„Jest tu kilka takich miejsc/ Gdzie nie warto się pałętać […] Na Wildzie mieszka szatan” śpiewał Grabaż. Od czasu premiery piosenki Ezoteryczny Poznań wiele się zmieniło. Nikt z artystów nie sugeruje już, by tę dzielnicę omijać, a wręcz przeciwnie. W literaturze najnowszej Wilda jest przedstawiana jako miejsce klimatyczne, a nawet niemal magiczne. W 2012 roku Bianka Rolando stworzyła impresję, w której dzielnica jest ukazana jako miejsce tak niezwykłe, że nawet mężczyźni spożywający alkohol pod sklepem monopolowym mają języki będące: „cienkim pasem błękitnego przesytu”. W 2017 roku Maciej Płaza w swej powieści opisał Wildę, której nigdy nie było. Stworzył jej alternatywną historię, przestawiając jako mekkę artystów, schronienie wszystkich wrażliwych dusz i miejsce kulturalnego fermentu.
Bianka Rolando to poetka, prozaiczka i graficzka, Urodziła się 22 października 1979 roku w Warszawie, w polsko-włoskiej rodzinie. Laureatka Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki 2009 (Biała książka) oraz poznańskiego Medalu Młodej Sztuki w dziedzinie literatury. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. W 2012 roku w „Czasie Kultury” ukazał się jej tekst Cerussa z Wildy. Jest to niełatwa w odbiorze proza poetycka, wymagająca od czytelnika ciągłego skupienia. Zachwycony twórczością Rolando, związany z UAM literaturoznawca Jerzy Borowczyk, pisze o wytężonej pracy intelektu podczas recepcji jej twórczości, jako o byciu „rozciąganym na kole”. Czytając Cerusse, zmagamy się z ciągłą oscylacją pomiędzy nieuchronnym patosem z jednej strony, a surrealistycznym obrazowaniem, ironią i nowoczesnym słownictwem z drugiej. Z impresji poetki, która przyjechała na Wildę z Warszawy, dowiadujemy się, jak jej zdaniem powstała dzielnica, do której się przeprowadziła:
Zwilżone ściany kamienic przypominały wysokie groty. Z czasem to miejsce stworzyło się przez narastające ziemiste naskorupienia, które zostały zanieczyszczone jedynie miękkim tynkiem, tak kruchym, że wydłubywało się go palcami. Wysokie domy prawie całkiem zasłoniły niebo, choć trudno było ten cienki pasek cnoty nazwać jeszcze niebem.
Poranki na Wildzie, podług słów Rolando, wyglądają nie mniej intrygująco, niż samo jej powstanie:
Wcześnie rano kobiety założą swojemu potomstwu lniane kagańce i ruszą bez szemrania w wilgotne tunele. Robotnicy nie pracują już w wielkich halach, tylko zeskrobują z klatek schodowych kryształy długosłupowe, zbrużdżone równolegle do delikatnych pęknięć. Gdy włożą manganity w płytkie kieszenie, będą bezradnie pomrukiwać. Fabryki zamknięto. Poprzez ciemne i wysokie korytarze emaliowane na szaro przechodzą zwierzęta podobne do psów. Ich oczy dawno zostały wykastrowane i zinkrustowane. Ze sklepu wyłonił się zupełnie tęgawy człowiek z mięsem nutrii (trzy zamrożone płaty przenikają się w formie gwiazdy wydobytej z kopalni Friedrichssegen). Z czterdziestudziewięciu warsztatów krawieckich w tym samym momencie wyszła jedna młoda dziewczyna, której nos został już wielokrotnie złamany. Jej ośla skóra miała iście rozrywający zapach lepkich zakończyn.
