W 1830 roku radca szkolny Jacob August Ludwig, dyrektor Gimnazjum św. Marii Magdaleny zaproponował zorganizowanie szkolnej majówki na terenie kobylepolskiego parku. Było to pierwsze w historii Poznania takie spędzenie czasu wolnego przez uczniów pod czułym profesorskim okiem. Józef hrabia Mycielski przyklasnął pomysłowi i podjął osobiście grono profesorskie, a młodzieży nie zabraniał bawić się i biegać po laskach, ogrodach i błoniach kobylepolskich, jak zanotował Marceli Motty[i]. Idea spodobała się oczywiście młodzieży i odtąd wycieczki w stronę posiadłości Mycielskich odbywały się znacznie częściej. Jak wspomniany gawędziarz zaznacza, hrabia był wzorem uprzejmości towarzyskiej i cieszył się z przybycia gości, chociaż nie obyło się tam bez szkody. Co więcej, wracające na powrót hordy te niedorosłych Tatarów zapraszał, aby za rok znów zapuściły swoje zagony.
Młodzież na szlaku wędrówki mieszała się z licznymi poznaniakami, którzy również spacerowali tym szlakiem. Profesorowie, dbając o zdrowe ciało podopiecznych, albowiem w nim przebywał i zdrowy duch, prowadzili młodych trasą bardziej wyczerpującą od tej wybieranej przez dojrzalszych mieszkańców stolicy Wielkopolski.
Trasa wycieczek prowadziła spod gmachu gimnazjum, wtedy przy ulicy Gołębiej 8, gdzie dziś znajduje się Szkoła Baletowa, przez Chwaliszewo, Most Tumski (dzisiejszy Bolesława Chrobrego) do Komandorii, a stamtąd Doliną Świętojańską do majątku Mycielskich.
Dzisiaj trasa wycieczki prowadziłaby spod Liceum św. Marii Magdaleny przy placu Bernardyńskim. Przyjrzyjmy się kilku punktom tego szlaku. Na początek miejsce startowe, czyli Marynka.
Skupimy się na jej historii w XIX wieku i to w pigułce. W cztery lata po tym, jak dyrektor Ludwig wpadł na pomysł wycieczek, podzielono ją na dwa oddziały: gimnazjum Fryderyka Wilhelma dla protestantów (dziś to III Liceum Ogólnokształcące im. św. Jana Kantego) i gimnazjum św. Marii Magdaleny dla katolików. 26 maja 1848 roku wiec szowinistów uchwalił rezolucję o konieczności zamknięcia gimnazjum św. Marii Magdaleny, argumentując, że: w niemieckim mieście tylko niemieckie szkoły być mogą. Wniosek co prawda przeszedł w radzie miejskiej, a nawet zyskał poparcie lokalnej władzy cywilnej i wojskowej, jednak rząd w Berlinie wniosek odrzucił pod wpływem energicznych protestów Polaków.[ii] W dziesięć lat później władze przeniosły Gimnazjum św. Marii Magdaleny do budynku zaprojektowanego przez Friedricha Butzke specjalnie dla szkoły. Nowo powstały przybytek wyróżniał się rzecz jasna architekturą, ale przede wszystkim kolorem: na przełomie wieków pomalowano go na żółto (!). Szkoła działała do 1950 roku, kiedy zamknięto ją pod fałszywym zarzutem dopuszczenia się przez uczniów politycznego zabójstwa. Reaktywowano ja w 1990, a siedem lat później zrehabilitowano niesłusznie oskarżonych.
