry, zatem zażyczył sobie tę część rośliny, którą okazały się liście. Tymczasem chłopu przypadły w udziale ziemniaczane bulwy.
Nie jest znany dokładny początek drugiej opowieści – informatorka pamiętała tylko, że chłop założył się o coś z diabłem i zakład przegrał. Diabeł zapowiedział, że chłop może ocalić swoją duszę (która rzecz jasna stanowiła przedmiot zakładu), dopiero wówczas gdy odgadnie, ile bies liczy sobie lat. Chłop siedział w swej chałupie i dumał jak piekielnika przechytrzyć. Wówczas zjawiła się żona chłopa i poprosiła, by ten pozostawił sprawę jej. Kobieta udała się w miejsce, gdzie diabeł zwykł chadzać, wspięła się na drzewo i zaczekała na niego. Gdy ten jawił się w okolicy, w jakiś sposób sprowokowała go, by spojrzał do góry. Wówczas ujrzał to, czego pomiędzy nogami kobiety, nie skrywały warstwy spódnicy. Szczerze przerażony wypowiedział wówczas znaczące dla całej tej historii słowa: „Jak żyję trzydzieści trzy lata, to żem takiego piekła nie widział!”. I tak oto udało się poznać odpowiedź na zagadkę, która pomogła ocalić duszę chłopa.

Groza zawarta w podaniach ludowych bardzo często posiadała charakter moralizatorski. Wszak motywami uobecniającymi się w wielu podaniach jest wątek złego ducha, który zmuszony jest pokutować za popełnione w ciągu swojego życia złe uczynki. Innym razem w postać błędnej duszy wcielał się duch niewinnej osoby, zmarłej w wyniku nagłej i tragicznej śmierci. Wybawienie z tej sytuacji miało przynieść zjawienie się śmiałka o dobrym sercu, który rozwiąże zagadkę morderstwa i wyjawi ją światu. Podobnie miało być w przypadku opowieści dotyczących ukrytych skarbów, do których dostęp mieli mieć śmiałkowie o czystym sercu. Tacy bohaterowie dostawali często szansę stać się wybawicielami dusz księżniczek, które z jakiegoś powodu zostawały uwięzione na ziemskim padole. Poprzez tego typu opowieści kultura ludowa jasno wskazywała, jakie zachowania są pożądane i nagradzane, a jakie były niewłaściwe i karane. Niektóre z nich posiadają otwarte zakończenie, dana dusza bowiem nie zaznawszy jeszcze wybawienia, wciąż czeka na kogoś, kto doprowadzi do tego, aby sprawiedliwości stała się zadość. Mowa jest także o skarbach, które wciąż pozostają ukryte, gdyż „nie narodził się jeszcze taki, który godzien byłby je posiąść”.

Ziemie Wielkopolski znają wiele opowieści o wsiach czy innych obiektach, które w wyniku złych czynów właścicieli lub niemoralnego sposobu życia swoich mieszkańców, za karę zapadły się pod ziemię, zostały zatopione. Przykładem może być podanie związane ze znajdującym się w powiecie gnieźnieńskim jeziorem Myszonek, nazywanym także przez okolicznych mieszkańców Utratą. Nazwa ta ma na celu upamiętnianie zatopionej osady, która według podania ma spoczywać na dnie jeziora. Dawni mieszkańcy tego miejsca mieli wieść nad wyraz grzeszne życie, niespecjalnie przejmując się przykazaniami bożymi czy też uczęszczaniem do pobliskiego kościoła. Pewnego razu stało się tak, że na nabożeństwie, spośród wszystkich okolicznych mieszkańców, zjawiła się tylko mała dziewczynka. Rozżalony tym stanem rzeczy ksiądz miał w gniewie przekląć zarówno osadę, jak i ludzi w niej żyjących. Karą bożą, jaka spotkała to miejsce, było zatopienie osady. Wciąż po okolicach krążą na temat zatopionej osady najróżniejsze tajemnicze opowieści. Ponoć czasem można usłyszeć dobiegające z dna jeziora głosy pokutujących dusz, a niekiedy nawet dostrzec pod taflą jeziora odbicie zatopionej osady. Wspomina się także o dziwnych wydarzeniach, jakie co pewien czas rozgrywać się mają w okolicy jeziora. Mieszkańcy tamtejszych wsi wspominają, że czasem w pobliskim lesie napotkać można ducha dziewczynki. Jej zadaniem jest naprowadzenie osoby o czystym sercu, do odnalezienia klucza należącego do drzwi zatopionego kościoła. Doprowadzić to ma do zbawienia wszystkich pokutujących w tej okolicy dusz[12].

Mniej drastyczna kara za złamanie obowiązujących zasad spotkać miała mieszkańców Cieni k. Opatówka. Informatorka, która podzieliła się ze mną tą historią, zapewniała, że zasłyszała ją od swojego dziadka, bądź pradziadka, i według niego przydarzyć się miała naprawdę (a zatem mamy do czynienia z typową konwencją gatunku podania). Dawnym zwyczajem ostatnią zabawą karnawału był „podkoziołek”. Tej nocy wraz z wybiciem północy, należało zakończyć huczne zabawy, a następnie rozejść się do domów. Niestety, we wspomnianej wsi zdarzyło się pewnego razu, że biesiadnicy wcale nie zamierzali kończyć zabawy w wyznaczonym czasie. W pewnym momencie do karczmy, w której się bawiono, zawitał nieznajomy, który ochoczo dołączył do zabawy. Powiadano, że zwykł on niezwykle żwawo tańcować ze zgromadzonymi w izbie dziewczętami, wcale się przy tym nie męcząc. W pewnym momencie dało się wyczuć zapach siarki, ktoś spostrzegł, że nieznajomy zamiast odzianych w buty stóp posiada w ich miejsce kopyta. Izba poczęła wypełniać się gęstym dymem, a nieznajomy znikł nagle w samym środku zabawy. Wśród ścian pomieszczenia rozlec się miał wówczas głośny, drwiący śmiech. Miała to być przestroga za nie przestrzeganie zasad właśnie rozpoczynającego się postu.