Jakże niezwykłą zdaje się stara, robotnicza dzielnica, kiedy możemy spojrzeć na nią oczyma tej artystki! Rolando nawet obserwując szukających zaczepki mężczyzn (określanych przez nią jako „grupa czepieńców”), spożywających alkohol pod sklepem monopolowym, ma wrażenie, że z ich ust wydobywa się poetycki monolog brzmiący:
Jutro znów wygrzebiemy kolorowe szkiełka ze śmietnika i znajdziemy je wśród ciemności, i potniemy nimi tunele, oby tylko wcześniej nie zgarnęli nas w całość, bo jak zgarną, to się okaże, że wszystkie nasze imiona zaczynają się na literę Z, i umrzemy.
Podmiotka liryczna pisze: „Ich żuchwy są za szerokie i zbyt masywne, bym im uwierzyła”, jednak chyba pała do nich sympatią, gdyż dalej czytamy:
przemycałam dla nich jasny kamień. Wkładają sobie bryłki kwarcu do ust, a gdy język dotknie podniebienia, staje się cienkim pasem błękitnego przesytu w wysokich korytarzach pochylających się ciężko. To już postanowione, zaproszę ich do siebie. To będzie uczta na masywnych i krępych stołach i będę miała parę z ust: alba z prochu albo rozpadasz się i łęgi.
Jak mogliśmy się przekonać dzięki Rolando, na Wildzie nawet panowie pod sklepem mają języki będące „cienkim pasem błękitnego przesytu”. Jak niezwykle w takim razie muszą wyglądać wildeccy artyści? Tego dowiadujemy się z powieści Macieja Płazy Robinson w Bolechowie. Ów prozaik, tłumacz, literaturoznawca i doktor nauk humanistycznych, urodził się 16 grudnia 1976 roku w Opinogórze. Od 2014 roku mieszka w Poznaniu. Debiutancki tom opowiadań Skoruń przyniósł mu Nagrodę Literacką Gdynia 2016 i Nagrodę Kościelskich 2016. W roku 2018 został laureatem Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus za wspomnianą już powieść Robinson w Bolechowie. W wywiadzie, którego udzielił Violettcie Szostak, czytamy:
Włóczyłem się po Wildzie, krążyłem między opuszczoną halą po ZNTK i Wolnymi Torami. Zacząłem czytać o strajkach, które były w ZNTK na początku lat dwutysięcznych. Dopiero wtedy poczułem, że mam prawo napisać coś o Poznaniu. […] Mam w sobie głęboko zakorzenione poczucie, że można pisać tylko o miejscu, w które jest się wrośniętym. Ja jestem taki miejscocentryczny bardzo. Czułbym się intruzem, gdybym osadził powieść w miejscu, którego nie znam.
Płaza mieszka na Grunwaldzie, ale jest pod ogromnym wrażeniem klimatu Wildy. W swojej powieści stworzył jej alternatywną historię jako będącą u schyłku lat dwutysięcznych dzielnicą poznańskiej bohemy:
Wspólnymi siłami przez dziesięć lat zmienili penerski fyrtel w dzielnicę artystyczną, z galeriami, kawiarniami, nawet księgarniami i kinem studyjnym, z mieszkającą na modnym osiedlu gromadką pisarzy, aktorów i artystów.
Na Wildzie umieścił Zakład, miejsce artystycznego fermentu, organizujące m.in. rozliczne performance:
Wśród ogłoszeń fałszywe obwieszczenia o przetargu. Zakład podszył się pod władze miejskie i kolejowe, wystawia na sprzedaż Wolne Tory i organizuje konkurs na zagospodarowanie terenu, jak określa oferta, wyłącznie dla instytucji kulturalnych, szkół artystycznych, ośrodków sztuki krytycznej i wolnej myśli.
Zakład organizuje także wystawy:
wystawa przerodziła się w industrialno-niszczycielski performance, rozpełzła po torowiskach, aż dyrekcja kolei wystosowała oficjalny protest przeciw zakłócaniu ruchu pociągów, po Wildzie, aż trzeba było tłumaczyć policji, że łoskot dobiegający przez cztery dni z Zakładu i squatu, stroboskopowa dyskoteka i maratonpunku, hardcore’u, postrocka i zimnej fali, to część przedsięwzięcia artystycznego, aż po obrzeżach zakładowego fyrtla zaczęły wybuchać awantury z mieszkańcami.