W XIX wieku szkoła zyskała rangę ogólnopolskiej, wykładowcy tak dbali o wysoki poziom, że wielu uczniów powtarzało klasę. Przyjmowano młodych ludzi o nieprzeciętnych umiejętnościach, co przekładało się na słynnych wychowanków, wśród których znajdują się między innymi: Hipolit Cegielski – nauczyciel i przedsiębiorca, Karol Marcinkowski – lekarz i społecznik, i Marceli Motty – humanista i gawędziarz, a także Ignacy Prądzyński – dowódca wojsk polskich w bitwie pod Iganiami, niesamowity lekarz Ludwik Gąsiorowski[iii] (także historyk medycyny), profesor Antoni Małecki – filolog, historyk literatury, mediewista, heraldyk, rektor Uniwersytetu Lwowskiego w latatch 1872 – 1873 czy wreszcie poeta, dramaturg, tłumacz Jan Kasprowicz. Oni też chadzali na owe wycieczki i pewnie wspominali je jako najprzyjemniejsze chwile odpoczynku.
Spod budynku szkoły młodzież ruszała wzdłuż Warty ulicą Garbary (wtedy, dziś również lub do wyboru parkiem Stare koryto Warty) do mostu u wylotu bramy Wielkiej prowadzącego na Chwaliszewo. Dzisiaj musimy go sobie wyobrazić, ale w XIX wieku pięknie się prezentował. Warta toczyła wtedy swe wody m.in. przez dzisiejsze Garbary i wpływała zakolem pod most (obecnie na tym miejscu są tereny parkingowe – całkowicie pozbawione ówczesnego uroku).
Po raz pierwszy wspomniano o moście w 1618 roku, gdy jego wygląd zaprezentowano w postaci grafiki w książce Brauna i Hogenberga. Dzięki temu wiemy, że był drewniany, miał poręcze, wspierał się na sześciu rzędach pali, liczył 130 kroków szerokości (1 krok = 1,48 m, czyli 192,4 m). Wielokrotnie płonął, odbudowywano go zawsze, ale z drewna, bo inna konstrukcja była dla miasta zbyt droga. Metalowy, kratowy (ozdobiony łukami wspartymi na podporach w kształcie litery V) postawiono dopiero w lutym 1878 roku i rozjaśniono sześcioma kandelabrami z oświetleniem gazowym. W 1880 obok schodów dla rybaków ustawiono piękną figurę Chrystusa, a krzyż wykonano w zakładach należących do Hipolita Cegielskiego.
Od 1889 roku rozpoczęto prace nad zmianą koryta Warty, aby zapobiec powodziom i zalewaniu terenu Chwaliszewa. W 1964 roku opracowano ostateczną wersję zmian i przekierowano rzekę, a w 1968 roku zlikwidowano most. Decyzja ze względów społecznych ważna, bo historia Chwaliszewa była w dużej mierze historią naprzemiennych powodzi (chociaż z perspektywy estetycznej i gospodarczej – w końcu był to trakt handlowy, dzięki niemu Chwaliszewo zyskało niegdyś dobrobyt – znacznie mniej pozytywna) oraz pożarów (stąd kult św. Wawrzyńca). Jak dramatyczne dla mieszkańców Chwaliszewa były powodzie świadczy interwencja samego Chrystusa (dlatego istotnym elementem osady jest krzyż). Z postawieniem krzyża wiąże się piękna legenda: otóż podczas kolejnej powodzi w 1736 roku Chrystus przypłynął Wartą z Jasnej Góry, zatrzymał się przy moście, powodując, że woda gwałtownie opadła, co uratowało miasto przed zalaniem. Na pamiątkę tego cudu na Moście Chwaliszewskim postawiono krzyż. Wtedy na moście, a nie przy jak dziś. Obecnie mieści się obok placu Międzymoście przy ulicy Chwaliszewo. Do czasu zmiany biegu koryta Warty i zburzenia Mostu Chwaliszewskiego w 1968 roku był charakterystycznym elementem mostu i krajobrazu. Niektórzy twierdzą, że już od początków chrześcijaństwa stał na środku drewnianego mostu krzyż ze złoconą pasyjką. Według innych na jego przyczółku pod koniec XVIII wieku ustawiono kultowy posąg, prawdopodobnie wizerunek św. Jana lub św. Wawrzyńca, bo na Chwaliszewie panował jego kult. Jednak o losach rzeźby nie zachowały się żadne późniejsze informacje.