Biała Dama z Kórnika, czyli Teofila z Działyńskich Potulicka
Źródło: Wikipedia

Ciekawy jest fakt, że bohaterami podań stają się również postacie nietuzinkowe, które w jakiś sposób wyłamały się ze schematów obowiązujących wśród dawnych pokoleń. Na uwagę zasługują tutaj kobiety, które swoją postawą odbiegały od stereotypowego wizerunku swoich czasów, przez co mogły budzić w niektórych kręgach moralne zgorszenie. Za przykład uchodzić mogą, chociażby: Teofila z Działyńskich Potulicka, właścicielka zamku na Kórniku; Izabella z Czartoryskich Działyńska, właścicielka Gołuchowskiego zamku; oraz Katarzyna Ludwika Sapieżyna, posiadaczka włości w okolicach Cieszkowa. Wszystkie trzy uchodziły za jedne z postępowych kobiet własnej epoki, doprowadzając do rozkwitu posiadanych przez siebie posiadłości oraz ich okolic. Niejednokrotnie przekraczały konwenanse, łamały tabu, co z kolei przysparzało im wielu wrogów, zarówno po stronie szlachty, jak i pospólstwa. Każda z nich ukazywać się ma po swej śmierci jako duch, pod postacią białej, bądź czarnej damy. Przeświadczenia o ukazywaniu się przez nie jako duchy, wynikać mogą z faktu silnego związku, jakie za życia łączył te kobiety z miejscami, które ponoć po swej śmierci mają nawiedzać lub z łamania konwenansów za co (w dawnym przekonaniu) ponieść miały one karę i dlatego zostały zmuszone pokutować po śmierci. Podania na temat białych i czarnych dam odgrywać miały zatem rolę swoistej przestrogi, dla innych dziewcząt, którym mogłoby przejść przez myśl, postarać się wyłamać z utartych i aprobowanych w kulturze schematów.

 Czarna Dama z Gołuchowa, czyli Izabella z Czartoryskich Działyńska
Źródło: Wikipedia

Przechodząc do kolejnego wątku, chciałbym w tym miejscu przytoczyć opowieści pochodzące z różnych okolic Wielkopolski (m.in. Wilkowyi i Gryżyny). Ich treść wskazuje jasno, że zostały stworzone i rozpowszechniane wyłącznie w celu moralizatorskim. Bohaterką podania jest wdowa-matka, posiadająca nieposłuszne i krnąbrne dziecko, w stosunku do którego pozostawała wielce pobłażliwa. Z jakiegoś powodu potomek zachorował i zmarł. Po pogrzebie ze znajdującym się w grobie ciałem dziecka zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Jego ręka w jakiś niewytłumaczalny sposób wygrzebywała się na powierzchnię ziemi, choć grabarz nie raz starał się ponownie przysypać ją ziemią, sytuacja wciąż miała się powtarzać. W pewnym momencie okoliczny ksiądz domyślił się przyczyny tego stanu rzeczy. Dziecko nie zaznało za życia surowości, nie było karcone za swoje złe zachowanie, wobec tego dusza jego zmuszona była pokutować. Do zbawienia potrzebne było poznanie gorzkiego smaku kary za wszelkie nieposłuszeństwa. Dopiero wtedy, gdy wiedziona radą matka, za pomocą wierzbowej/brzozowej gałązki, wychłostała wystającą z ziemi rękę dziecka, sytuacje, o których wspomina podanie, nigdy już nie miały się powtarzać. Niektóre wersje tej opowieści sugerują, że wdowa posadziła potem w ziemi gałązkę, za pomocą której wymierzyła karę. W przyszłości wyrosnąć miało z niej piękne, dorodne drzewo. Symbolikę tego zakończenia można odczytać, jako potwierdzenie tego, że dusza dziecka w końcu zaznała spokoju.

Morał wynikający z tej opowieści wdaje się być wystarczająco czytelny: dzieci powinny szanować swoich rodziców i być im posłuszne, w przeciwnym razie powinna być im wymierzana zasłużona kara. Czasem kultura ludowa podsuwała inne metody wychowawcze, zupełnie nieopierające się przemocy, lecz… straszeniu. By wymóc posłuszeństwo na swoich pociechach, rodzice zwykli posługiwać się opowieściami, których bohaterami były wszelkiej maści „straszaki”. Wśród nich znajdować się miały tajemnicze, bliżej nieokreślone istoty nazywane bobokami. Znane miały być z tego, że lubiły płatać wszelakie figle w gospodarstwie domowym. Z upodobaniem miały także straszyć po nocy wiejskie dziatki. Matki starały się pouczać swoje dzieci, by były grzeczne, w przeciwnym razie bowiem miał przyjść po nie bobo i je zabrać. Ciekawostkę stanowić może również fakt, że w folklorze dziecięcym Wielkopolski wśród dawnych pokoleń miała być znana „zabawa w boboka”. Polegała na tym, że jedno z dzieci przebierało się za straszydło, a następnie strasząc, ganiało za pozostałymi dziećmi[13].