Oraz wiele innych przedsięwzięć:
Za szynobusem, przy nieczynnej bocznicy, stoi platforma udająca nadrzeczną keję, z tablicą, ławką i kołem ratunkowym. W czarniawy kolejowy grunt zdążyły już wrosnąć przycumowane do niej dwie dziurawe łódki. Na tablicy napis PORT WILDA. Gdy wspiąć się na keję, po drugiej stronie torowiska można dostrzec bliźniaczą instalację, a jeśli zmrużyć oczy, także napis PORT ŁAZARZ. Rok temu, w trzydziestolecie zasypania starego koryta Warty po drugiej stronie miasta, Malik zrobił tę instalację, by opłakać nieobecną rzekę.
Dyrektor Zakładu mówi o Wildzie: „Jeszcze parę lat temu to był fyrtel slumsów, teraz wygląda jak kawałek Berlina”. U Musierowicz dzielnicą odpowiednią do romantycznych spacerów po Poznaniu był Sołacz. Natomiast u Płazy na randkę w plenerze najlepiej wybrać się na Wildę. Dowiadujemy się tego od Julii, jednej z bohaterek, która wzgardliwie odnosi się do konwencjonalnej propozycji młodego malarza: „Spotkamy się na rynku? Nie znoszę starówki, prycha”. i pokazuje mu, że randka na Wildzie jest o wiele bardziej interesującym przeżyciem. Warto samemu się o tym przekonać, podążając przy tym za wyobraźnią Macieja Płazy i z jego książką w ręku, wybrać się na romantyczny spacer, podczas którego oczyma duszy zobaczymy, jak ta dzielnica mogłaby wyglądać, gdyby zgodnie z jego powieścią była domem cyganerii.
Na Wildzie od dawna nie mieszka już szatan. Stała się dzielnicą, która, jak pokazałam, w polskiej literaturze najnowszej jest kojarzona nie z przestępczością a z pięknem i sztuką. Stworzenie mapy, która pozwalałaby spacerować po Wildzie śladami artystów, byłoby wspaniałym przedsięwzięciem. Należałoby uwzględnić nie tylko opisane już przeze mnie utwory, ale także m.in. tomik poetycki Edwarda Pasewicza Dolna Wilda, opłakiwanie przez Biankę Rolando wildeckich Żydów, czy wydany dwa lata temu reportaż Macieja Zaremby Bielawskiego Dom z dwiema wieżami, za który pisarz otrzymał nagrodę im. Kapuścińskiego. Ten ostatni artysta tak wspomina swoje dzieciństwo na Wildzie:
Ostry zakręt wykręca osie tramwajów ze stawów, słychać rozdzierający jęk jakby zaśpiew konającego dinozaura. Iiiiuuuu… Pasuje to do pełni księżyca i długiej ulicy, która nocami zamienia się w wąwóz na pustkowiu, oświetlony ogniami obozowisk.
Na Wildzie nie mieszka szatan, w tej dzielnicy nawet hałas tramwaju brzmi tak niezwykle, że pasuje do pełni księżyca.
Bibliografia
1. Borowczyk Jerzy, Poznań New Roman – Kopyt, Pietrek, Rolando, Wolski, Żabnicka „Czas Kultury” 2/2012.
2. https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,105531,23378919,robinson-w-lasku-marcelinskim.html, rozmowę przepr. V. Szostak w „Gazeta Wyborcza” 2018, [dostęp online: 2020-09-12].
3. Płaza Maciej, Robinson w Bolechowie, W.A.B., 2017.
4. Rolando Bianka, Cerussa z Wildy , „Czas Kultury” 2/2012.
5. Zaremba Bielawski Maciej, Dom z dwiema wieżami, Karakter 2018.
Autor:
Agata Knopik