Kiedy podjęto decyzję o przebudowie mostu i zamianie go na żelazny, drewniany krzyż przeniesiono w 1877 roku na Jeżyce na prośbę magistratu poznańskiego (28 sierpnia 1877 r.) i za zgodą władz kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Wszyscy jednak byli przywiązani do obecności Pana Chrystusa na terenie uratowanego przezeń miasta, dlatego strona kościelna i mieszkańcy zwrócili się do władz miejskich z prośbą o uwzględnienie w projekcie nowego mostu także nowego krucyfiksu. Ponieważ był to okres kulturkampfu, władze niemieckie nie chciały przychylić się do owej prośby. Ostatecznie w 1880 roku zamiast na moście, to w jego sąsiedztwie stanął żelazny krzyż, na którym cynkową postać Chrystusa najpierw pomalowano farbą, a w 1937 roku pokryto grubą warstwą 22,5-karatowego złota. Notabene krzyż ufundowano ze składek społeczeństwa. Nie stał jednak długo, bo w 1939 roku wojsko niemieckie zniszczyło krzyż, wrzucając go przy okazji do Warty, a figurę Chrystusa rozbijając. Po zakończeniu wojny w 1945 roku w miejscu zlikwidowanego przez Niemców krzyża ustawiono prosty drewniany krucyfiks przydrożny. Gdy w 1968 zasypano koryto Warty i usunięto most, krzyż stanął przy ulicy Chwaliszewo.
Gdy rozgadana młodzież minie „most” i figurę Chrystusa, zobaczy panoramę wyspy Chwaliszewo.
Warto bowiem sobie przypomnieć, że osada została ufundowana na tzw. grobli kapitulnej na początku XV wieku za rządów króla Władysława Jagiełły. Rozwijała się prężnie, bo była ważnym szlakiem handlowym i komunikacyjnym. Wtedy była jeszcze wyspą ujętą w dwa ramiona Warty. Prawa miejskie otrzymała w 1444 roku od króla Władysława Warneńczyka. Od początku miała charakter dzielnicy rzemieślniczej, w XVI wieku egzystowało na jej terenie aż trzynaście cechów, wśród nich: szewski, kapeluszników, mieczników, ślusarzy, krawców, rzeźników, kuśnierzy, kołodziejów i kowali, rybaków, kupców, złotników, grzebieniarzy i łuczników, stolarzy, a potem jeszcze introligatorów i rzeźbiarzy, rymarzy…
Znajdowały się też trzy kościoły: p.w. św. Mikołaja (farny – parafialny, najstarszy w mieście, drugi po katedrze) z relikwiami św. Wincentego i Amanda w jednym ołtarzu oraz św. Humiliata i Adaukta (na Wawelu notabene jest rotunda poświęcona jego czci) w drugim. Obok kościoła wybudowano w 1756 roku szpital. Wzniesiono też dom dla starców, który w XVIII wieku służył dziesięciu ubogim kobietom – w podzięce za opiekę modliły się słowami litanii loretańskiej o NMP oraz psalmu „De profundis” latem przed, a zimą po zachodzie słońca codziennie; drugim był – kościół św. Wawrzyńca z relikwiami w posążku św. Walentego; trzecim – św. Barbary – niewielki, przypominający raczej kaplicę, pośrodku stała podobno kamienna figura Jana Nepomucena chroniącego od powodzi. W pierwszych latach panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego podjęto prace remontowe, ale ostatecznie kościoły rozebrano, gdyż zabrakło pieniędzy na ich utrzymanie.