Kania to postać równie zagadkowa. Źródła sugerują, że motywy jej istnienia zostały zapożyczone z folkloru Kujaw. Miała nią być piękna kobieta, która po zmroku przylatywała z nieba na obłoku z chmur, następnie wabiąc do siebie dzieci słodyczami, porywała je ze sobą. Podania nie wyjaśniają jednak, co miało się z nimi dalej dziać. Toteż rodzice nie chcąc, by ich pociechy stały się ofiarami kani, przezornie wzywali je po zmroku do siebie, wołając: „Dzieci, dzieci kania leci!”[14]. Ciekawy jest fakt, że na Kaszubach istnieje zwyczaj „ścinania kani”. W przeszłości ptaki z gatunku kani miały być postrzegane jako czarodziejskie istoty zsyłające na ziemię nieszczęścia. Od dawien dawna, był nawet praktykowany rytuał „ścinania kani”, który zakładał najpierw „sąd” nad schwytanym ptakiem, a następnie jego „egzekucję”. Zwyczaj ten przetrwał w tradycji do dziś, choć jedynie w symbolicznej formie. Możliwe, że te dwie kwestie mogły być kiedyś powiązane ze sobą w dawnej kulturze słowiańskiej[15]. Być może potwierdzenie tego typu wierzeń znajduje się w folklorze słowiańszczyzny wschodniej, gdzie w ludowych podaniach pojawiają się postaci hybryd, posiadających głowę kobiety i ciało ptaka.

Pozytywne wzorce rodzicielskie, kulturowy wzór nieśmiertelnej miłości matki do dziecka, odnajdziemy także w podaniach opowiadających o tym, jak dusza zmarłej rodzicielki powracać miała do swych dzieci, by móc się nimi opiekować. Zwłaszcza jeśli te zaniedbywane miały być przez swoją macochę. Ponadto na niektórych obszarach Wielkopolski istniało przekonanie, że jeśli matka zmarła w trakcie porodu, to jej duch przez pewien czas pozostawał na ziemi, by móc się opiekować swym nowo narodzonym dzieckiem (przynajmniej przez okres przypadający połogowi). 

„Kikimora” według ilustracji Iwana Bilibina
Źródło: Wikipedia

Przyjmuje się, że wiele postaci z ludowego bestiariusza wywodzi się z przedchrześcijańskiego kultu przodków. Dusze dziadów i pradziadów strzec miały domowego ogniska dawnych Słowian, przybierając przy tym najróżniejsze postaci. Do tejże kategorii istot należeć miały krasnoludki. Badacze kultury spierają się, w jakim stopniu wiara w istoty takie jak krasnoludki i pokrewne im skrzaty, faktycznie ma charakter słowiański, a jak bardzo została ona zapożyczona z folkloru germańskiego. Etymologię nazwy „krasnoludek” można wywieść od staropolskiego słowa „krasny”, mogącego znaczyć: „ładny”, „piękny”, „urodziwy”; ale zarazem także: „tęgi”, „tłusty”, „gruby”[16]. Sugeruje nam to sposób, w jaki zwykło się je sobie wyobrażać. W folklorze wielkopolskim znane było jeszcze inne określenie: „podziomki” – odnoszące się zarówno do krasnoludków, jak i do wszystkich innych nadprzyrodzonych istot, które według wierzeń zamieszkiwać miały podziemia[17]. Fakt ten może wskazywać na rzeczywisty związek wiary w istnienie krasnoludków i łączenie go z kultem przodków, którzy po śmierci mieli zamieszkiwać podziemny świat.
Uważano, że krasnoludki z reguły posiadały dobrotliwy charakter. Traktowane dobrze, chętnie pomagały w gospodarstwie, opiekowały się domostwem. W zamian oczekiwały szacunku oraz pozostawienia im w podzięce odrobinę strawy. Zaniedbane lub znieważone odchodziły bezpowrotnie, wcześniej złośliwie mszcząc się za ich złe potraktowanie.

Znacznie mniej przychylni ludziom mieli być ich krewniacy – skrzaty. W przeciwieństwie do krasnoludków stronić mieli oni od ludzkich siedzib i znacznie bardziej upodobać sobie leśne ostępy. Etymologia wywodzącego się z języka staroniemieckiego słowa: „skrat”, oznaczać miała po prostu istotę zamieszkującą leśne gęstwiny. W. Szulczewski skłaniał się ku przypuszczeniom, iż określenie to miało polski źródłosłów, wywodzący się od słowa: „skryty”, czyli mieszkający w gęstwinie[18]. Inne podejmowane próby wyjaśnienia tejże nazwy, rzucają nieco więcej światła, nie tylko na jej znaczenie, ale i na dotyczące tychże istot wierzenia. W północnej części Wielkopolski wyobrażano sobie, że skrzaty wyruszające na swe łupieżcze wyprawy, zwykły przemieszczać się po niebie, przyjmując przy tym ognistą postać. Słowo „skrzat” miało zatem wywodzić się od owego „skrzenia”. Inne interpretacje sugerują, iż nazwa ta pochodzi od odgłosów, jakie wówczas wydawać miał z siebie stwór, a przypominać miały one upiorne skrzeczenie[19].
Nawiązując do tego, co sobie powiedzieliśmy, można dodać, że w Buntowie w pow. złotowskim skrzata zwykło określać mianem „lotalicy”, bądź „latawicy”[20]. Natomiast w Bralinie w pow. Kępińskim – sporyszem[21].
Skrzaty znane były z faktu, że potrafiły przybierać najróżniejsze sylwetki: niewielkich ludzików, kota, psa, kogutka lub kury (pod tymi ostatnimi postaciami, zwykło się nazywać: plonkami/plunkami). Znane były z porywania ludzkich dzieci lub okradania okolicznych gospodarzy ze zboża czy pieniędzy. Podania ludowe wspominają także, że ze skrzatem/plonkiem zawrzeć można było układ. Za cenę duszy gospodarza, istoty te były gotowe znosić do jego domostwa skradzione w sąsiedztwie łupy.  