Chwaliszewo było siedzibą sklepów (150 w XIX wieku!), piwiarni i spichlerzy. Marceli Motty wspominał o piwie własnego wyrobu nalewanym do butelek z białymi peruczkami na szyjach[iv]. Piwowarstwo bardzo tu ceniono. Przy ul. Wenecjańskiej nr 7 znajdował się słynny browar G. Weissa. Było też sporo wyszynków: Pod Białym Łabędziem, Pod Trzema Gwiazdami, Pod Złotą Sarną, Pod Pawiem, Pod Złotym Lwem… Można w nich było zjeść do syta, a podawano między innymi pyszną kaczkę (jak wspomina sam Marceli Motty). Wybudowano także spichlerze o budowie szachulcowej przy ul. Czartoria (wtedy ul. Tamowa). Do cenionych należały wzniesione w 1851 roku spichrze kupca zbożowego i fabrykanta mydła Zygmunta Engla, który w latach 1837 – 38 u zbiegu ulic Wenecjańskiej i Chwaliszewo wybudował okazały pałacyk miejski o architekturze nawiązującej do weneckich pałacyków nad rzeką. Fasada była bardzo ozdobna, z półokrągłymi dużymi oknami na drugim poziomie, arkadowym układem na trzecim poziomie i efektownymi lukarnami – okienkami na dachu. Dziś nie pozostało ani śladu po tym budynku, na jego miejscu stoi zwyczajna kamienica z restauracją włoską na dole (odległe, ale zawsze jakieś nawiązanie do przeszłości).
Można natomiast zaproponować młodzieży zabranej na wycieczkę (😊) podziwianie pięknych fasad kamienic wzdłuż ulicy Chwaliszewo, które powstawały na przełomie XIX i XX wieku. Władze miasta mocno zainwestowały wtedy w unowocześnienie dzielnicy. W 1883 roku uruchomiono linię parostatków ze Szczecina do Poznania. W 1893 oddano nową strażnicę pożarną pod nr 47 przy ul. Chwaliszewo (chociaż w 1906 ją zlikwidowano, bo niedaleko, przy ul. Masztalarskiej była główna siedziba). W tym też roku założono nowoczesną kanalizację zabezpieczającą dzielnicę przed powodziami. W cztery lata później opracowano projekt ochrony przeciwpowodziowej. 6 marca 1898 roku przez Chwaliszewo przejechał pierwszy tramwaj elektryczny.
Pod względem architektonicznym istotna była dekada 1899 – 1910, gdy na miejsce starych domów wznoszono nowe, najczęściej czteropiętrowe kamienice czynszowe. Pierwszym nowym budynkiem była kamienica ukończona w 1900 roku w stylu eklektycznym przy ul. Chwaliszewo 70 (na narożniku z ul. Czartoria). Pod nr. 76 znajdowała się okazała kamienica zwieńczona wieżyczką, a mieszcząca aptekę. Powstała na miejscu dawnych spichlerzy, które zostały zburzone.
Zdecydowanie warto zatrzymać się pod nr 63, gdzie wznosi się kamienica wąska, neogotycka, z pięknymi ceglanymi lizenami, dodającymi jej smukłości, trójkątnymi na trzecim i półokrągłymi na czwartym piętrze ceglanymi gzymsami stwarzającym wrażenie „gotyckości” okien i strzelistym zwieńczeniem środkowej części fasady. Prezentuje się pięknie ze względu na architekturę i fakt niedawnego remontu. 15 marca 1881 roku pod tym numerem (choć nie w tej kamienicy) zamieszkał na dziewięć miesięcy działacz ruchu robotniczego Marcin Kasprzak.
Pod nr 64 wznosi się natomiast kamienica szeroka (szerokość zależała od rozmiarów parceli, a zatem zamożności nabywcy), eklektyczna z pięknymi roślinnymi zdobieniami nad oknami i wspornikami z motywem rozkwitniętej róży. Pod koniec XIX wieku mieszkała w niej Salomea z rodziny Nogajów[v], żona kupca Mieczysława Palczewskiego.
Wzrok przyciągają też kamienice po przeciwnej stronie ulicy pod numerem 9, 10 i 12 – ostatnie dwie odremontowane. Ta pod numerem 12 cieszy oko ozdobnymi gzymsami wokół okien, wypełnionymi głowami i motywami roślinnymi, zdobieniami roślinnymi w płycinach pod oknami, pięknymi metalowymi balkonami oraz zwieńczeniem fasady attyką z okrągłym otworem na samej górze.
Pod numerem 10 pyszni się świeżo odnowiona kamienica, lśniąca bielą tynku podkreślającego pionowy charakter fasady, na którą składają się trzy części: od lewej pion z dwoma oknami na poziomie, potem wystająca część z pojedynczym rzędem okien i znowu cofnięte otwory balkonowe z białymi balustradami.
Obok stoi mniej efektowna na pierwszy rzut oka, bo nieodnowiona, kamienica pod numerem 9. Widać wpływy secesyjne, ozdobne wijące się elementy balustrad, sztukaterie na elewacji, ale mnie zachwyciły roślinne motywy zdobiące nad oknami w kształcie liści i owoców kasztanowca.
Zbliżamy się z podopiecznymi do końca dawnej „wyspy”, szkoda, że nie sposób opowiedzieć, jak wyglądały jej portowe nabrzeża o długości 740 metrów, na których wyładowywano towary do 170 tys. ton (w porcie w Gdyni w 1924 roku wyładunek wyniósł 10 tys. ton). Przed nami droga przez kolejny most w stronę Śródki i Komandorii, a potem Doliną Świętojańską do hrabiów Mycielskich.
Jak widać pomysł wycieczki dla Marynkowiczów z początku XIX wieku wymagający. Jesteśmy dopiero w jednej czwartej wędrówki! Za ich czasów tylu pięknych kamienic nie było, ale mogli podziwiać pałac Engla, spichrze, portowe nabrzeża… – trudno powiedzieć, co ładniejsze, ale dziewiętnastowieczne Chwaliszewo na pewno było bardziej klimatyczne i ruchliwe, szczególnie jeśli wycieczka przypadła w piątek, to młodzież mogła poprzyglądać się zwierzęcym targom usytuowanym przy wylocie ul. Wenecjańskiej, a zwanym „Świńskim Targowiskiem” lub „Bydlęcym Targowiskiem”.
Ciąg dalszy wycieczki w następnym artykule. Wtedy za profesorami z Gimnazjum św. Marii Magdaleny podążymy (przed wojną mijając Faflutkę[vi], stawek z kijankami – dziś go niestety nie ma), ku słodkościom Doliny Świętojańskiej.
[i] Marceli Motty, Przechadzki po mieście, t. I, Poznań 1957, s. 615.
[ii] Zbigniew Boras, Lech Trzeciakowski, W dawnym Poznaniu, Poznań 1969, s. 258.
[iii] Wspominaliśmy o nim w artykule Cholera, panie Gąsiorowski, cholera!
[iv] Marceli Motty, Przechadzki po mieście, t. II, Poznań 1957, s. 62.
[v] Rodzina była bohaterem artykułu poświęconego kobietom Kobiety jak mleko i miód.
[vi] Kronika Miasta Poznania, Poznań 1995, s. 176.
Bibliografia:
- Zbigniew Boras, Lech Trzeciakowski, W dawnym Poznaniu, Poznań 1969.
- Henryk Kot, Poznań w grafice z tekstami Grzegorza Sporakowskiego, Poznań 2003.
- Kronika Miasta Poznania, Chwaliszewo, Poznań 1995.
- Marceli Motty, Przechadzki po mieście, Poznań 1957.
- Poznań od A do Z, Poznań 1998.
- https://www.codziennypoznan.pl/artykul/2016-09-11/plac-wolnosci-lazarz-i-chwaliszewo-nowe-pocztowki-na-cyryl-u#ph-a69e21c20622c656027b1cc6f1679ff0
- http://www.up.poznan.pl/kbw/zakole/z1.jpg
Autor:
Aneta Cierechowicz
Najnowsze komentarze