Witold Pruszkowski, „Smok Podwawelski”
Źródło: https://pl.pinterest.com/pin/821695894483838267/

Na obszarach Zachodniej Wielkopolski istotą podobną charakterem do skrzatów miał być trach – niewielki smok. Według opowieści łatwo było pozbawić go łupów, które dla swego gospodarza rabował z sąsiednich domostw. Jeśli było się kobietą i przyuważyło się tracha przelatującego nad okolicą ze swymi skarbami, należało wówczas zadrzeć spódnicę do góry i zakrzyknąć do niego: „Ja ci swoją rzecz pokazałam, teraz ty pokaż mi swoją!”. Zniesmaczony stwór miał wówczas porzucać swój tobołek i odlatywać w dal[22].
Przyznać trzeba, że smoki w folklorze wielkopolskim pojawiają się niezwykle rzadko. Jeśli już udaje się natrafić na wzmianki na ich temat, to okazuje się, że według tutejszych opowieści przybierać miały dość nietypowe formy. Wśród nich smokiem, który wydawał się najbardziej odpowiadać powszechnym wyobrażeniom na temat tych istot, był trójgłowy stwór z podań wywodzących się z okolic Drachowa w pow. gnieźnieńskim.

W Kaziopolu wyobrażano je sobie jako wielkiego lwa o dwóch głowach , a w innych okolicach Rogoźna uznawano, że miał aż siedem takich głów. Pod Wągrowcem był to straszny potwór, pół człowiek, pół zwierzę, któremu z pyska buchał ogień. W okolicach Wronek utożsamiano go z dzikim polowaniem, choć swoją funkcją przypomina raczej ducha domowego[23].

Enigmatyczną postacią w tym wątku jest ćmok/ćmuk, na którego temat wzmianki pochodzą z obszarów Wschodniej Wielkopolski. Nie zachowały się niestety przekazy opisujące wygląd tej istoty, jego postać przetrwać miała bardziej w lokalnych powiedzeniach. Teksty źródłowe wspominają, że powiedzenia i określenia związane z ćmukiem, pochodzą z okolic Gniezna. Ze swego doświadczenia badawczego wiem jednak, że w okolicach Kalisza, odwołania tego typu także występowały w lokalnym folklorze. Powiedzenie: „siedzi cicho jak ćmuk” – odnosić się miało do osoby cichej, posępnej. Z kolei w stosunku do nieznośnego dziecka miano stosować zawołanie: „idź stąd, ty ćmuku!”, „oj ty ćmuku!”.
Przypuszcza się, że występująca w nich nazwa tajemniczej istoty, prawdopodobnie była wielkopolskim gwarowym zniekształceniem słowa „smok”[24].

W trakcie mych badań terenowych, przeprowadzonych w okolicach Kalisza, miałam okazję zasłyszeć od starszego informatora dość intrygujące stwierdzenie. Mianowicie, miał on zdradzić, że dawniej, gdy w tych okolicach na niebie pojawiała się tęcza, to mawiano, że: „schodzi ona z nieba, by napić się wody z rzeki”. To przeświadczenie to relikt z przedchrześcijańskich czasów, gdy wierzono w istnienie słowiańskich smoków zwanych żmijami. Związane one miały być ze sferą przestworzy, pogody i zjawisk atmosferycznych. Bardzo ciekawe, że echo tak dawnych wierzeń przetrwało na tym obszarze tak długo.

Wiele dawnych bóstw, pochodzących z panteonu słowiańskiego czy też pomniejszych duchów przyrody w czasach chrześcijańskich została zdegradowana do roli istot występujących w ludowym bestiariuszu. Jedne z nich pozostawały bardziej przychylne człowiekowi, inne mniej, a jeszcze inne zostały całkowicie zdemonizowane.

Prawdopodobnie słowiańska bogini matka-ziemia, czyli Mokosz, z czasem przeistoczyła się w postać domowego straszydła, znanego pod nazwą kikimory. Wierzenia na temat tej istoty są charakterystyczne dla folkloru z terenów wschodniej słowiańszczyzny. Na obszarach Wielkopolski wiara w jej istnienie mogła uobecniać się głównie na ziemiach, znajdujących się pod zaborem rosyjskim, gdzie została przejęta od wschodnich osadników. Kikimora miała być żoną ducha będącego opiekunem domostwa. Z charakteru miała być nieprzychylna mężczyznom, dokuczać niemowlętom, a także dawać się we znaki zwierzętom gospodarskim. Znana była z tego, że plotła przędzę (trzeba tutaj zaznaczyć, iż wrzeciono było też atrybutem przypisywanym Mokoszy), a odgłos jej „robótki”, niosący się nocą po izbie, miał zwiastować nadchodzące nieszczęście.

Bohdan Baranowski odnotowywał, że niekiedy na terenach Ziemi Wieluńskiej kikmora mogła być utożsamiana z innym słowiańskim straszydłem – zmorą[25]. W przeciwieństwie do opisywanych tutaj istot, zmorą, według przekonań ludowych, miała stawać się żywa osoba, zazwyczaj kobieta, rzadziej mężczyzna. Szczególnie o bycie nią podejrzewano cioty (etymologię tej nazwy wywodzono od określenia: „ciotka złego”), czyli wielkopolskie czarownice. Za dnia miały one funkcjonować jako zwyczajne osoby, z kolei nocą miały przybierać upiorną postać i zakradać się do chat sąsiadów, by nękać ich we śnie swoim duszeniem. Zmory miała cechować zmiennokształtność, mogły przybrać postaci: wstążki, słomki, kota, gronostaja i wiele innych.

Sposoby na radzenie sobie z atakiem tej istoty lub zapobieganie jemu to dość obszerny temat. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj jedynie wybrane przykłady. Aby zapobiec wizycie zmory należało m.in.: rozłożyć na szeroko nożyce, tak, aby swym kształtem przypominały znak krzyża; układając buty przy łóżku, należało zwrócić uwagę, by ich czubki nie pozostawały zwrócone w kierunku łóżka. Będąc zaatakowanym przez zmorę, można było próbować się bronić, klnąc – z jakiegoś powodu złe duchy ogólnie nie lubiły przekleństw. Można było także próbować coś obiecać atakującej nas zmorze, np. bochenek chleba. Po przyjęciu obietnicy miała ona odstępować od swej ofiary, jednak w ciągu dnia miała (już w swej ludzkiej postaci) zgłosić się po obiecaną rzecz. Ważnym było wówczas, by dotrzymać złożonej jej obietnicy[26].

Witold Pruszkowski, „Wiosna”
Źródło: Wikipedia

Lasy także miały posiadać swoich opiekunów, których geneza sięgać miała jeszcze przedchrześcijańskich czasów. Zazwyczaj była to para leśnych duchów opiekuńczych, które w zależności od regionu słowiańszczyzny, jak i Polski, mogły posiadać różne imiona, przybierać odmienne formy. Na terenie Wielkopolski dominowały jednak wzmianki o męskiej postaci opiekuna lasu, którego zwykle zwano po prostu „rogatym”. Najczęściej chodziło tu o postać przytaczanego wcześniej Boruty; innym razem o ducha natury, który przybierał postać jelenia o niezwykle okazałym porożu, czasem trudno było natrafić na jakiś konkretny opis tejże postaci. W Rezerwacie Olbina, położonym k. Brzezin w pow. kaliskim, wspomina się o Olbie, opiekunie tamtejszego wąwozu. Z badań terenowych wiem, że wśród okolicznych mieszkańców wciąż się wierzy, że ta istota otacza opieką to miejsce. Przekazywane sobie nawzajem relacje mają donosić o rzekomych spotkaniach z tajemniczą postacią, zazwyczaj napawają one lękiem osoby, które miały napotkać na swej drodze Olbę. Jego ulubionym „żartem” jest mylenie drogi pieszym, którzy zdecydowali się wybrać na przechadzkę którymś z tutejszych szlaków. W jednym ze źródeł napotkałam na wzmiankę o historii, według której Olba pod postacią smoka, miał niegdyś usiłować zatopić pobliski Kalisz.

Z terenów Ziemi Wieluńskiej, m.in. okolic Załęcza Wielkiego, pochodzić mają opowieści związane z postacią kobiecej opiekunki tamtejszych kniei. W zależności od koloru sukni, którą zwykła nosić, nazywa się ją Czerwoną bądź Zieloną Panią. Ta urodziwa ponoć niewiasta, ma wabić na leśne bezdroża mężczyzn, aby nieoczekiwanie zniknąć bez śladu, pozostawiając ich zagubionych pośród leśnej głuszy[27].

Antoni Kamieński, „Topielica”
Źródło: Wikipedia

Wiara w dawne bóstwa opiekuńcze natury przejawia się także w szeroko rozpowszechnionej wierze w duchy zamieszkujące wodną toń. Echem dawnych pogańskich wierzeń mogą być, pochodzące z okolic Trzemeszna oraz Kochlewa, podania. B. Baranowski zinterpretował je jako opowieści narosłe na wcześniejszych motywach, związane ze składaniem ofiar tutejszym duchom wodnym. W położonym nad Wartą Kochlewie znajdował się młyn, należący niegdyś do młynarza, który zawarł pakt z siłami nieczystymi. Od tamtej pory miejsce to zaczęło uchodzić za nawiedzone. Aby obłaskawić manifestujące się tam złowrogie siły, raz do roku należało wrzucić do rzeki ofiarę z jakiegoś ptaka, np. koguta[28]. W Trzemesznie z kolei znana jest opowieść o trzech synach wdowy po tutejszym hrabim, którzy utopili się w pobliskim jeziorze. Od tamtej pory uważano, że aby zapobiec innym nieszczęśliwym wypadkom, należało co roku, w wigilię św. Jana, pod świętym dębem złożyć ofiarę z trzech białych kogutów[29].

W okolicach Jeziora Ślesińskiego znajdować się ma zagadkowa wyspa, z którą związane jest podanie o dwójce kochanków: Marsze i Siemku. Polec mieli oboje w trakcie ataku na tutejszą osadę, którą najechać miał tajemniczy Krzok. Oskar Kolberg, odnotowując tę historię, zaznaczał, że nie jest jasne, kim miałby być ów nieprzyjaciel. Według autora tajemnicza nazwa mogła być gwarowym skróceniem nazwy „Krzyżak”, wówczas oznaczałoby to, że te wydarzenia odnosiły się do czasów, gdy ziemie najeżdżali Krzyżacy. Według dalszych interpretacji Kolberga Krzok mogło być imieniem lub przydomkiem przywódcy jakiegoś wrogiego rodu, plemienia, bądź odnosić się do postaci jakiegoś rycerza-rabusia… A może było i tak, że zarówno Krzok, jak i postaci Siemka i Marchy były reminiscencjami jakiś dawnych bóstw, którym oddawano cześć w tym miejscu? Kolberg wspominał, że jeszcze w XIX wieku pary zamierzające zawrzeć związek małżeński, udawały się na wyspę, gdzie znajdowała się para kamiennych krzyży, by oddać cześć parze legendarnych kochanków. Zwyczaju tego miano zaniechać po tragicznym wypadku, w wyniku którego zatonęła łódź, jaką na wyspę płynęli uczestnicy jednego z tutejszych wesel[30].

Witold Pruszkowski, „Rusałki”
Źródło: Wikipedia

 Przechodząc do omówienia istot wodnych, w pierwszej kolejności należy wspomnieć postacie topielic – pięknych dziewcząt, które miały w zwyczaju wabić swymi wdziękami i topić okolicznych mężczyzn. Rodzić się miały one z dusz młodych, niezamężnych jeszcze dziewcząt, które zginęły śmiercią tragiczną, poprzez utopienie. Określenie „rusałka”, również dotycząca podobnych istot, jest charakterystyczna, dla obszarów wschodniej słowiańszczyzny. Mogła ona występować w Wielkopolsce wszędzie tam, gdzie zamieszkiwali przybyli z tamtych terenów osadnicy.

Duchy topiące mogły przybierać różnorakie postaci. W niektórych opowieściach wybierały sylwetkę konia, który zwabiwszy na swój grzbiet nieostrożnego wędrowca, wskakiwał wraz z nim w wodną toń. W tej sytuacji mamy do czynienia z kulturowym powiązaniem symboliki konia – przewodnika dusz oraz motywem zagłębienia się w wodne głębiny, co oznaczało wędrówkę w zaświaty. Niekiedy przedstawiano je w opowieściach jako postawne, ciemne postaci, których fizjonomii trudno było dokładnie dostrzec. Innym razem znowuż mówiono o nich po prostu jako o złowrogich siły topiących ludzi, bez przedstawiania konkretnego opisu ich wyglądu. Rzadko natomiast odnosiło się do nich określenie „wodnik”.

Wodnikiem w folklorze wielkopolskim nazywano istotę znaną w innych regionach kraju i słowiańszczyzny jako płanetnik lub chmurnik. Postać ta, jak i wiążące się z nią miano, zostały zapożyczone „po sąsiedzku” z kujawskiego folkloru. Zazwyczaj podania wspominały o przedstawicielach płci męskiej, nazywając ich wówczas „wodnymi chłopami”. Zdarzało się jednak, że czasem można było napotkać wzmianki o ich żeńskich odpowiedniczkach, które zwykło się nazywać „wodnymi babami”. Rodzić się mieli z dusz osób tragicznie zmarłych lub stawali się nimi ludzie, którzy w jakiś okolicznościach zostali „wciągnięci do nieba”. Zamieszkiwali przestworza, gdzie zawiadywali pogodą, przeciągając po nieboskłonie ciężkie chmury. Ponoć, gdy były one jasne, miały być ciągnięte przez wodne baby, ciemnymi zaś opiekowali się wodni chłopi. Od czasu do czasu się zdarzało, że ktoś z nich przypadkiem w trakcie swej pracy spadł na ziemię. Miał on pozostawać na niej jakiś czas, wędrując i pomagając napotkanym ludziom. Jednak zawsze nadchodził moment, gdy stęskniony za życiem pośród chmur, podejmował decyzję o powrocie w przestworza[31]

Jacek Malczewski, „W tumanie”
Źródło: Wikipedia.

We wszelakiej maści straszydła mogły przeistoczyć się dusze osób zmarłych śmiercią nietypową. Zaliczyć tutaj możemy samobójców, przestępców, jak i ofiary zbrodni. W sytuacjach, gdy ciało zmarłego z jakiegoś powodu nie zostało pochowane prawidłowo, tym większe istniało prawdopodobieństwo, że powróci on w dane okolice pod postacią upiora. Odradzać się jako upiory miały także młode osoby, którym niedane było przejść przez kolejne obrzędy inicjacyjne, przewidziane dla nich przez kulturę. Gdy na wsi umierała panna lub kawaler, którym niedane było w przyszłości stanąć na ślubnym kobiercu, w obrzędowości pogrzebowej uobecniały się elementy nawiązujące do ceremonii zaślubin (np. wkładanie do trumien wianków z mirty lub ruty). Zabiegi te o charakterze ochronnym miały na celu zapobiec odrodzeniu się duszy danej osoby pod postacią istoty nadprzyrodzonej.

Upiorami wszelkiej maści bardzo często stawać się miały osoby znajdujące się w tzw. stanie mediacji. Był to etap w trakcie obrzędu inicjacyjnego, zakładającym znajdowanie się neofity pomiędzy stanem społecznym A (który ten powinien właśnie opuszczać) oraz stanem B (do którego zamierzał dołączyć). Przykładowo: takim obrzędem przejścia były ceremonia zaślubin oraz obrzęd oczepin. Osoba inicjowana nie należała już do grupy panien na wydaniu, ale nie stała się jeszcze mężatką, czyli pełnoprawnie nie przynależała jeszcze do grona gospodyń. Stan zawieszenia, w jakim się znajdowała, czynił ją niezwykle podatną na działanie złych mocy, przed którymi starano się ją też w odpowiedni sposób chronić. Wierzono, że dziewczyna zmarła z jakiegoś powodu w trakcie zaślubin lub wesela, mogła po śmierci przeistoczyć się w topielicę bądź południcę.

Jak sama ich nazwa wskazuje: południce miały być istotami ukazującymi się na okolicznych polach w samo południe. Miały to być dziewczęta równie piękne, co niebezpieczne. Stanowiły one zagrożenie dla osób pracujących w polu, na które miały zsyłać dolegliwości takie jak: bóle głowy, mięśni lub kości, zamroczenie. Południce czasem ukazywać się mogły pod postacią starych kobiet odzianych w łachmany (okolice Strzelna), wylewać na głowę kocioł rozgrzanej smoły (wówczas nazywano je smolnicami) lub posiadały głowę owinięta w łachmany (rżane baby). Odpowiedniczkami, ukazującymi się na polach po zmroku, nazywano wieczornicami (Sulmierzyce)[32].

 Wilhelm Kotarbiński, „Mogiła Samobójcy”
Źródło: http://cyfrowe.mnw.art.pl/dmuseion/docmetadata-print?id=10934

Zasada, którą opisałam powyżej, dotycząca osób znajdujących się w stanie mediacji, dotyczyć miała także i innych etapów ludzkiego życia jak śmierć (pogrzeb) i narodziny (oraz chrzest). Dziecko w dawnych kulturach było postrzegane jako istota, która przybywała do naszej rzeczywistości ze świata natury, zaświatów. Obrzędy takie jak chrzest miały na celu oficjalne podkreślenie przynależności dziecka do danej wspólnoty, a zarazem zerwanie jej więzi ze światem, do którego miało ono należeć przed narodzinami. Stąd też dzieci zmarłe w wyniku poronienia czy też niedługo po narodzeniu, ale nie zaznawszy chrztu, w ludowym przekonaniu miały predyspozycje do stania się upiorami.

W wielu podaniach ludowych zwraca się uwagę na fakt, iż w miejscach, gdzie miano porzucić ciała poronionych lub nowo narodzonych dzieci, zaczęło dochodzić do dziwnych zjawisk. Z tego też powodu dane okolice miały uchodzić za nawiedzone, złe. Oczyszczenie stanowić miało odprawienie właściwego rytuału, który miał przynieść zbawienie pokutującej w danym miejscu duszy dziecka. Czasem wystarczało poświęcenie miejsca, gdzie pogrzebano zwłoki lub też postawienie tam kapliczki. W niektórych wypadkach zalecano ekshumację maleńkiego ciałka, a następnie wyprawienie mu odpowiedniego pogrzebu na cmentarzu.

Niektóre ludowe interpretacje zjawiska błędnych ogni zakładały, iż w ich postać wcielały się dusze nieochrzczonych dzieci. W powiecie ostrzeszowskim zalecano, aby w przypadku styczności z tymi istotami, wypowiedzieć w ich intencji formułkę nawiązującą swoją treścią do rytuału chrztu. „Ochrzczona” w ten sposób duszyczka miała zostać uwolniona od swej pokuty.

Zdarzało się i tak, że niezwykłe istoty, które stawały się bohaterami okolicznych podań ludowych, wcale nie posiadały swojej genezy w pradawnych wierzeniach. Ich pierwowzorami były postaci historyczne, które z jakiegoś powodu zapisały się w okolicznym folklorze tak, a nie inaczej. Wspomniałam już o tym, że postacie lokalnych diabłów często były inspirowane osobami szlachciców, którzy dali się we znaki okolicznym mieszkańcom. O diable widoradzkim już sobie powiedzieliśmy, warto natomiast przytoczyć tutaj postać zagacza z okolic Rogoźna. W większości źródeł przedstawiany jest jako polne straszydło o nieokreślonej postaci, przed którymi matki zwykły przestrzegać swoje dzieci słowami: „nie chodź w żyto, bo cię zagacz schwyto!”. Błędnym jest jednak przekonanie, iż posiada on swoją genezę w dawnych wierzeniach związanych z istotami opiekującymi się sferą pól. W rzeczywistości Zagacz był w XIX wieku rozbójnikiem grasującym niegdyś w okolicach: Poznania, Murowanej Goślny, Skoków i Rogoźna[33].
Rola polnego straszydła przypaść miała w udziale także pani Usedomowej, żonie niemieckiego generała z Piły. W okolicach Strzelc pod Chodzieżą ukazywać się miała ona wśród okolicznych pól, przechadzając się tam niczym piękna, ale groźna słowiańska południca. Nosiła wówczas na głowie charakterystyczny czarny czepiec z powłóczystymi czerwonymi wstęgami[34].

Kończąc niniejszą pracę, chciałabym zaznaczyć, iż opracowany przeze mnie materiał w żadnym stopniu nie wyczerpuje podjętego tematu. Materiałów, do których udało mi się dotrzeć, a które wciąż zbieram, jest o wiele więcej. W trakcie moich badań nad tym zagadnieniem uświadomiłam sobie, że jest to także temat niezwykle wdzięczny do badania, jak i opracowywania. Prelekcje, które na ten temat dotąd poprowadziłam, dowiodły, że potrafi on przyciągnąć grono zaintrygowanych słuchaczy. Wynika to, chociażby z faktu, że kultura słowiańska staje się coraz bardziej modna – coraz więcej ludzi dąży do tego, aby poznać zwyczaje i wiarę przodków. Nieocenioną rolę odgrywają popularne współcześnie powieści, gry komputerowe czy też muzyka ludowa. Poza tym, mimo iż żyjemy w XXI w., to jak przed wiekami opowieści z „dreszczykiem” wciąż przyciągają, tych, którzy chcą ich wysłuchać, o czym zresztą sygnalizowałam w treści artykułu. Problem stanowi jednak dotarcie do źródeł, rozumianych tutaj jako osoby, które tego typu opowieści pamiętają i wciąż chcą się nimi dzielić. Takich osób jest bowiem coraz mniej, a wiele podań, którymi moglibyśmy się pochwalić, niestety przepadła bezpowrotnie przez nikogo niezapisana. Pozostaje tylko odnaleźć w sobie chęci i starać się ocalić od zapomnienia to, co jeszcze jest możliwym do udokumentowania, aby móc przekazywać zdobytą wiedzę przyszłym pokoleniom.

Autor:
Marta Kaleta

Przypisy:

[1] Zob. W. Łysiak, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód 1993, Wydawnictwo Eco, s. 5-7.
[2] 
Stowarzyszenie Regionalna Grupa Historyczna Schondorf, Goszczanowskie Turczynki – tajemnica morderstwa sprzed 400 lat:
[3] 
Strona Facebook „Ziemia Wieluńska”, komentarz pod postem z dnia 8.01.2020: https://www.facebook.com/ziemiawielun/posts/528434697755243
(stan na dnia 14.04.2021).
[4] Tamże.
[5] 
Zob. W. Łysiak, dz. cyt., s. 5-7.
[6] Tamże.
[7] 
Zob. Tamże.
[8] Tamże.
[9] 
W. Łysiak, dz. cyt., s. 16.
[10] K. Slany, Groza w literaturze dziecięcej: od Grimmów do Gaimana, Kraków 2016, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego, s. 7.
[11] 
W. Łysiak, dz. cyt., s. 98.
[12]  K. Soberski, Jakie skrzynie zatopiono w jeziorze Myszonek?:
http://fundacjahistoryczna.pl/2019/03/19/tajemnice-jeziora-utrata/ (stan na dnia 15.04.2021).
[13] 
zob. B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie, s. 306. T. Wróblewski, Demony i wyobrażenia demonologiczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 445.
[14] Zob. T. Wróblewski, dz. cyt., s. 441.
[15] 
Zob. Zob. B. i A. Podgórscy, Wielka Księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS, s. 223.
[16] 
Zob. Tamże, s.239.
[17] Z
ob. W. Łysiak, dz. cyt., s.45-46.
[18] 
Zob. W. Łysiak , dz. cyt., s. 73.
[19] Zob. W. Wróblewski, dz. cyt., s. 438.
[20] 
Zob. Tamże.
[21] 
Zob. Tamże.
[22] Z
ob. P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ, s. 202.
[23] 
W. Łysiak, dz. cyt., s. 92.
[24] 
Zob. B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 78-79.
[25] 
Zob. B. Baranowski, dz. cyt.
[26] 
Zob. B. Baranowski, dz. cyt., s. 66. Zob. O. Kolberg, Dzieła Wszystkie. Kaliskie i Sieradzkie, t. XLVII, Wrocław-Poznań 1967, Polskie Wydawnictwo Muzyczne: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 477.
[27] 
Zob. B. Baranowski, dz. cyt., s. 163.
[28] 
Zob. tamże, s. 94.
[29] Zon. Tamże. s. 92, 
Zob. W. Łysak, dz. cyt., s. 147.
[30] 
Zob. O. Kolberg,  Dzieła wszystkie. Kaliskie, t. XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie Wydawnictwo Muzyczne : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 213-215.
[31] Zob. B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 439.
Zob. W. Łysiak, dz. cyt., s. 101.
Zob. J. Burszta, Obraz kultury ludowej regionu kaliskiego w „Dziełach” Oskara Kolberga, „Rocznik Kaliski”, t. III, 1970, s. 42.
[32] Zob. A. i B. Podgórscy, dz. cyt., s. 362.
Zob. B. Baranowski, dz. cyt., s. 103-107.
Zob. T. Wróblewski, dz. cyt., s. 440.
Zob. W. Łysiak, dz. cyt., s. 102.
Zob. P. Zych, W. Vargas, dz. cyt., s. 159.
Zob. A. Brückner, Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN, s. 317.
[33] Zob. W. Łysiak „Ludowa wizja przeszłości. Historyzm folkloru Wielkopolski”, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 1992, s. 94-99.
Zob. tegoż, „w Kręgu….”, s. 40.
[34] Zob. B. Baranowski, dz. cyt., s. 109.

Bibliografia:

1. Baranowski Bohdan, W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie.
2. Brückner Aleksander, Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN.
3. Burszta Józef, Obraz kultury ludowej regionu kaliskiego w „Dziełach” Oskara Kolberga, „Rocznik Kaliski”, t. III, 1970.
4. Gieysztor Aleksander, Mitologia Słowian, Warszawa 1986, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe.
5. Kolberg Oskar, Dzieła Wszystkie. Kaliskie i Sieradzkie, t. XLVII, Wrocław-Poznań 1967, Polskie Wydawnictwo Muzyczne: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
6. Łowmiański Henryk, Religia Słowian i jej upadek, Warszawa 1979, PWN.
7. Łysiak Wojciech, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód 1993, Wydawnictwo Eco.
8. Łysiak Wojciech, Ludowa wizja przeszłości. Historyzm folkloru Wielkopolski, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 1992.
8. Moszyński Kazimierz, Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności.
9. Pełka Leonard, Polska Demonologia Ludowa, Warszawa 1987, Iskry.
11. Podgórscy Barbara i Adam, Wielka Księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS.
12. Slany Katarzyna, Groza w literaturze dziecięcej: od Grimmów do Gaimana, Kraków 2016, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego
12. Soberski Karol, Jakie skrzynie zatopiono w jeziorze Myszonek?:
http://fundacjahistoryczna.pl/2019/03/19/tajemnice-jeziora-utrata/
13. Stowarzyszenie Regionalna Grupa Historyczna Schondorf, Goszczanowskie Turczynki – tajemnica morderstwa sprzed 400 lat:
http://www.schondorf.pl/odkrycia/goszczanowskie-turczynki/
14. Strona Facebook „Ziemia Wieluńska”, komentarz pod postem z dnia 8.01.2020:
https://www.facebook.com/ziemiawielun/posts/528434697755243
15. Wróblewski Tadeusz, Demony i wyobrażenia demonologiczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
16. Zych Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ.
17. Zych Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ.

Skip to content